„Agenci T.A.R.C.Z.Y.”: sezon 2, odcinek 4 – recenzja
Jeżeli w jakiś sposób można mówić o cotygodniowej rywalizacji dwóch seriali komiksowych, to tym razem zwycięsko wychodzą z niej Agenci T.A.R.C.Z.Y.. Jest dobre tempo, sporo akcji, kilka świetnych scen i niezły pomysł. Brawo!
Jeżeli w jakiś sposób można mówić o cotygodniowej rywalizacji dwóch seriali komiksowych, to tym razem zwycięsko wychodzą z niej Agenci T.A.R.C.Z.Y.. Jest dobre tempo, sporo akcji, kilka świetnych scen i niezły pomysł. Brawo!
Agenci T.A.R.C.Z.Y. ("Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D.") długo szukali swojej tożsamości. Na pewno o kilka odcinków za długo, co pokazują słupki oglądalności. Tymczasem po niezłej końcówce sezonu, w 2. odsłonie właściwie nie ma słabych odcinków. Są niezłe albo wręcz bardzo dobre. Do tej drugiej kategorii możemy z pewnością zaliczyć 4. odcinek.
Podoba mi się konwencja przyjęta tym razem. Dotychczas najbardziej znana organizacji agentów Marvela raczej stroniła od nawiązań - w tej dziedzinie prym wiodła i wiedzie nadal inna znana produkcja, czyli Person of Interest. Agenci robili po prostu swoje, czyli najczęściej nic. Drętwe dialogi? Jasne. Słabe sceny akcji? Proszę bardzo. Durna i miałka fabuła? A jakże! Tymczasem 2. sezon pokazuje, że jest naprawdę dobrze. Wspomniana już konwencja, czyli nastawienie na "szpiegowanie" przy użyciu całego zespołu, bardzo pasuje do tego, kim są agenci. Zresztą przez pierwsze piętnaście minut serial bardzo przypomina "Mission: Impossible". Przy użyciu nowoczesnej technologii i umiejętności każdego z członków zespołu Coulson wraz z May próbują wykraść obraz. Są na nim rysunki, bliźniaczo podobne do tych, które malował Garret oraz nowy dyrektor T.A.R.C.Z.Y.
Dzięki temu już od samego początku widz ma szansę obejrzeć kilka fantastycznych scen i posłuchać całkiem niezłych (na pewno zabawnych) dialogów. Taniec Phila z May jest świetny, ale o wiele bardziej bawi ich rozmowa. Po piętnastu minutach twórcy porzucają nieco klimat heist movie, skupiając się bardziej na akcji, ale i w dalszej części nie brakuje kilku smaczków. Są nimi między innymi nowoczesne maski, których HYDRA użyła, aby udawać generała Talbota, a później samą May. I znowuż widz ma okazję być świadkiem wymiany zdań pomiędzy fałszywą May a Coulsonem, który orientuje się, że coś jest nie tak. To właśnie tego typu sceny stanowią o sile serialu, więc dobrze, że są odpowiednio wykorzystywane.
[video-browser playlist="630789" suggest=""]
Mimo że sprawa odcinka nie jest jakoś szczególnie intrygująca, bo chodzi o obraz, a działania agencji są tym razem bardzo lokalne, to jednak historia wciąga. Jest też ważna dla dalszej części sezonu, bo odnosi się zarówno do kosmitów, jak i przyszłych działań Rainy. Przede wszystkim zaś widać wreszcie, że wszystkie dotychczasowe odcinki są ze sobą mniej lub bardziej powiązane, a sezon - choć może jeszcze za wcześnie na ocenę - zdaje się być niezwykle spójny. Błędy 1. serii zostały więc poniekąd naprawione.
Jest także czym oko nacieszyć. Agentka May w obu kreacjach wygląda rewelacyjnie i niewątpliwie to ona skradła odcinek. Warta uwagi jest scena, w której walczy ze zindoktrynowaną byłą agentką T.A.R.C.Z.Y. Sekwencja, w której w zwolnionym tempie robi przewrót i uderza ręką o głowę agentki, jest rewelacyjnie wykonana. Cieszy także nieignorowanie Fitza i pokazanie jego walki z własnymi słabościami. Po rozmowie z Wardem zdaje się, iż zrozumiał wiele rzeczy i jest nadzieja, że będzie z nim już tylko lepiej. Niepokoi jedynie fakt, że przez niedotlenienie mózgu może już nigdy w pełni nie wyzdrowieć. Miejmy nadzieję, że twórcy jakoś rozwiążą ten problem.
Nadal ciekawi fakt, kim jest tajemniczy, niestarzejący się doktor HYDRY, jaką rolę odegra ojciec Skye oraz pojawiająca się na samym końcu Raina, która musi odzyskać obelisk. Zapowiada się to niezwykle intrygująco.
Czytaj również: "Avengers: Age of Ultron" - ogrom efektów specjalnych
4. odcinek podobał mi się chyba najbardziej ze wszystkich dotychczasowych. Zgrabnie łączy się z poprzednimi, nawiązuje do wątku głównego, pokazuje agentów, którzy muszą szpiegować, kombinować i działać pod przykrywką, a ich głównym przeciwnikiem pozostaje HYDRA, która jest niemal wszechpotężna. Jeżeli tylko przymknie się oko na kilka nieścisłości, to można się wyśmienicie bawić. Dialogi już nie są tak drętwe, postacie mają odpowiednią głębię i charakter. Aż dziw bierze, że wystarczyło pozbyć się Warda, zmarginalizować rolę duetu Simmons-Fitz, dodać mocny główny wątek i serial zyskał zupełnie nową jakość. Agenci T.A.R.C.Z.Y. może nadal nie zachwycają, ale są coraz bardziej wyrównaną produkcją o stałym, niezłym poziomie. Tym razem wygrywają nieoficjalny pojedynek z superbohaterem ze Starling City.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat