Assassin’s Creed – recenzja filmu
Filmy oparte na grach rzadko kiedy odnoszą sukces. W niektórych przypadkach to co sprawdza się w grze, nie zawsze sprawdza się w filmie. Assassin’s Creed na kilku płaszczyznach przewyższa swój pierwowzór, na kilku innych rozczarowuje.
Filmy oparte na grach rzadko kiedy odnoszą sukces. W niektórych przypadkach to co sprawdza się w grze, nie zawsze sprawdza się w filmie. Assassin’s Creed na kilku płaszczyznach przewyższa swój pierwowzór, na kilku innych rozczarowuje.
Cały film jest mocno oparty na pierwszej części z serii gier, o ironio tej najmniej ciekawej. Schemat jest ten sam, jednak bohaterowie są nowi, tylko Cal Lynch (Michael Fassbender) nawiązuje do postaci Desmonda Milesa, znanej z gier i tylko ze względu na ich kłopotliwe położenie. Obaj bohaterowie są skrajnie odmienni. Te fakty mogą utrudnić fanom serii gier czerpanie przyjemności z seansu mającym w głowie myśl: „Gdzieś już to widziałem”.
W filmie uosobieniem zła jest ponownie Abstergo, a właściwie templariusze stojący za tą marką. Główna siedziba firmy jest należycie ukazana i dobrze obrazuje wyrachowanie (zimne, stalowe, szklane wnętrze i białe światła) i przepych całej organizacji (gigantyczny kompleks, wywołujący podziw). Niestety sami bohaterowie znajdujący się w kompleksie, gdzie rozgrywa się większość akcji w teraźniejszości są praktycznie nieistniejący. Oprócz głównego bohatera i dwójki antagonistów reszta obsady to wielka niewiadoma. Ta niewiadoma przekłada się na kompletną obojętność widzowi. Aktorzy drugoplanowi zostali zdegradowani do roli statystów.
Animus – Ta piękna maszyna nadająca sens całej historii została kompletnie odmieniona względem tego co zaprezentowano w grach i odmieniona na lepsze. Teraz zamiast łóżka czy fotelu, Animus to wielkie ramie pozwalające na kompletną swobodę ruchową bohatera, który w końcu prawdziwie przeżywa wspomnienia swoich przodków. W grach zawsze mi przeszkadzało, że bohaterowie „budzą się” i nagle posiadają wszystkie te nowe umiejętności. Tak nie działa pamięć mięśniowa. To co pokazano w filmie jest dużo bardziej prawdopodobne i nadaje większą dynamikę wydarzeniom oraz oczywiście jest bardziej efektowne. Kolejnym usprawnieniem jest wyjaśnienie skąd, postronni bohaterowie wiedzą, co dzieje się w głowie pacjenta obecnego w maszynie. Zabieg z użyciem projektorów obrazujących częściowe otoczenie bohatera podczas eksplorowania przeszłości przodków świetnie się sprawdza i pozwala na wprowadzenie jeszcze jednego usprawnienia względem gier. Możliwość płynnego przejścia między wydarzeniami w przeszłości i teraźniejszości. To coś nowego i orzeźwiającego. Widzimy na własne oczy co widzi główny bohater oraz co widzą osoby postronne. Zachowany został świetny balans, którego bardzo brakowało w grach. W mojej opinii jest to najlepszy aspekt produkcji.
Twórcom jednak potknęła się noga więcej niż raz. Jak sami bohaterowie przyznają, produkują w swoim laboratorium wysoce uzdolnionych morderców, jednak jedną bronią, w którą wydaje się być wyposażona ochrona to... pałki. Niedorzeczność tego zabiegu jest zdumiewająca. Walki wręcz na pewno bardziej odpowiadają charakterystyce filmu ale trzeba tu umieć znaleźć pewne wyczucie, którego wyraźnie brakuje. Kolejnym niewygodnym zagraniem jest jedna z ostatnich sekwencji, gdzie asasyni z impetem wpadają na salę wypełnioną po brzegi przeciwnikami. Co robią templariusze? Uciekają jak szczury! Ciekawe jest ukazanie członków najpotężniejszej ukrytej organizacji na świecie jak bandy tchórzy. Kompletnie nie pasuje to do obrazu, który próbuję się nam przekazać przez cały okres seansu. Tym bardziej, że efekt uciekających szczurów mamy okazję oglądać więcej niż raz.
Fabularnie obyło się bez fajerwerków czy zaskoczeń. Dla osób zaznajomionych z serią gier będzie momentami nudnawo. Nie ma tutaj niczego czego już nie widzieliśmy. Wyjątkiem są sceny akcji, które prezentują się naprawdę dobrze i są mocną stroną produkcji ale to fabuła jest wyznacznikiem jakości tej serii, jakości, której momentami brakowało. Największym zarzutem z mojej strony będzie potraktowanie całego filmu jak dwugodzinnego wstępu do faktycznej historii. W tym filmie nie ma zakończenia, tak naprawdę nie ma nawet rozwinięcia, bo to zostaje urwane dosłownie w ostatnim ujęciu. Mam wrażenie, że seria „Assassin’s Creed” miałaby większe szanse na sukces w formie 13 odcinków na jednej z platform streamingowych, gdzie byłby czas na należyte zagłębienie świata Cala Lyncha i prawdopodobne wyeliminowanie większości wad produkcji. Filmowy „Assassin’s Creed” jest definicją przerostu formy nad treścią. Na koniec dodam, że pomimo tych wszystkich mniejszych i większych problemów bawiłem się podczas seansu nad wyraz dobrze.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adrian MazurDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat