Najnowsza recenzja redakcji
Recenzja dodatku Destiny 2: Ostateczny kształt nie byłaby pełna bez odniesienia się do największej chyba porażki w dziejach tej serii, jeśli chodzi o premierę. Bungie przyzwyczaiło nas co prawda do tego, że nic nie idzie gładko, a na zalogowanie się możemy liczyć jakieś 2-3 godziny po starcie serwerów, ale teraz już była to sytuacja kuriozalna. Miało być lepiej, inaczej, serwery wyłączono na 25 godzin, żeby przygotować się do jak najbardziej gładkiego startu i co? Ano to, że okazało się, że to wciąż za mało. Choć części graczy, notabene niewielkiej, udało się dostać do bardzo niestabilnej gry, większość potrzebowała dodatkowych 11 godzin, żeby móc komfortowo zanurzyć się w historię nowego, największego i najważniejszego dodatku. Tak źle nie było w całej, 10-letniej historii marki i choć teraz da się już komfortowo grać, to jednak za sam fakt ocena jest oczko niższa.
Oczekiwania wobec fabuły Ostatecznego kształtu były niemałe. W końcu jest to zwieńczenie trwającej już od 10 lat sagi Światła i Ciemności, starcie dwóch potęg rządzących uniwersum Destiny. I z wielką radością donoszę, że Bungie dowiozło. I to znacznie lepiej niż się spodziewałem. Po pierwsze, zakończenie jest godne. Każdy z bohaterów, których przez te lata poznaliśmy, przewinął się tu w ten czy inny sposób i każdy dostał to, na co zasłużył. Cayde-6, w którego ponownie wcielił się genialny w tej roli Nathan Fillion, pojawił się wtedy, kiedy był najbardziej potrzebny, poddany próbie Zavala łamie swój wizerunek nieugiętego, a Ikora Rey znów pokazuje, dlaczego jest jedną z najlepszych i najsilniejszych kobiecych postaci w medium gier. Zresztą wszystkie panie, wliczając w to Savathun, pokazują pazur. Podoba mi się też motyw odkupienia Uldrena Sov, zwanego Wroną. Od aroganckiego i pyszałkowatego w pierwszej odsłonie serii, przez głównego złego w Porzuconych, aż po dojrzałego i niebojącego się okazać słabość Strażnika. To właśnie on ze wszystkich przeszedł największą i, co bardzo ważne, wiarygodną przemianę.
Najistotniejszy w całej historii, począwszy od pierwszej odsłony, jest fakt, że jest ona spójna. Widać było, że twórcy mieli dobrze wyklarowaną wizję tej opowieści, budując ją z dodatku na dodatek i kończąc wielkim finałem. Udajemy się w nim do Bladego serca, wnętrza kosmicznego Wędrowca, by stawić ostatecznie czoła Świadkowi, bytowi, który już raz niemalże zniszczył ludzkość. Atmosfera jest gęsta już od pierwszych chwil startowej misji. Bungie już od jakiegoś czasu budowało umiejętnie napięcie i tutaj też trzyma ono do samego końca. Kampania zresztą zbudowana jest tak, żeby zagrać ją ciągiem, bez przerw na aktywności poboczne (przed czym gra sama delikatnie ostrzega, jeżeli chcemy przerwać) i tutaj to znakomicie działa. Główny wątek, do ukończenia w 6-7 godzin, jest poprowadzony tak, że nie człowiek nie chce się odrywać. Nie zdziwiłbym się, gdyby większość graczy przeszła, jak ja, całość przy jednym posiedzeniu. Warto zaznaczyć że, mimo bycia relatywnie krótką, kampania wciąż daje radę zostawić nas z poczuciem spełnienia.
Niestety nie udało mi się jeszcze ukończyć nowego Najazdu, między innymi przez wspomniane opóźnienie co zaowocowało też mniejszą ilością czasu na "wyścig zbrojeń" i uzyskanie odpowiedniego poziomu światła, dlatego też moje wrażenia są raczej płytkie i opierają się po części na tym, co zaobserwowałem podczas wyścigu o pierwsze ukończenie, po części z opowieści pozostałych klanowiczów, a po części z tego, co udało mi się zobaczyć. Przede wszystkim jest to najtrudniejszy do tej pory Najazd, przy którym Ostatnie życzenie wydaje się błahostką. Skraj zbawienia przetestuje graczy zarówno mechanicznie, jak i pod względem poziomu wyposażenia i umiejętności wykorzystania go. Zagadki, które sprawią, że niejeden podrapie się po głowie, ciężkie starcia - jest tu wszystko. Choć ukończenie go zajęło pierwszej ekipie "zaledwie" 10 minut dłużej niż wspomnianego Ostatniego życzenia, mówimy tu o 18 godzinach i 59 minutach. Członkom mojego, jednego z czołowych w naszym kraju, klanów zeszło się 10 godzin i to już nie w trybie zawodów, a na standardowym poziomie trudności. Nie mogę się doczekać, kiedy samemu przebrnę przez to piekiełko.
Nowy Najazd to oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej, jeśli chodzi o aktywności, jakie czekają na Strażników po ukończeniu kampanii. Zacznijmy od nowej aktywności, po raz pierwszy dla 12 graczy (nie liczę Tygla, bo to PvP), stanowiącej jednocześnie technicznie rzecz biorąc ostatnią misję kampanii. Bungie odwaliło kawał dobrej roboty. Stworzyli nieskomplikowaną aktywność, która pełna jest rozmachu i oddaje w ręce każdego gracza możliwość zadania Świadkowi ostatecznego ciosu. Jest to o tyle ważne, że zwykle to właśnie Najazd służył do pokonania głównego złego z danego dodatku, a tutaj co prawda jest świetnie wpisany w fabułę, ale służy jedynie za preludium przed epickim finałem. Do tego oczywiście mamy nową lokację, Blade serce Wędrowca, która najeżona jest nowymi zadaniami, zupełnie innymi od tego, co zdążyliśmy do tej pory poznać przy okazji Patroli. Mamy też kilka misji powtarzalnych, masę nowych przedmiotów egzotycznych oraz powiązane z nimi zadania, a także nowość w tej odsłonie, czyli egzotyczne wyposażenie klasowe. To ostatnie wywołało małą kontrowersję i oburzenie wśród graczy solowych, bo wymaga do ukończenia współpracy dwóch osób, jednak jak to słusznie zauważył mój kolega z klanu, nagroda za tę misję nie jest, tak czy siak, tym, co niedzielny gracz wykorzysta.
Dla wielu najważniejszym nowym elementem będzie zapewne nowa podklasa i cóż... nie dziwię się. Klasa Pryzmatyczna to w zasadzie mieszanka pozostałych. Z każdej istniejącej dotychczas wybrano po jednym granacie, ataku wręcz i superumiejętności, które teraz możemy łączyć w dowolne kombinacje. Daje to niespotykane dotychczas możliwości tworzenia zestawów umiejętności i sprzętu, z których część jest niemalże zbyt potężna. Całość była projektowana jako typowe "power fantasy" i to czuć, ale w tym dobrym sensie. Gra dalej stanowi wyzwanie, niemniej jednak przy okazji oferuje bardzo potężne narzędzia, żeby sobie z tym poradzić.
Jeśli chodzi o oprawę audiowizualną, to Ostateczny kształt prezentuje się po prostu fenomenalnie. Dla mnie osobiście Blade serce jest chyba najpiękniejszą lokacją w całej historii serii, a przy okazji najbardziej zdywersyfikowaną. Zobaczymy tu mroźne szczyty, postapokaliptyczne pustkowia, zielone łąki i wszystko pomiędzy. Co prawda w kilku miejscach, biorąc pod uwagę naturę obszaru, użyto gotowych już i znanych elementów, jednak zmieniono je tak, że widząc nawet znaną nam miejscówkę, jednocześnie zobaczymy znajome miejsca i rejony, a z drugiej będziemy się musieli ich od nowa uczyć. A odkrywaniu towarzyszy doskonała, jak zawsze, muzyka i efekty dźwiękowe. Tutaj nie widzę sensu rozpisywać się. Każdy, kto grał w tę serię, doskonale wie, czego się spodziewać zaś tym, którzy jakimś cudem sięgną po tę sagę po raz pierwszy wystarczy powiedzieć - jest znakomicie. Dodam jeszcze, ze Keith David jako Zavala fantastycznie zastępuje nieodżałowanego Lance'a Reddicka.
Reasumując, Ostateczny kształt to naprawdę świetny dodatek, ośmielę się stwierdzić, że najlepszy i największy w historii tej serii. To także, a może przede wszystkim, godne zwieńczenie 10-letniej sagi, która była integralną częścią życia mojego, jak i wielu innych graczy. Jestem bardzo szczęśliwy, że Bungie udało się zamknąć tę historię w sposób satysfakcjonujący fabularnie i mechanicznie. Gdyby nie tragicznie zła premiera, byłoby perfekcyjnie.
Plusy:
+ Godne zamknięcie 10 letniej sagi;
+ Podklasy pryzmatyczne;
+ aktywności poboczne/endgame;
+ strona dźwiękowa i wizualna;
+ Skraj zbawienia.
Minusy:
- tragiczna premiera;
- okazjonalne poważne bugi.