Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości – recenzja filmu
Z okazji zbliżającej się wielkimi krokami premiery Ligii Sprawiedliwości, będącej zwieńczenie trylogii Zacka Snydera o bohaterach świata DC, postanowiłem odświeżyć sobie Wersję Reżyserską Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości i sprawdzić czy ten film wciąż wywołuje takie wrażenie jak za pierwszym razem.
Z okazji zbliżającej się wielkimi krokami premiery Ligii Sprawiedliwości, będącej zwieńczenie trylogii Zacka Snydera o bohaterach świata DC, postanowiłem odświeżyć sobie Wersję Reżyserską Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości i sprawdzić czy ten film wciąż wywołuje takie wrażenie jak za pierwszym razem.
Miejmy to już za sobą na samym początku: tak – trafił do mnie w swej wymowie zarówno Man of Steel, jak i właśnie BvS. Mimo, że bardzo lubię produkcje Marvela i każdy z ich filmów dostarcza mi sporo przyjemności, cieszę się niezmiernie, że Snyder chciał podejść inaczej do tematu. W swych filmach tworzy coś na kształt dramatu, gdzie to właśnie osobowość bohaterów i ich własne demony znajdują się na pierwszym miejscu, a nie kolejne zagrożenie, któremu trzeba przeciwdziałać. Przez to zarówno MoS, jak i zwłaszcza BvS odchodzi od standardowej konwencji komiksu i chociaż zapożyczają wiele motywów z materiałów źródłowych, to jednak traktują je jako szkielet i starają się pokazać w filmie coś odmiennego. Z jednej strony wielka szkoda, bo zarówno komiks Powrót Mrocznego Rycerza, jak i Śmierć Supermana są dziełami olbrzymiej wagi dla postaci Batmana i Supermana. Spokojnie każdy z tych komiksów mógł posłużyć jako kanwa dla osobnego filmu którejś z tych postaci. Tymczasem zapożyczono z nich najważniejsze elementy, takie jak postać Doomsdaya czy motyw zmęczonego, cynicznego Batmana i wrzucono je do fabuły i tak wielkiego już filmu.
No właśnie – fabuła. Aspekt, który został przez wielu zmieszany z błotem, a czego ja osobiście nie rozumiem. Owszem, film ma pewne dziury fabularne, ale powiedzmy sobie szczerze – coś takiego można napisać nie tylko o każdym filmie Marvela, ale także o wychwalanej trylogii Nolana. Każdy film stosuje uproszczenia i zabiegi fabularne oraz posiada nieścisłości i choć nie staram się bronić tego na siłę, to niektóre opinie sprawiały wrażenie maksymalnego czepiania się i hejtowania dla zasady. W ogóle z tym filmem stała się taka dziwna sprawa, że spirala krytyki nakręcała się w sposób wręcz astronomiczny, pomijając totalnie to, co w nim się udało. A fabuła, mimo pewnych błędów, jest przez większość filmu absorbująca i zmuszająca do myślenia. Wielowątkowa, wymagająca prowadzenia kilku postaci na raz i często posiadająca wymiar symboliczny – zwłaszcza to ostatnie jest czymś, czego jeszcze żaden z filmów Marvela nie spróbował i nie mówię tego jako krytyki, lecz jako stwierdzenie faktu. Jest to też jeden z największych plusów BvS. Nikt wcześniej nie podjął się do tego stopnia kilku tematów: wpływu niezwykle potężnego bohatera na zwykłych ludzi; aspektu boskiego, który z Supermanem najprawdopodobniej faktycznie byłby powiązany; zmęczenia i cynizmu drugiego bohatera czy tworzenie z Batmana postaci antybohatera. Każdy z tych motywów jest idealnie wręcz oddany w filmie. Nikt również wcześniej nie pokazał starcia bohaterów na takim poziomie (zarówno drobne ustawki w Avengers 1, jak i pojedynek na lotnisku w młodszym o kilka miesięcy Civil War wyglądają jednak inaczej przez luźniejszy wydźwięk obydwu filmów – zwłaszcza w A1, bo w Civil War starali się stworzyć dramaturgię).
Próba wyniesienia tego filmu na coś więcej niż standardowy film superbohaterski sprawia, że przez dobre dwie godziny mamy w nim stosunkowo mało akcji. Co prawda, zarówno Batman oraz Superman gdzieś tam się przewijają, ale najważniejsze są śledztwa i rozterki Kenta, Wayne’a oraz pozostałych postaci pobocznych. I to działa, ponieważ dla mnie jasna staje się zarówno niechęć Supermana do Batmana, który zwyczajnie zatracił się w swoim alter ego i sprawia wrażenie maniaka dla którego cel uświęca środki, jak i Batmana do Supermana, który całkiem słusznie zauważa, że nagle na Ziemi pojawiła się istota, która w zależności od swojego humoru może uratować planetę albo ją doszczętnie zniszczyć i nic nie będziemy w stanie z tym zrobić. W związku z tym, skoro Batman rozumie obecnie przede wszystkim siłę, to trzeba doszczętnie i bez skrupułów zniszczyć tą istotę zanim coś się stanie. Owszem, jest to zaślepienie, które przyćmiło obiektywizm Batmana, ale ma swoje uzasadnienie.
Nie rozumiem również zarzutów co do gry aktorskiej. Trudno wymagać żeby Superman był radosny, skoro nie tylko wszyscy wokół traktują go jako Boga lub jako zagrożenie (a on nie chce żadnej z tych alternatyw), jak i sam ma problem ze swoim miejscem na świecie jako superbohater. Przyzwyczailiśmy się z komiksów, że Superman po prostu jest i wszyscy to traktują jako oczywistość. Film próbuje nadać temu faktowi bardzo ciekawy wymiar socjologiczny. Wg mnie Cavill bardzo dobrze pokazuje poważnego i nieco zagubionego Supermana, choć liczę na to, że w następnych filmach zmieni się nieco sposób ukazania tej postaci. Również fenomenalny jest Affleck, który nie tylko wygląda jak Bruce Wayne, ale w idealny sposób oddaje ogarniętego wściekłością złowieszczego Batmana. Scena odbijania Marthy jest dla mnie najlepszą sceną z Mrocznym Rycerzem jaka na tą chwilę została nakręcona z tą postacią. Rozumiem jednak zastrzeżenie do postaci Lexa Luthora, której to wariacja chyba mało komu przypadła do gustu. Nie dość, że była kompletnie nie pasująca do oryginału, to jeszcze totalnie przeszarżowana aktorsko.
No właśnie, dochodzimy w ten sposób do trzeciego aktu filmu, który jak to w tym gatunku bywa, wypełniony jest pojedynkami, wybuchami i efektami specjalnymi, co nie do końca pasuje do ogólnej wymowy BvS. Nie wiedzieć dlaczego, ale im bliżej końca, tym bardziej ostatni akt staje się nielogiczny i pewne nieścisłości przestają być niuansami, a stają się bijącymi po oczach faktami. Zaczyna się od samego pojedynku Batmana i Supermana, który choć nakręcony ze sporym klimatem, to jednak jest dziwnie mało dynamiczny. Zbyt wiele czasu poświęcono tu na pokazywanie podnoszących się postaci, a najlepszym dowodem jest scena Batmana, który traci kilka cennych sekund odpalając świecę dymną, patrząc przy tym Supermanowi w oczy, który… zwyczajnie stoi i czeka. Coś tutaj nie do końca zagrało tak, jak powinno. Kolejnym problemem jest słynna już scena z Marthą, która została wyśmiana do granic możliwości i przyzwoitości. Jak dla mnie nie jest problemem sam pomysł, tylko fakt, że pewnie fajnie on wyglądał na papierze, a na ekranie już dość kuriozalnie. Przede wszystkim jest ona zbyt krótka, zabrakło dialogu między bohaterami - czegoś, co sprawiłoby, że to słowo stanie się katalizatorem zmiany, a nie magicznym zaklęciem. Dalej mamy fenomenalną scenę akcji z Batmanem. Szkoda tylko, że znajduje się akurat w takim momencie i przyćmiewa wcześniejsze epickie starcie dwóch postaci, bo jest po prostu o wiele lepsza. No i wreszcie dochodzimy do segmentu z Doomsdayem, który był kompletnie niepotrzebny. Nie chodzi tu o samą walkę, która została dobrze nakręcona i w genialny wręcz sposób wprowadzono w niej Wonder Woman, ale o bezpowrotne zmarnowanie historii Śmierci Supermana, która byłaby idealnym zwieńczeniem trylogii o tej postaci. No i postać Lois, której zachowanie podczas tej walki jest tak absurdalne i nielogiczne, że naprawdę trudno przymknąć na to oko. Przeglądając teraz ten słynny komiks o Śmierci Supermana nie mogę odżałować, że nie zobaczę już tych epickich i niezapomnianych kilku ostatnich ciosów, jakie oddali do siebie Doomsday i Superman.
Ostatecznie jednak BvS jest dla mnie filmem o wielkiej wartości. Mimo swoich wad i lekkiego przeszarżowania, jest bardzo dobrą produkcją superbohaterską, która próbuje poruszyć wiele ważnych tematów. To, że robi to momentami z różnym skutkiem jest tematem na inną dyskusję – ja jednak doceniam niewątpliwie odważną próbę uczynienia z tego kina wielowątkowego dramatu. Wahałem się czy nie wystawić oceny 8/10, jednak ponieważ osobiście dałbym do poprawy sporą część z ostatniej godziny filmu, więc będzie o punkt mniej.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
thorgal83Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat