Towa and the Guardians of the Sacred Tree - już graliśmy. Hades w stylu azjatyckim
Towa and the Guardians of the Sacred Tree to gra roguelike, która już od pierwszych minut nasuwa skojarzenia z popularnym Hadesem. Studio Brownies nie zrobiło jednak prostej kopii dzieła studia Supergiant Games i zadbało o kilka unikalnych rozwiązań.

Towa and the Guardians of the Sacred Tree to gra roguelike, która już od pierwszych minut nasuwa skojarzenia z popularnym Hadesem. Studio Brownies nie zrobiło jednak prostej kopii dzieła studia Supergiant Games i zadbało o kilka unikalnych rozwiązań.

Gry roguelike od lat cieszą się niesłabnącą popularnością i trudno się temu dziwić. Esencją tego gatunku jest angażujący, często wręcz uzależniający gameplay, który zachęca do kolejnych podejść i eksperymentowania z różnymi buildami. Stworzenie udanej produkcji w tej kategorii nie jest jednak proste, zwłaszcza przy tak dużej konkurencji. Niedawno miałem okazję spędzić kilka godzin z Towa and the Guardians of the Sacred Tree od studia Brownies, w którego skład wchodzą doświadczeni deweloperzy, wcześniej związani ze Square i pracujący między innymi nad serią Mana. Choć na ostateczny werdykt przyjdzie jeszcze czas, już teraz mogę powiedzieć, że twórcy zadbali o kilka elementów, które wyróżniają ten tytuł na tle innych.
W Towa and the Guardians of the Sacred Tree śledzimy losy tytułowej bohaterki i strażników świętego drzewa, którzy stają w obronie świata przed niebezpiecznymi przeciwnikami i pradawnymi mocami. Fabuła, przynajmniej na pierwszy rzut oka, wydaje się dość schematyczna — ot kolejny klasyczny konflikt dobra ze złem, jakich w popkulturze widzieliśmy już setki. Nie sposób jednak odmówić grze ogromnego uroku. Od pierwszych minut urzeka kolorowym światem i sympatycznymi postaciami, wśród których znajdziemy między innymi antropomorficznego psa, a nawet... rybę.
To właśnie ośmiu grywalnych bohaterów jest jednym z elementów wyróżniających tę pozycję na tle konkurencji. Przed każdą eskapadą wybieramy nie jedną, a dwie postacie. Pierwszą z nich (Tsurugi), kontrolujemy bezpośrednio i walczy ona przy pomocy broni białej, druga zaś (Kagura) wspiera nas zaklęciami i automatycznie za nami podąża, choć możemy też przejąć nad nią kontrolę przy pomocy prawej gałki analogowej kontrolera. Istotną rolę odgrywają też dwa typy broni: Honzashi i Wakizashi, a każdy z bohaterów charakteryzuje się innym stylem rozgrywki, zarówno jako Tsurugi, jak i Kagura.
Zdaję sobie sprawę, że powyższy opis brzmi skomplikowanie, ale na szczęście w praktyce można szybko się z tym oswoić. Najważniejsze, co trzeba wiedzieć, to to, że twórcy zadbali o sporo różnych kombinacji, dzięki czemu każdy powinien znaleźć dla siebie faworytów. Mi najlepiej grało się jako Bampuku, którego "młynki" z Hanzashi zawstydziłby barbarzyńcę z serii Diablo, a jego Wakizashi umożliwia mu wyskok w powietrze, a następnie opadnięcie na ziemię z potężnym impetem.
Co ciekawe, gra nie tylko zachęca do regularnej zmiany broni, ale wręcz do tego zmusza. To jedna z kluczowych mechanik, bo Honzashi i Wakizashi mają ograniczony wskaźnik wytrzymałości. Warto o tym pamiętać, szczególnie w połączeniu z czymś, co zaczerpnięto z Hadesa i innych popularnych przedstawicieli gatunku, a mianowicie ulepszeniami.
Po uporaniu się z wrogami na każdej z aren otrzymujemy jakąś nagrodę, a jedną z nich może być wzmocnienie bohaterów. Podczas mojej przygody z grą natknąłem się raczej na dość typowe rzeczy, takie jak zwiększenie siły ataku lub wywoływanie dodatkowych efektów (na przykład podpalenia). Nie miałbym nic przeciwko, gdyby okazało się, że na dalszych etapach deweloperzy poszaleli nieco bardziej i wprowadzili jakieś bardziej unikalne opcje, które w istotny sposób wpłyną na styl gry.
Potyczki są szybkie, efektowne i całkiem satysfakcjonujące, ale rozgrywka nie ogranicza się tylko do walki. Między kolejnymi rozdziałami trafiamy do wioski, w której możemy za zdobyte surowce na stałe zwiększać statystyki postaci (dzięki czemu przy kolejnych podejściach robi się łatwiej), trenować w dojo lub zajrzeć do kuźni. Ta ostatnia szczególnie mnie zaskoczyła — pozwala bowiem tworzyć nowe miecze w dość rozbudowanym edytorze, w którym decydujemy m.in. o długości, szerokości, a nawet... zakrzywieniu ostrza. Proces wykuwania broni składa się z kilku prostych minigier wymagających precyzji, które kończy nadanie imienia naszej klindze. To prosta, ale przyjemna odskocznia od ciągłych starć.
Przyznaję, że prawdopodobnie przeszedłbym obok tej gry obojętnie, gdyby nie jej oprawa graficzna. Urzekło mnie, jak wyglądała na zwiastunach. Widać inspiracje twórczością studia Ghibli, Okami oraz szeroko pojętą japońską sztuką i kulturą. Mimo intensywnych barw i dużej liczby elementów na ekranie, całość pozostaje czytelna — przeciwnicy wyraźnie odcinają się od tła, a ich ataki są dobrze oznaczane, przez co trudno tutaj o frustrację. Jeśli tracimy zdrowie, to raczej z naszej winy, a nie ze względu na "nieuczciwość" gry.
Ze spisywaniem pierwszych wrażeń z gier roguelike zawsze mam największy problem, bo doświadczenia z rozgrywki w tego typu produkcjach mogą być diametralnie różne po 2, 4, 6, 10 i 50 godzinach. Tutaj miałem okazję pograć około 4 godziny i po tym czasie miałem ochotę na więcej. Przede wszystkim z uwagi na gameplay, który, choć bardzo znajomy, potrafił wciągnąć, a także (a może przede wszystkim?) ze względu na fantastyczną oprawę audiowizualną. Dużym atutem tego tytułu może być też zabawa w kooperacji, której tym razem niestety nie dane mi było przetestować. Czy jednak twórcom ze studia Brownies uda się utrzymać uwagę graczy przez dłuższy czas? Cóż, odpowiedź na to pytanie dostaniemy dopiero po premierze pełnej wersji Towa and the Guardians of the Sacred Tree, a tę zaplanowano na 19 września tego roku.



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1952, kończy 73 lat
ur. 1982, kończy 43 lat
ur. 1983, kończy 42 lat
ur. 1986, kończy 39 lat
ur. 1963, kończy 62 lat

