Od kreatywności do kultowości
Już od początku kina kultowego uczestnictwo w projekcji było znacznie ważniejsze od samego filmu. Prym w tym aspekcie wiedli Roger Corman i William Castle.
Już od początku kina kultowego uczestnictwo w projekcji było znacznie ważniejsze od samego filmu. Prym w tym aspekcie wiedli Roger Corman i William Castle.
Filmy, seriale, albumy i książki często zyskują dużą popularność – u dużego, masowego grona odbiorców bądź też u nieco mniejszej, konkretnej grupy społecznej. Czynników, które na to wpływają, może być wiele – od samej jakości materiału przez dobre wpasowanie się w obowiązującą akurat modę aż po nazwisko uznanego już na przykład autora. Część dzieł należących do kultury popularnej zwykło nazywać się jednak nie tylko słynnymi, masowymi czy po prostu popularnymi, ale też kultowymi. Takie określenie to spotykane niemal wszędzie słowo wytrych, właściwie niemające dokładnego, ścisłego znaczenia.
Przy okazji omawiania zjawiska kultu filmowego naukowcy najczęściej odwołują się do klasycznego już tekstu podejmującego temat estetyki filmowej autorstwa Waltera Benjamina. Amerykański badacz w "Dziele sztuki w epoce możliwości jego mechanicznej reprodukcji" pisze o kulcie jako składniku przeżycia estetycznego, jako jednym z głównych elementów tradycji społeczno-kulturowej będącej podstawą dla sztuki. Według niego wraz z postępującą techniką robienia fotografii i kręcenia filmów, a także kopiowania ich, wartości kultowe zaczynają schodzić na drugi plan. Zanika wtedy aura dzieła sztuki, która jest nieodłącznie związana z oryginałem. Kult dzieła ujęty w ten sposób dość słabo koresponduje z tematyką X muzy. Amerykański naukowiec dzieło sztuki rozpatruje w kontekście sakralnym, religijnym, co nie ma niestety dokładnego przełożenia na obecną, postmodernistyczną rzeczywistość.
Początków kultu trzeba upatrywać jednak nie w kinie czy sztuce, ale przede wszystkim w religii. Wszystkie praktyki, czynności związane z oddawaniem czci i modlitwą stanowią elementy właśnie tego zjawiska. Po tym zaś, jak składano hołdy Słońcu, szeroko pojętej Przyrodzie, przyszedł czas na filmy.
O ile trudno jest przytoczyć jedyną słuszną definicję filmu kultowego czy wypisać jego cechy, o tyle dość łatwo znaleźć okres w historii kina, kiedy dzieła zaczęły obrastać tą specyficzną aurą, o której mówi Walter Benjamin. Zanim świat poznał Sharmana, Watersa i Romero, kino kultowe (czy właściwie protokultowe) nosiło dwa nazwiska: Corman i Castle.
Kiedy to na świecie tryumfy zaczęła święcić telewizja, co miało miejsce na przestrzeni lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku, sztuka filmowa przeżywała poważny kryzys. Ludzie zachwyceni małym czarnym pudełkiem pozwalającym poczuć się jak na sali kinowej bez opuszczania domu zupełnie stracili motywację do ceremonialnego wychodzenia do kina. W ramach podjęcia walki z telewizją kinematografia uległa pokaźnej modernizacji, wprowadzono wiele ulepszeń, których nie mogła zaoferować telewizja, m.in. większy, szerszy ekran, dźwięk przestrzenny czy trójwymiarowy obraz. To właśnie wtedy było już widać pierwsze zalążki tego, co później będzie nazywane przez wszystkich kinem kultowym – choć prawdziwy rozkwit przypadł właściwie dopiero na lata siedemdziesiąte.
Wszystko zaczęło się od Rogera Cormana, wynalazcy i głównego przedstawiciela systemu produkcji zwanego "hit and run style". Gdy kino tkwiło w kryzysie i trudno było o pieniądze na nowe projekty, Corman zaczął tworzyć tanie filmy niszowe. Realizowane były za nie więcej niż dwadzieścia tysięcy dolarów i brali w nich udział debiutujący aktorzy z niewielką kadrą techniczną. Dzięki temu Amerykanin pominął zupełnie studia filmowe, które skutecznie wstrzymywały produkcję nowości. Co ciekawe, jego zasługi nie polegały tylko na opracowaniu tego systemu niezależnego tworzenia filmu, ale również na zebraniu i ukształtowaniu specyficznej publiczności, która idąc na seans, podchodziła do niego z dystansem i wiedziała, że produkcje tego typu będą trochę inne niż te, do których przywykła.
To, co w filmach Cormana było inne, nowatorskie, zaczęło być największą zaletą i atrakcją. Samo uczestnictwo w projekcji stało się znacznie ważniejsze od filmu. Widzowie wiedzieli, na jakiego rodzaju obraz idą do kina (a były to zawsze filmy klasy B), przez co podczas seansów panowała nieco swobodniejsza atmosfera niż zwykle. I tak zaczęły się zabawy formą, celowe łamanie konwenansów i zasad przyjętych w ramach danego gatunku. Coraz więcej reżyserów szło w ślady Rogera Cormana, tworząc dzieła, które szczególną popularność zdobyły w kinach samochodowych, a także w później tworzonych specjalnych klubach organizujących pokazy po północy. To drugie miejsce, tzw. midnight movies, stało się domem dla pierwszych prawdziwych filmów kultowych.
Pionierem fenomenu kina kultowego był także William Castle. Producent znany dziś głównie ze swojej pracy przy Dziecku Rosemary Romana Polańskiego w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych zajmował się głównie tworzeniem niskobudżetowych, osobliwych produkcji wywołujących sporo szumu w środowisku krytyków i bulwersujących widzów. Nietypowe było u Castle’a wszystko – od samego filmu aż po całą jego otoczkę.
Początkowo stosował niekonwencjonalne formy promocji mające na celu wyrównać szanse jego horrorów klasy B w starciu z hollywoodzkimi blockbusterami. W "Kinie kultu" Andrzej Pitrus podkreśla, że "dążeniem Williama Castle'a było obudowanie filmu kontekstem, uczynienie go wydarzeniem czy nawet skandalem oraz uzupełnienie wrażeń płynących bezpośrednio z diagezy filmu nietypowymi efektami specjalnymi". Podczas niektórych jego premier rozdawano ubezpieczenie na dziesięć tysięcy dolarów na wypadek śmierci któregoś z widzów w trakcie seansu czy też wprowadzano elementy tzw. 4D, gdzie to, co dzieje się na ekranie, ma przełożenie na salę kinową. W trakcie projekcji "Domu na nawiedzonym wzgórzu" z 1959 roku w finałowej scenie nad widownią zawisł świecący się szkielet podobny do tego, jaki widziany był w filmie, a podczas seansu "The Tingler" w scenach grozy w kinach wibrowały losowo wybrane fotele. Gdyby nie eksperymenty Williama Castle’a, trudno byłoby dziś sobie wyobrazić technologię 4DX, która zdobywa na świecie coraz większą popularność (w minionym roku dotarła także do Polski).
Swoje niekonwencjonalne pomysły Castle ukoronował w 1961 roku przy okazji premiery "Mr. Sardonicus", tworząc pierwszy w historii światowej kinematografii film prawdziwie interaktywny. Pod koniec trwania projekcji następowała krótka przerwa, w trakcie której widzowie decydowali, jak film ma się zakończyć – szczęśliwie dla głównego bohatera czy też nie. Legenda głosi, że choć Castle naturalnie nakręcił dwa różne zakończenia, to wola widzów była zawsze taka sama i happy end nigdy dla głównego bohatera nie nadszedł.
Pomysły Cormana i Castle'a położyły podwaliny pod kino kultowe, które następnie rozwijało się dzięki fenomenowi midnight movies i kolejnym niebojącym się eksperymentować filmowcom. W ostatecznym rozrachunku bowiem zjawisko kultu sprowadza się do ni mniej, ni więcej, tylko kreatywności twórcy.
[image-browser playlist="577664" suggest=""]
Od 16 do 25 maja w Katowicach odbędzie się 17. Festiwal Filmowy Cropp Kultowe. To największy krajowy festiwal, który łączy w sobie pierwszorzędne kino gatunkowe z wyrzuconymi poza nawias oficjalnej historii kina produkcjami klasy B. Więcej informacji na www.croppkultowe.pl.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat