Ostatni Jedi – dlaczego to wciąż moje Gwiezdne Wojny?
Zawsze dajemy szansę czytelnikom na zaprezentowanie swoich przemyśleń. Tym razem Marek Frenger przedstawia argumenty przemawiające za filmem Gwiezdne Wojny: ostatni Jedi.
Zawsze dajemy szansę czytelnikom na zaprezentowanie swoich przemyśleń. Tym razem Marek Frenger przedstawia argumenty przemawiające za filmem Gwiezdne Wojny: ostatni Jedi.
Kolejny element, przedstawiony nam przez Riana Johnsona w bogatszy i pełniejszy sposób niż w oryginalnej trylogii, to szkolenie Rey, a właściwie droga, którą dociera do wiedzy na temat tego, czym jest Moc.
Chyba każdy się zgodzi, że szkolenie Luke'a, wykłady najpierw Obi-Wana, a potem Yody, to tylko liźnięcie tematu. Obaj mistrzowie w kilku zdaniach przedstawiają podstawowe wartości, jakimi kierują się Jedi, a samo szkolenie polega na pokazaniu paru sztuczek i wypowiedzeniu kilku mądrości. Wiem, to niezbędne uproszczenie i w pełni akceptuję ten wybór, jednak nie oszukujmy się, gdybyśmy nie zawiesili w tym momencie naszej niewiary, trudno byłoby zaakceptować, że tych kilka prostych lekcji może dać Luke'owi szanse na stawienie czoła ojcu i Imperatorowi. W Ostatnim Jedi szkolenie Rey jest przedstawione mniej więcej podobnie. Ale miejsce, w którym znalazł się Luke (i nie mam tu na myśli samotnej wyspy, którą wybrał na zmierzch swojego życia) oraz intryga Snoke'a, który doprowadza do połączenia świadomości Rey i Kylo (fantastyczny pomysł!), pozwalają jej doświadczyć potęgi Ciemnej Strony Mocy. I pomóc ją zrozumieć. Nie można też zapomnieć o świetnej scenie w grocie, gdy Rey uświadamia sobie, że bez znaczenia jest jej przeszłość, pochodzenie, że to wyłącznie od niej zależy, kim się stanie.
Sama Rey również jest według mnie postacią ciekawszą niż Luke w oryginalnej trylogii. Zresztą nie zaskakuje, że to niejednoznaczny moralnie Han Solo wzbudzał o wiele większą atencję, niż nieco nudny, idealistyczny Luke. Młody Skywalker szybko znalazł jednego, a potem kolejnego nauczyciela i tak naprawdę musiał „jedynie” zmierzyć się z własnym ojcem i spróbować przekonać go do zmiany frontu. Rey dopiero szuka swego miejsca w tym świecie i to właściwie sama, bez przewodnika. Miejsca, które Luke poznał, gdy tylko dowiedział się o swoim pochodzeniu. Rey nie wie, dlaczego to akurat ona potrafi panować nad Mocą, jakie jest jest przeznaczenie i czy w ogóle istnieje takowe. Pozwala to skierować historię w innym kierunku niż w przypadku Luke'a. Dzięki temu łatwiej nam też uwierzyć w jej strach i wątpliwości. I w to, że Ciemna Strona Mocy potrafi wziąć w niej górę. Rey ma zresztą świadomość jej wpływu i dlatego tak bardzo szuka przewodnika, kogoś, kto potrafiłby wskazać jej właściwą drogę (Tak na marginesie, pamiętacie, Daisy Ridley już długo przed premierą Ostatniego Jedi wspomniała o tym, że w Star Wars: The Force Awakens są wyraźne wskazówki tego, kim byli jej rodzice? Po seansie Epizodu VIII wydaje się to oczywiste, bo przecież wcześniej, na pytanie kim jest, odpowiedziała: „Jestem nikim”).
Dlatego też wciąż uważam, iż Rey jest jednym z najjaśniejszych elementów nowej trylogii. Przyznaję, w Ostatnim Jedi została nieco przytłoczona przez Kylo Rena i Luke'a, ale wynika to przede wszystkim z tego, że dylematy, przed którymi stają obaj panowie są, jakby to powiedzieć... bardziej spektakularne. To, co się dzieje z Rey, jest stonowane, raczej się tego domyślamy, niż widzimy na ekranie.
Ale jest jeszcze coś. Od czasów premiery Przebudzenia Mocy, coraz bardziej przekonuję się do myśli, która w szerszym aspekcie nie jest niczym nowym, ale w mojej ocenie ma podstawowe znaczenie dla oceny Rey przez tak wielu fanów Star Wars. Według mnie tak niekorzystny odbiór tej postaci wynika w dużej mierze z tego, że my mężczyźni (a to właśnie my stanowimy zdecydowaną większość zajadłych fanów gwiezdnej sagi) rozumiemy kobiety gorzej, niż nam się wydaje i niż chcielibyśmy przyznać. A Rey jest protagonistką zupełnie inną niż te, które dotąd widzieliśmy w filmach akcji. Wcześniej były to albo twardzielki (Sarah Connor, Furiosa, Ripley, Alice z serii Resident Evil czy Michelle Rodriguez w każdej roli) albo kusicielki, których bronią, poza umiejętnością skopania tyłka jest sex-appeal (Catwoman, zwłaszcza ta w kreacji Michelle Pfeiffer, Selena z serii Underworld, Mystique w wersji Rebecca Romijn czy Żyleta). Łatwo poszczególne postacie przyporządkować do określonej kategorii, chociażby poprzez fizyczne atrybuty. A Rey do żadnych z tych grup nie pasuje. Jej zrozumienie sprawia więc nam trudność, konsekwencją czego jest odrzucenie.
Ktoś w pierwszym odruchu może pomyśleć, że forsuję teorię, że mężczyźni są od kobiet głupsi. Nic podobnego. Jesteśmy inni i z założenia skłaniamy się ku wyborom prostszym i bardziej oczywistym niż kobiety. Dlatego tak trudno nam je (i kobiety, i ich wybory) zrozumieć. Zresztą to działa w obie strony. One też nas nie rozumieją.
Na koniec o kimś, kogo pojawienie w filmie przez większość widzów postrzegane jest pozytywnie. Yoda. Każdy chyba uśmiechnął się, gdy ujrzał go w scenie na wyspie Ahch-To. Ale i tu nie obyło się bez kontrowersji. Dlaczego Yoda potrafi wchodzić, i to tak spektakularnie, w interakcję ze światem materialnym? Odpowiem: a dlaczego nie? A bardziej na poważnie: ponieważ świat Gwiezdnych wojen nie stoi w miejscu. I także ten, do którego bohaterowie trafiają po śmierci, również się zmienia i rozwija. Zresztą naprawdę chcielibyście, żeby jedynym zadaniem Yody, Anakina, czy Obi-Wana po śmierci było pojawianie się jako duchy i przeprowadzanie z bohaterami pouczających pogadanek? Dlaczego „tamten” świat nie mógłby być równie bogaty jak ten, który poznaliśmy w poszczególnych epizodach? Może zresztą ktoś kiedyś pokusi się na to, by nakręcić o tym cały film? Może kolejną trylogię? Zobaczcie ile powstało cudownych filmów opowiadających o tym, co się dzieje zaświatach! Choćby niedawny piksarowski Coco, w którym świat zmarłych wydaje się nawet bogatszy, bardziej kolorowy i pełniejszy niż ten rzeczywisty.
Oczywiście to nie wszystko, co podobało mi się w Ostatnim Jedi. Czy to pojedyncze, przepiękne sceny, czy to pomysły inscenizacyjne, aktorskie występy, czy sposób poprowadzenia wątku, nazwijmy go pościgowego, sprawia, że Ostatni Jedi, to według mnie, mimo pewnych, drobnych wad, jeden z najlepszych filmów sagi. A z pewnością najlepszy od czasu przejęcia Lucasfilmu przez firmę Myszki Miki. Ale to właśnie dzięki temu, co napisałem wyżej, dzięki całej tej wartości dodanej, tym szarościom, półcieniom, historia opowiedziana przez Riana Johnsona jest według mnie o wiele ciekawsza, niż ta, której jak się okazuje, oczekiwało tak wielu fanów. To dzięki tym elementom Gwiezdne wojny mogą ruszyć nową, nieznaną drogą. I w kolejnym epizodzie zaskoczyć widza jeszcze bardziej. Przed Ostatnim Jedi wydawało nam się, że wiemy, jak dalej potoczy się historia, teraz kompletnie nie wiadomo, w którym kierunku zmierza.
Zresztą wyobraźmy sobie, co by było, gdyby film spełnił fabularne oczekiwania fanów. Gdyby okazało się, że Rey jest, powiedzmy, potomkinią Obi-Wana, Snoke Darthem Plagueisem, a Luke Wielkim Mistrzem Jedi, który przybywa na pomoc Rebelii na białym koniu, niczym Gandalf w The Lord of the Rings: The Two Towers. Czy nie brzmi to jak historia, którą dobrze już znacie? Jak powtórka z rozrywki? Jak stara płyta ze świetną, ponadczasową muzyką, którą jednak słyszeliście już tysiące razy?
Dla mnie tak. A od tak uwielbianego przeze mnie świata oczekuję rozwoju, zmian i zaskoczeń. I dlatego tak spodobało mi się to, co zobaczyłem w Ostatnim Jedi. Zrozumiałem, że Rian Johnson myśli o gwiezdnej sadze podobnie jak ja. Że kocha ten świat i wbrew temu jakie słowa włożył w usta Luke'a, wierzy, że czas tych opowieści jeszcze nie nadszedł. Epizod VIII daje mi nadzieję, że Gwiezdne wojny będą się rozwijać na moich oczach. I że kolejne filmy będą czymś więcej niż tylko kolejnym rozdziałem tej samej historii.
PS: Na koniec zawarłem przemyślenia na temat kilku pomniejszych spraw, które nie mają bezpośredniego związku z tym, o czym napisałem powyżej, ale chciałbym móc o nich wspomnieć.
Phasma. Zgadza się, jej postać nie została odpowiednio wykorzystana. Ale taki już los drugo-, a właściwie trzecioplanowych postaci. Przypomnijcie sobie jednak epizodyczność występów Boba Fetty w oryginalnej trylogii. To jedna z bardziej kultowych postaci tego świata (wciąż przecież powracają pogłoski o spin-offie opowiadającym o jego losach), której jednak popularność przyniosły nie epizody IV-VI, ale to co się stało potem, książki i komiksy, w których się pojawił. Zresztą podobnie było (choć nie na taką skalę) w przypadku Zam Wesell. Nie widzę więc powodu, dla którego nie można tego samego (i zapewne taki był zamiar) zrobić z Phasmą.
Porgi. Naprawdę? Po tym jak przez 1/3 Powrotu Jedi oglądamy małe miśki, które na dodatek spuszczają łomot doborowym oddziałom Imperium, komuś przeszkadzają porgi?
Ostatni Jedi to komedia. Naprawdę, spotkałem się z takim zarzutem i to niejeden raz. Epizod VIII to według mnie najbardziej ponury epizod sagi. I kilka drobnych żartów (naprawdę nie ma ich zbyt wiele) tego nie zmienią. I zresztą jak się one mają do ciągłego śmieszkowania Hana Solo, czy do duetu naszych ulubionych robotów? O Jar Jarze nawet nie wspomnę.
Brak wspólnej sceny Luke'a, Hana i Lei. Za cenę rozwoju tego uniwersum jestem w stanie ją poświęcić. Przecież jeszcze kilka lat temu nie było nawet mowy o tym, że powstaną kolejne filmy z logo STAR WARS. Choć wcale też nie powiedziane, że nie planowano takiej sceny w Epizodzie IX. Po śmierci Carrie Fisher będzie to na pewno trudniejsze do zrealizowania.
Wielkie, potężne Imperium nie może doścignąć małego statku Rebelii. No, przecież w filmie dokładnie i sensownie zostaje to wyjaśnione.
Snoke. Ktoś powie, że od wydarzeń z Powrotu Jedi minęło ledwie kilkadziesiąt lat. Gdzie tak potężna postać ukrywała się w tym czasie, gdzie była w trakcie epizodów IV-VI? Wspominałem już o nim w części dotyczącej Kylo Rena. I nie widzę powodów, byśmy musieli zdobyć wiedzę na temat jego przeszłości. Tym bardziej, że byłaby zapewne dość standardowa: albo Snoke jeszcze nie był tak potężny i dopiero śmierć Palpatina otworzyła mu możliwość pokazania światu swego oblicza, albo przegrał kiedyś walkę o władzę z Palpatinem (np. między epizodem III a IV) i zaszył się gdzieś czekając na lepsze dla siebie czasy, albo Snoke to Darth Plagueis itd. Wariantów jest sporo i pewnie dałoby się znaleźć lepsze niż te, które naprędce wymieniłem. Nie zmienia to faktu, że na sam sens historii przedstawionej w Ostatnim Jedi nie ma i nie powinno mieć wpływu.
Zarzut odnośnie powtórzenia zarysu fabularnego z Imperium kontratakuje. Rian Johnson dostał początek swojej historii niejako w spadku, Epizod VII kończy się w sposób ewidentnie sugerujący obranie podobnej co w Epizodzie V drogi. Co jednak ważne, Rian Johnson potrafił nadać tej historii nowy wymiar, a i nie raz nas zaskoczyć.
Źródło: Zdjęcie główne: Lucasfilm
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1993, kończy 31 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1969, kończy 55 lat