Avengers: Wojna bez granic – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 26 kwietnia 2018Bracia Russo po raz kolejny udowadniają, że w świecie Marvela poruszają się najsprawniej ze wszystkich twórców. Recenzja nie zawiera spoilerów.
Bracia Russo po raz kolejny udowadniają, że w świecie Marvela poruszają się najsprawniej ze wszystkich twórców. Recenzja nie zawiera spoilerów.
Przybycie Thanosa na Ziemię zostało zapowiedziane już w Avengersach z 2012 roku. To on stoi za atakiem na Nowy Jork, a to było motywacją dla wszystkich bohaterów do zjednoczenia i działania razem. Każdy z kolejnych filmów przybliżał nas tylko do tego momentu. W końcu Thanos nadszedł i nie bierze jeńców. Mogliśmy się o tym przekonać już w scenie zaprezentowanej podczas zeszłorocznego Comic Conu, w której to Strażnicy Galaktyki natrafiają na dryfującego w kosmosie Boga Piorunów. Od przybycia niszczyciela na statek Asgardian zaczyna się cały film. Jest to niezmiernie mocne i bardzo emocjonalne otwarcie. By nie zdradzać zbyt wiele, mogę powiedzieć, że zwiastun to jedno wielkie oszustwo, które służy tylko temu, by wywołać dyskusję na temat fabuły i postaci. Jednak to jedna wielka ściema. Losy bohaterów w filmie są zupełnie inne. Podobny zabieg Disney zastosował przy promocji filmu Rogue One: A Star Wars Story. Niektórych ujęć w ogóle w filmie nie ma.
Avengers: Infinity War pod względem scenariusza jest dopracowany w każdym calu. Dialogi nie są przepełnione patetycznymi przemowami o poświęceniu. Film nie uderza w tak moralizatorskie tony. Rozmowy są przeplatane humorem, co sprawia, że prawie trzy godziny w kinie mijają błyskawicznie. Każdy z bohaterów dostaje wystarczająco dużo czasu na ekranie, by się zaprezentować. Nie jest to jakiś telegraficzny skrót. Nie ma też sytuacji, które wydawałyby się sztucznie stworzone tylko po to, by jakiś bohater na chwilę pojawił się na ekranie.
Ten poważny ton też nie jest wymuszony. Kiedy ma być poważnie, to twórcy utrzymują atmosferę bez zbędnego śmieszkowania. Oczywiście jest też sporo humorystycznych scen, z których produkcje Marvela słyną, ale jest to obok filmu Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz jedna z najpoważniejszych produkcji.
Imponuje także rozmach efektów specjalnych, jaki został w tej produkcji wykorzystany. Większość scen powstała z wykorzystaniem green screenu, ale nie czuć tego. Nie przytłaczają one widza. Są tak dobrze zrobione, że w pewnym momencie człowiek wyłącza myślenie i po prostu obserwuje wielki spektakl eksplozji, magii i dziwnych stworów.
Josh Brolin w roli Thanosa jest genialny. W pełni przekonuje mnie jego motywacja do likwidacji połowy populacji całej galaktyki. Wpisuje się to w ostatni trend, w którym czarne charaktery w filmach Marvela mają motywacje zrozumiałe dla widza, a nie zabijają tylko dla samej frajdy odbierania komuś życia. Thanos ma plan, który w jego głowie jest logiczny. Ma się za zbawcę, który uratuje cały wszechświat. I to go napędza. Avengers: Wojna bez granic pod względem aktorskim nie ma słabego ogniwa. Każdy z aktorów staje na wysokości zadania. Podoba mi się, że Chris Hemsworth wciąż pozostaje w roli wyluzowanego i sarkastycznego Thora z poprzedniej części jego solowych przygód. Świetnie wypada także jego spotkanie ze Star Lordem, czyli Chris Pratt. Istny pojedynek męskiego ego. Podobna potyczka zresztą toczy się pomiędzy Iron Manem a Doktorem Strange. Dodaje to pikanterii całej opowieści, a panowie nie szczędzą sobie „uprzejmości” nawet w chwili zagłady.
Bracia Russo postanowili, że nie tylko zobaczymy na ekranie prawie wszystkich bohaterów z filmów Marvela, ale także akcja nie ograniczy się tylko do jednej czy dwóch lokalizacji. Nasi bohaterowie podróżują po galaktyce, toczą walki w różnych miejscach świata. Nie zdradzę jednak lokalizacji, by nie psuć Wam zabawy. Jest różnorodnie.
Avengers: Wojna bez granic to najlepszy film Marvela, jaki dotychczas powstał. Czapką przykrywa wszystkie poprzednie, łącznie z Czarną Panterą. Wyciśnie łzy z oczu niejednego fana i to nie w jakiś tani sposób. Decyzje, jakie podejmują bohaterowie, będą trudne. Niektóre ciężko na pierwszy rzut oka zrozumieć. Jednak po przeanalizowaniu możliwości dochodzimy do wniosku, że nie było innego wyjścia. Jedyne pytanie, jakie widz stawia sobie po seansie, brzmi: „Jak oni z tego teraz wybrną?”, bo nie ukrywam, że to nie będzie takie łatwe. MCU zmienia się na naszych oczach i już nic nie będzie takie jak kiedyś. I to jest chyba największy plus tego filmu. Twórcy nie boją się śmiałych i trudnych posunięć. Wielu fanów będzie w szoku, ale takie filmy kochamy najbardziej. Wszyscy mamy chyba już dosyć opowieści, których zakończenie jesteśmy w stanie przewidzieć już w piątej lub dziesiątej minucie. Konia z rzędem temu, kto był w stanie przewidzieć takie zakończenie, jakie serwują nam bracia Russo.
Jest oczywiście jedna scena po napisach i warto na nią poczekać, bo pojawia się w niej jedna dawno niewidziana postać i to ona zapowiada kolejny film MCU i nie chodzi o Ant-Man and the Wasp.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1961, kończy 63 lat
ur. 1959, kończy 65 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1962, kończy 62 lat