W latach 30. XXI wieku technologia jest wszechobecna. Sztuczne organy, implanty, domózgowe wszczepy – ludzkie ciało i umysł można upgrade’ować wedle uznania. Jeżeli oczywiście kogoś na to stać. Biednym pozostaje jedynie reinforsyna. Dla ludzi to geniusz w pigułce. Dla androidów zaś - szansa na odczuwanie emocji. Nie wszyscy są entuzjastami technologii. Na pewno nie Jared Quinn, porucznik wydziału zabójstw. Na pewno nie po Buncie, w trakcie którego zdradziła go jego własna replikantka, Maya. Gdy wraca do pracy w policji, ma zasadę: żadnych cyborgów, żadnych androidów. Nie w jego zespole. Tymczasem po New Horizon grasuje zabójca nieuchwytny dla policyjnych systemów. Dla Quinna to jak wygrana na loterii – powrót do tradycyjnych metod śledczych. Ofiarą jest młoda kobieta. Widział ją już. W swoich koszmarach. Czyżby to on był mordercą?
Premiera (Świat)
4 lipca 2018Premiera (Polska)
4 lipca 2018Liczba stron
416Autor:
Martyna RaduchowskaKraj produkcji:
PolskaGatunek:
Science fictionWydawca:
Polska: Uroboros
Najnowsza recenzja redakcji
Pierwszy tom cyklu Łzy Mai (jest to drugie wydanie tej książki) zaczyna się od miłego dla czytelnika obrazu strzelaniny w głównej siedzibie korporacji Beyond Industries, produkującej reinforsynę – cudowny lek, którego stworzenie skomplikowało i tak już niezbyt ciekawą rzeczywistość. Dzięki jego zastosowaniu leczyć można problemy neurologiczne u ludzi (choć trzeba przyznać, że ma problematyczne skutki uboczne), a androidy, na których go zastosowano, zaczynają odczuwać emocje. Zresztą, jak się potem okaże, reinforsyna posiada też inne właściwości, jeszcze bardziej przerażające. W oczywisty sposób taka substancja bardzo szybko stała się obiektem pożądania wielu ludzi oraz organizacji, a jedna z nich decyduje się na zdobycie jej siłą. To właśnie w takim ataku porucznik Jared Quinn traci swoich najbliższych towarzyszy, a sam niemalże umiera w wyniku odniesionych obrażeń. Budzi się w zupełnie nowej rzeczywistości, z ulepszeniami, których nienawidzi, oraz z uczuciem, że został zdradzony przez Maię, syntetyczną partnerkę z pracy. Wraca jednak do czynnej służby i podąża tropem seryjnego mordercy, opętany obsesją wymierzenia sprawiedliwości swej byłej policyjnej partnerce.
Rozpoczyna się trudne śledztwo w murach New Horizon, stolicy państwa, które przetrwało wojny biologiczne i topnienie lodowców, w którym mechaniczne ulepszenia są na porządku dziennym, a na zbuntowanych androidach wykonuje się natychmiastowy wyrok śmierci. Za bezpiecznymi murami dobrze chronionego miasta rozciągają się tereny buntowników, ale informacji o nich niemal brak. W całym tym chaosie porucznik Quinn, nie będąc w stanie zaufać już nikomu, próbuje dopaść mordercę, ale im bliżej jest rozwiązania, tym bardziej prawda zaczyna go przerażać. Genialny opis śledztwa, zaczynając od badań na tworzeniu profilu mordercy, sprawia (efekt uzyskany - jak mniemam - dzięki wykształceniu autorki, która skończyła zarówno psychologię, jak i kryminologię), że pełen obaw o głównego bohatera czytelnik nie może się odeń oderwać. Raduchowska znów zachwyca bogactwem świata przedstawionego, a przede wszystkim kolorystyką i głębią wykreowanych przez siebie bohaterów.
Łzy Mai sprawdzają się więc jako kryminał, przede wszystkim są jednak majstersztykiem nieco zapomnianego ostatnio gatunku. Wszystkie trzy kanoniczne filary cyberpunku – ogromne korporacje, strach przed utratą człowieczeństwa poprzez zbyt dużą liczbę modyfikacji i wreszcie pytanie, czy android jest rzeczą czy istotą – zostały zgrabnie wplecione w doskonałą historię. Poruszają zwłaszcza momenty, w których Quinn korzysta ze znienawidzonych ulepszeń, by odkryć prawdę i przekonać do siebie terapeutkę, a Maia próbuje zrozumieć emocje – na modłę androida starając się je analizować i zrozumieć. Czy Jared jest jeszcze człowiekiem? Czy Maia już nim jest? A może technika na zawsze odmieniła gatunek homo sapiens? Dzięki Martyna Raduchowska możemy z niepokojem spojrzeć w nadchodzącą przyszłość, bo kto wie, kiedy naprawdę będziemy musieli zadać sobie podobne pytania.
Jedynym, co może na chwilę zastopować czytelnika, jest ogromna ilość pojęć i informacji, które serwuje nam autorka Łez Mai, jakby zapominała, że ludzie mają mniejszą moc obliczeniową niż maszyny (zwłaszcza jeśli nie zdecydowali się na implanty). Mówi się, że Maja Lidia Kossakowska jest pierwszą damą czy królową polskiej fantastyki, a ja mam wrażenie, że w młodym pokoleniu właśnie zaczyna kiełkować owej fantastyki księżniczka.