Zachwyty i rozczarowania 2015 – Oskar Rogowski
2015 rok z pewnością był ekscytujący dla wszystkich fanów filmów i seriali, postanowiliśmy więc podzielić się tym, co pochłonęło nas bez reszty, oraz tym, co nas irytowało. Przyszedł czas na moje zachwyty i rozczarowania 2015 roku.
2015 rok z pewnością był ekscytujący dla wszystkich fanów filmów i seriali, postanowiliśmy więc podzielić się tym, co pochłonęło nas bez reszty, oraz tym, co nas irytowało. Przyszedł czas na moje zachwyty i rozczarowania 2015 roku.
Rozczarowania:
Metal Gear Solid V: The Phantom Pain
Metal Gear Solid stoi u mnie na pierwszym miejscu w kwestii opowiedzianej w grach historii. Mogę pewnie znaleźć pojedyncze gry, które przebiją pojedyncze części serii, ale jako całość jest to dzieło wręcz wybitne. Po ukończeniu odsłony czwartej, która w dość dobitny sposób domykała całą historię, bardzo zaniepokoiła mnie wiadomość o powstawaniu piątej. Skoro jednak pracował przy niej Hideo Kojima, a opowieść miała cofnąć nas w czasie, do historii Big Bossa, to chyba jednak nie było się czego obawiać. Może byłaby to prawda, gdyby Kojima faktycznie dokończył swoją grę, bo czuć drzemiący w niej potencjał. Rozgrywka jest bardzo płynna i przynosi dużo frajdy, a opowiadana historia znowu wciąga i intryguje. Niestety tylko do pewnego czasu. Grając w Metal Gear Solid V: The Phantom Pain, odniosłem wrażenie, że Konami oderwało Kojimę od produkcji dosłownie w środku pracy. Im dalej zajdziemy, tym rozwój fabuły staje się coraz wolniejszy, a gra zmusza nas do powtarzania w kółko tych samych czynności. Szczytem absurdu jest rozdział drugi, w którym pomiędzy fabularnymi scenkami wykonujemy misje z rozdziału pierwszego, zmienione jedynie o drobne modyfikacje, sztucznie podnoszące poziom. Niezrozumiałe jest też usunięcie kluczowych dla fabuły scen dotyczących pewnych bohaterów i ich powiązań z resztą serii. Metal Gear Solid V: The Phantom Pain to definicja produktu nieskończonego, wydanego w pośpiechu i będącego ofiarą ogromnego konfliktu w tworzącym go studiu.
Marvel's Jessica Jones
Po rewelacyjnym Daredevilu nie mogłem się doczekać kolejnej produkcji Marvela na platformę Netflix, czyli Jessiki Jones. Od jakiegoś już czasu jestem fanem tej postaci w komiksach i przeczytałem chyba wszystkie zeszyty, w których się pojawiła. Materiał źródłowy serialu, czyli Alias Micheala Briana Bendisa, uważam za jedną z najlepszych komiksowych pozycji w historii. Do tego na trochę ponad miesiąc przed premierą zaczęto prowadzić bardzo klimatyczną kampanię reklamową, która wprowadzała w nastrój serialu. Niestety finalnemu produktowi daleko do spełnienia pokładanych w nim nadziei. Nie jest to produkcja zła, ale dla mnie to zdecydowanie największe rozczarowaniem roku. Historia, która wciągała przez pierwsze kilka odcinków, w pewnym momencie mocno przyklapnęła, by obudzić się lekko jedynie pod sam koniec. Główny złoczyńca, którego na początku byłem gotowy postawić obok Wilsona Fiska z Daredevila, został tak rozciągnięty, że pod koniec przestał budzić już jakąkolwiek grozę. Do tego doszła cała masa niepotrzebnych lub porozciąganych wątków, których sens zniknął gdzieś w połowie sezonu. Kończąc seans, odniosłem wrażenie, że serial sporo by zyskał, gdyby został skrócony do około 8 odcinków. Niemniej jednak, pomimo faktu, że mocno się zawiodłem, znalazło się tam wystarczająco dużo dobrego, żeby zachęcić mnie do śledzenia dalszych losów Jessiki Jones - czy to w Defenders, czy w kolejnym sezonie serialu o jej przygodach.
The Fantastic Four
Trudno do końca nazwać nową Fantastyczną Czwórkę rozczarowaniem, ponieważ na dobry miesiąc przed premierą wyraźnie było widać, co o filmie sądzi samo studio 20th Century Fox. Zanim jednak postanowiono ukryć produkcję przed prasą prawie do dnia premiery, były momenty, kiedy naprawdę wierzyłem w ten film. Nigdy nie spodziewałem się rewelacji czy zwalenia z nóg, ale patrząc na rewelacyjną obsadę czy reżysera świetnej Kroniki, myślałem, że jest szansa na produkcję przynajmniej dobrą. Bawiły mnie wszystkie wypowiedzi fanów, którzy zarzekali się, że film nie ma prawa się udać, ponieważ zmieniono kolor skóry postaci Johnny'ego Storma, a kamienny Thing nie nosi spodenek. No cóż, film się nie udał, ale nie sądzę, aby niebieskie szorty czy biały Johnny Storm faktycznie coś tu poprawili. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że gdzieś do połowy film wydaje się całkiem znośny. Jasne, nie daje powodów do zachwytów, ale oglądając pierwsze 40 minut, zastanawiałem się, skąd taka krytyka. Później jednak pojawił się główny złoczyńca w pełnej okazałości i wszystko stało się jasne. Ciekawe, że zgodnie z doniesieniami zza kulis mamy tu podobną sytuację co w przypadku Metal Gear Solid V, czyli konflikt na linii studio-reżyser. Kto wie, może gdybyśmy zobaczyli pełną wizję Josha Tranka, odbiór byłby zupełnie inny. Tego się niestety raczej nigdy nie dowiemy.
Secret Wars
Pisząc o Secret Wars jako rozczarowaniu, nie mogę odnieść się do głównej serii o tym tytule. Po pierwsze, wciąż nie dostaliśmy ostatniego zeszytu, a więc nie znamy zakończenia. Po drugie, zakładając, że nie będzie ono kompletnie skopane jak przy wielu eventach Marvela, dostaniemy naprawdę solidną historię, która dużo zyska przy czytaniu za jednym zamachem. Odnoszę się więc tutaj do wszystkiego innego związanego z Secret Wars, czyli tak zwanymi tie-inami. Kiedy zapowiadano kolejne serie tytułami znanych nam eventów Marvela, takimi jak Planet Hulk czy Civil War, nikt nie miał pojęcia, czego tak właściwie mamy się spodziewać. Ostatecznie okazało się, że chodzi o historie mające miejsce na tymczasowej planecie, Battleworld. Same serie nawiązywały jednak do oryginalnych eventów bardzo luźno lub właściwie wcale. Oczywiście to samo w sobie nie jest wadą czy zaletą, ale można było odnieść wrażenie, że tytuły pojawiły się w większości po to, aby podnieść sprzedaż serii. Bardzo przeciętnych, a w większości beznadziejnych serii. Poza dosłownie kilkoma tytułami, o których mogę powiedzieć „całkiem całkiem”, lwia część tie-inów do Secret Wars to historie bez większego sensu czy znaczenia. Nie ma tam ani dobrych dialogów, ani ciekawych zwrotów akcji, ani interesujących powiązań z główną fabułą czy choć znikomego na nią wpływu. Wygląda na to, że był pomysł na event, był pomysł na to, co twórcy chcą nim osiągnąć, ale zabrakło pomysłu na to, co właściwie wydawać przez te kilka miesięcy. W końcu redakcja nie mogła od maja do października trzymać się jednego zeszytu, wydawanego zwykle zresztą raz na miesiąc.
KANAŁ YOUTUBE AUTORA - KOMIKSOMANIAK 616
- 1
- 2 (current)
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1961, kończy 63 lat
ur. 1959, kończy 65 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1962, kończy 62 lat