The Asylum i „Rekinado”: Kto stworzył latające rekiny?
Już dziś światowa premiera kolejnej odsłony jednej z najgłośniejszych (czy tego chcemy, czy nie) serii telewizyjnych. "Rekinado" po raz trzeci zawita na mały ekran, zapewniając temat do dyskusji całemu internetowi na kolejny tydzień.
Już dziś światowa premiera kolejnej odsłony jednej z najgłośniejszych (czy tego chcemy, czy nie) serii telewizyjnych. "Rekinado" po raz trzeci zawita na mały ekran, zapewniając temat do dyskusji całemu internetowi na kolejny tydzień.
Rok 1997. Na kinowe wody wpływa "Titanic", doprowadzając do łez 3/4 świata. David Lynch wjeżdża na swoją kultową "Lost Highway". Na Polsacie rządzi "ER", a "The X-Files" leci jeszcze na TVP2. To właśnie w tym roku małymi kroczkami do świata filmu wkraczają David Micheal i David Rimawi, zakładając wytwórnię, która na przekór wszystkim będzie miała swój wpływ na kształt kinematografii. The Asylum dziś, po 17 latach święci swoje wielkie sukcesy.
Wytwórnia odważnego duetu poniekąd kontynuuje myśl, którą 23 lata wcześniej rozpoczął Lloyd Kaufman. Założyciel wytwórni Troma, która stała się przystanią dla różnej maści twórców-świrów, którzy pragnęli gdzieś spełniać swoje rozkoszne, nieobliczalne i kampowo złe pomysły. Powstał „Toksyczny Mściciel”, który jako jeden z niewielu filmów Tromy przedarł się do świadomości masowej, „Noc kurczęcich trucheł”, bezczelnie wyśmiewająca ówczesne hity kina grozy, czy „Tromeo i Julia”, film, który może być przyczynkiem do znakomitej analizy tego, co współczesny świat zrobił z nieśmiertelnym dramatem Williama Szekspira. Troma co rusz zapewniała swoim fanom przypływ nowej ekstremalnej rozrywki.
Panowie Micheal i Rimawi długo szukali pomysłu na swoją wytwórnię. Początkowo zajmowali się produkcją filmów (głównie horrorów) przeznaczonych prosto na rynek DVD. Pech chciał, że pod koniec lat 90. do kin zawitały tytuły takie jak pierwsza część „Cube” czy trzy lata później „American Psycho”, które sprawiły, że pierwsze „dzieci” The Asylum przeszły niezauważone.
Czasami niewielki pech, bycie w złym miejscu o złym czasie może przekreślić szanse na sukces, a czasami dzieje się wręcz odwrotnie. Już wkrótce przekonać się mieli o tym założyciele niebanalnej wytwórni. W 2005 roku pod jej sztandarem wyprodukowano niskobudżetową adaptację „Wojny światów” autorstwa H.G. Wellesa, bazując na dokładnie tym samym materiale, na którym bazował Steven Spielberg, reżyserując dokładnie tę samą historię... dokładnie w tym samym roku. Możecie się łatwo domyślić, co działo się dalej, prawda? O pomyłkę nie było trudno.
[video-browser playlist="728544" suggest=""]
Blockbuster Inc., czyli największa amerykańska sieć wypożyczalni wideo, zażyczyła sobie sto tysięcy kopii filmu... The Asylum. Takie niespodziewane zainteresowanie filmem, który nie miał prawa się przebić, tym bardziej mając za konkurenta dokładnie tę samą historię, tyle że naszpikowaną gwiazdami, sprawiło, że założyciele The Asylum dokładnie wiedzieli już, jaki kierunek powinni obrać.
Wytwórnia stała się znana w 2007 roku, kiedy to zaczęto odnotowywać „zaskakujące” podobieństwo między jej filmami a filmami wielkich wytwórni. Zamiast "Transformers" mieliśmy "Transmorphers", zamiast „Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia” - „Dzień, w którym Ziemia zamarła”. Przykładów można by mnożyć na pęczki. Wszak The Asylum nigdy nie próżnuje i w momencie, gdy zbliża się premiera jakiegoś dużego i ważnego blockbustera, na kilka dni przed jego wejściem do kin na rynku DVD pojawia się jego... podróbka.
W końcu jednak trzeba było powiedzieć sobie dość. Pomysł przyjęty przez wytwórnię, mimo iż paradoksalnie szalenie kreatywny, mógł się w końcu wyczerpać i zwrócić widzów przeciwko wytwórni. The Asylum potrzebowało mocnej i swojej historii, która byłaby autorskim projektem pomagającym przyciągnąć jeszcze większe rzesze fanów. Wielka próba nastąpiła w 2013 roku, kiedy światło dzienne ujrzała pierwsza część „Sharknado”.
Premiera filmu miała miejsce 11 lipca 2013 roku na amerykańskim kanale Syfy. Sama historia w pełni streszcza się już w tytule. Krótko mówiąc: oglądamy zmagania mieszkańców Los Angeles z tornadem pełnym... rekinów. Jeżeli kogoś ten opis odrzuca, lepiej niech wysiada - potem będzie tylko gorzej. Taką dawkę absurdu, głupoty i niewybrednego humoru trzeba chcieć wytrzymać. Wtedy może być całkiem zabawnie. The Asylum, z oczywistych względów nie mogąc liczyć na zatrudnienie gwiazd z najwyższej półki, postanowiło sięgnąć po te, które od dłuższego czasu okupują miejsca na tej najniższej, nie mogąc się z niej wydostać. Dlatego też dostaliśmy Iana Zieringa, czyli pamiętnego Steve'a z "Beverly Hills, 90210", ostatnio też utalentowanego tancerza z amerykańskiej wersji "Tańca z gwiazdami", i Tarę Reid, która kiedyś przyśpieszała bicie serc młodzieńców poznających swoją seksualność dzięki „American Pie”, a dziś jest znana głównie ze swoich zmagań z wagą. Gdzieś w tle poruszał się jeszcze John Heard, który kiedyś zostawił Home Alone, a dziś... no dziś już niewielu kinomanów o nim pamięta.
[video-browser playlist="728546" suggest=""]
Ta parada upadłych aktorów postanowiła za wszelką cenę dobrze się bawić, bez spiny, stresu i zastanawiania się, jak ten film wpłynie na ich kariery. Efekt tej rozczulającej szczerości widoczny jest na ekranie. Z pełną powagą deklamując najbardziej debilne dialogi, wyczyniając najbardziej niedorzeczne akrobacje, chwytają za serducha i każą śmiać się do rozpuku. Tornado z rekinów? Takie rzeczy tylko w Ameryce. Po premierze stała się rzecz niebywała. Zamiast sczeznąć w zapomnieniu i czeluściach kinematografii, o „Sharknado” zaczęło się robić głośno. Dyskusje z cyklu „jak można oglądać/produkować taki szajs” i „o Boże, jakie to śmieszne” nie miały końca. Żadna ze stron nie mogła przekonać tej drugiej, napędzając tym samym fenomen samego filmu.
Jak to się stało, że to właśnie o „Sharknado” upomniał się świat? Zważywszy na fabułę i sam fakt, że rekinowe kino spod znaku The Asylum miało swoje premiery już wcześniej, jest to niebywały sukces tej skromnej wytwórni. Pomocną dłoń wyciągnęły głównie media społecznościowe, w tym w dużej mierze Twitter. Wrażenia z premiery, opatrzone stosownym tagiem, sprawiły, że wieść o filmie rozprzestrzeniała się z prędkością światła jak świat długi i szeroki. Każdy chciał zobaczyć, jak bardzo zły jest to film. Ludzie podzielili się na dwa obozy: tych, którzy sami chcieli obejrzeć film, i tych, którzy chcieli go obejrzeć, bo wszyscy oglądali. Jaką lepszą reklamę mógł on mieć?
Nikogo więc nie zdziwił fakt, że już rok później mogliśmy cieszyć się (?) premierą drugiej części, o stosownym podtytule: "Sharknado 2: The Second One". Tym razem Ian Ziering musiał przed rekinim tornadem uratować Nowy Jork. Kolejna część od pierwszej różniła się generalnie jedynie miejscem akcji. Podobna dawka absurdu, szaleństwa i jedynego w swoim rodzaju poczucia humoru kazała co drugiej osobie złapać się za głowę. Co najważniejsze, poziom techniczny obydwu części był zadziwiająco wysoki jak na wytwórnię, która przyzwyczaiła swoich widzów do atakowania gumowymi potworami czy efektami specjalnymi robionymi w Paincie. „Sharknado 2: The Second One” zaś to kawał dobrej roboty i dowód na to, że twórcy przyłożyli się do swojej pracy, chcąc z tej właśnie historii zrobić prawdziwą wizytówkę wytwórni-matki.
A że pomysł sprzedał się i drugi raz, to już dziś, rok po premierze ostatniej części, czekamy na kolejną...
[video-browser playlist="728351" suggest=""]
Badanie fenomenu „Sharknado” to temat szeroki, który aż się prosi o podjęcie go przez kulturoznawców czy socjologów. Tandeta, która wcale nie ukrywa, że jest tandetą, przyciąga przed ekrany telewizorów 1,5 miliona Amerykanów, a potem resztę świata? Sukcesem tej serii być może jest właśnie ta bezczelna samoświadomość, olewanie wszelkich norm estetycznych i przyzwyczajeń widza, który widział już niemal wszystko. Zmęczenie hollywoodzką tandetą, która udaje, że jest efekciarskim kinem, zbiera swoje żniwo? Widzowie chcą w kinie szczerości nawet za cenę zdrowego rozsądku. Dlatego też, jak na ironię, mainstream zdecydował się podchwycić temat i z historii, która skierowana była do pewnej niszy, zrobić prawdziwy kulturowy fenomen, nad którym głowią się niemal wszyscy, którzy mieli okazję tę historię poznać. Dziś rekiny są na topie, a oglądanie „Rekinada” to moda. Dziś wieczorem jedyni odpalą film tylko po to, aby jawnie go krytykować, a inni, aby napawać się nieskończonym strumieniem absurdu i kampu. Koniec końców obydwie te grupy obejrzą "Sharknado 3: Oh Hell No!", a to już jest wielki sukces jego twórców.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat