Agenci T.A.R.C.Z.Y.: sezon 5, odcinek 21 – recenzja
Co by było, gdyby naszprycowany Gravitonium Glenn Talbot dołączył do Avengers i starł się z Thanosem? Najnowszy odcinek kokietuje fanów Marvela takim pytaniem, ale finalnie okazuje się ono tylko zasłoną dymną, pozwalającą twórcom sprowadzić opowieść na fabularne manowce.
Co by było, gdyby naszprycowany Gravitonium Glenn Talbot dołączył do Avengers i starł się z Thanosem? Najnowszy odcinek kokietuje fanów Marvela takim pytaniem, ale finalnie okazuje się ono tylko zasłoną dymną, pozwalającą twórcom sprowadzić opowieść na fabularne manowce.
Uratować Coulsona i powstrzymać Talbota – takie oto zadania stoją przed Agentami Tarczy w najnowszym odcinku serialu. Bohaterowie podchodzą do ich realizacji w charakterystycznym dla siebie chaotycznym stylu. Dostajemy więc mieszankę mordobicia, miejscami mało intensywnych relacji pomiędzy poszczególnymi postaciami i dialogów, ubarwionych nutką niepotrzebnej patetyczności. Warto zaznaczyć, że w odróżnieniu od większości poprzednich odsłon, głównym bohaterem omawianego odcinka jest antagonista – zmieniony i całkowicie oszalały Glenn Talbot. Przeniesienie środka ciężkości na dużo bardziej charyzmatyczną postać, niż wszyscy agenci razem wzięci, to dobry pomysł, zwłaszcza że aktorsko Adrian Pasdar radzi sobie wyśmienicie.
Generał, który w poprzednich odcinkach był bohaterem nieco komediowym, jest zaskakująco wiarygodny jako złoczyńca. Dobrze wypada w segmencie, w którym pochłania Creela, jak i wtedy gdy odwiedza swoją rodzinę i daje ponieść się szaleństwu. Przyjmując pozę charakterystyczną dla superbohaterów, dość dobrze wpisuje się w konwencje i skutecznie napędza akcję. Talbot sprawdza się jako motyw przewodni serialu. Ważne jednak, by twórcy nie wyeksploatowali go za bardzo, bo spowszednieje i nie będzie tak atrakcyjni fabularnie.
W The Force of Gravity, oprócz losów generała, obserwujemy zmagania kilku grup agentów. Niestety gdy tylko Talbot znika z ekranu, robi się nudno i przewidywalnie. Bohaterowie, ze znamiennym dla siebie urokiem, kręcą się w kółko, próbując osiągnąć zamierzony cel. Scenarzyści zdecydowanie „wyprztykali” się już z ciekawych pomysłów fabularnych. Oczywistym jest fakt, że nadchodząca konkluzja, zamknie wszystkie wątki. W międzyczasie trzeba zagospodarować bohaterów, a nie kazać im biegać po industrialnych korytarzach (znowu!!!) i walczyć z bezosobowymi villianami. Bez większego znaczenia fabularnego okazało się spotkanie między Daisy, a ojcem Kasiusa. Żadnej roli nie odegrał Qovas, który przecież w poprzednich odcinkach kreowany był na prawdziwego badassa. Finalnie agenci wszystkim wrogom skopali tyłki, nie generując przy tym ani jednego zaskakującego motywu.
Fitz i Simmons tradycyjnie coś tam grzebią i eksperymentują, Daisy daje popis swoich mocy, a Mack i Yo-Yo, pomiędzy jedną awanturą a drugą, prowadzą pseudoegzystencjalne rozmowy. W Agentach Tarczy widzieliśmy to już dziesiątki razy. W omawianym epizodzie trudno znaleźć choć jeden unikatowy i oryginalny motyw z udziałem głównych bohaterów. Nie pomaga tutaj Deke, postać posiadająca pewne znaczenie fabularne, ale też mająca za zadanie wnieść trochę humoru do fabuły. Niestety nie spełnia on swojego zadania. Od jakiegoś czasu w Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D. ze świeczką szukać dobrego dowcipu, żartu sytuacyjnego, zabawnych odniesień do popkultury. Brak humoru to olbrzymia wada formatu. W początkowej fazie serialu odgrywał on przecież istotną rolę i wprowadzał dużo niezobowiązującego luzu.
Wszystko jest tutaj niezwykle poważne i podniosłe. Poszczególni agenci, kosmici czy Glenn Talbot nie próbują nawet rozśmieszyć widza. Dowcipy Deke’ego nie działają jak należy, podobnie jak one linery Coulsona i Macka. W zamian dostajemy dużo patetycznych motywów, stawiających opowieść raczej obok produkcji z Arrowverse niż MCU. Doskonałym przykładem jest tutaj pocałunek, na który wszyscy czekali od dawna. May WRESZCIE odgrywa jakąś rolę w serialu. Szkoda, że tak stereotypową. Całująca się para, schroniona za tarczą z logiem SHIELD podczas chaotycznej strzelaniny, to motyw, podczas którego ręka automatycznie składa się do epickiego facepalmu. Kto by się spodziewał, że twórcy postanowią, w tak pretensjonalny i tendencyjny sposób, zawiązać wątek romantyczny między Coulsonem i May.
Całe szczęście, związek tej dwójki dość dobrze koresponduje z finałem, kiedy to agentka May wypowiada znamienne słowa: „albo uratujemy Coulsona albo ocalimy świat”. Paradoksalnie daje to szansę na emocjonalne zakończenie. Uczucie, które związało tę dwójkę, w połączeniu z przemianą Talbota (który przecież nie jest do końca złą postacią i być może finalnie odzyska zmysły) oraz pozostałymi wątkami, może dać ciekawą konkluzję. Dodając do tego nawiązania do Avengers: Infinity War, mamy szansę na wyjątkowy odcinek. Jak będzie w rzeczywistości? Przekonamy się już za tydzień.
Źródło: zdjęcie główne: ABC
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat