Ash vs Evil Dead: sezon 1, odcinek 3 – recenzja
Ash vs Evil Dead jest niczym samonakręcający się mechanizm - każdy odcinek daje więcej, mocniej i szybciej. Epizod trzeci utrzymuje poziom poprzednich i otwiera dla nas nowe wątki.
Ash vs Evil Dead jest niczym samonakręcający się mechanizm - każdy odcinek daje więcej, mocniej i szybciej. Epizod trzeci utrzymuje poziom poprzednich i otwiera dla nas nowe wątki.
Już początek trzeciego odcinka Ash vs. Evil Dead to prawdziwa perełka realizatorska i mrugnięcie okiem do widza. Ciemna noc, po pustej drodze gdzieś na odludziu zasuwa sportowe auto. Wszystko dzieje się w rytm muzyki znanej nam z wybuchowego zwiastuna… najnowszej części Mad Maxa! Gdy dodamy jeszcze, że z auta wysiada w końcu Lucy Lawless, która prawdopodobnie w trakcie sezonu wyrośnie na nietuzinkową przeciwniczkę Asha, całość wypada rewelacyjnie. Sama aktorka przyzwyczaiła nas do tego, że role twardych, zdecydowanych bohaterek nie są jej straszne, więc i tym razem możemy się spodziewać, że będzie dostarczać mnóstwo ciekawej rozrywki. Z wypiekami na twarzy czekam na bezpośrednie starcie jej i Asha.
Trzeci odcinek bardzo wyraźnie pokazuje, że twórcy potrafią nawet tak krotki format nasycić akcją po brzegi. Books from Beyond to dużo dobrej zabawy w stylu starego Supernatural. Magiczne kręgi, wywoływanie demonów i moce z zaświatów przenikające do naszej rzeczywistości? Wszystko jest na miejscu. W tym odcinku bywa i strasznie, i komicznie, jak na klimat Martwego zła przystało. Jedynym minusem takiej estetyki jest to, że w gruncie rzeczy serial jest tworem dość hermetycznym, przeznaczonym głównie dla fanów filmów. Jeżeli ktoś ich klimatu nie poczuł, serial też go nie kupi. Jeśli jednak filmy Raimiego przypadły mu do gustu, serial będzie niczym magiczny powrót do czasów dzieciństwa.
Ash vs. Evil Dead to bardzo godna kontynuacja filmów. Mimo że osadzony jest mocno w ich estetyce, nie brak mu również wielu smaczków ze współczesnego kina, dzięki czemu seans każdego odcinka to dużo dobrej zabawy dla dociekliwych. Połączenie klasyki z nowoczesnością wypada znakomicie. Sama trojka głównych bohaterów to wdzięczna parodia zestawienia mózg operacji + jego pomagier. Z tą różnicą, że tym razem pomagierów jest dwóch. Bryluje oczywiście Ash, ale ani Pablo, ani Kelly nie ustępują mu kroku. Cieszy szczególnie, że to właśnie Kelly wyrasta na równie istotną postać, która w następnych odcinkach może wygrywać kolejne potyczki słowne z mistrzem ciętego dowcipu – Ashem. Twórcy ewidentnie stawiają na tę postać, mimo że teoretycznie to właśnie Pablo częściej stoi u boku naszego głównego bohatera. Mocne postacie kobiece w świecie zdominowanym przez męskich bohaterów zapowiadają nową jakość i ciekawy punkt widzenia.
To jeden z dużych plusów serialu, że Ash mimo bycia niewątpliwą gwiazdą historii nie jest jedynym, którego zauważamy na ekranie. Ekipa rośnie w siłę, pojawiają się pomału kolejne postacie, zwiastując ciekawe wątki w przyszłości. Twórcy Ash vs. Evil Dead potencjał historii wykorzystują na razie znakomicie - zż żal, że każdy odcinek trwa jedynie 27 minut. Po każdym pozostaje niedosyt, bo chciałoby się jeszcze więcej. Może jednak w tym szaleństwie jest metoda, a krótszy metraż będzie sprzymierzeńcem twórców? Jedno jest pewne: kino grozy wraca na salony.
Poznaj recenzenta
Marta PłazaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat