

Batwoman po raz pierwszy pokazuje w 2. sezonie pomysł na historię, która w odróżnieniu od jazdy na ślepo po stereotypach i schematach z pierwszego sezonu może pozytywnie zaskoczyć. Sprawą odcinka jest zaginięcie zwyczajnego chłopca, który został porwany z miejsca z darmowymi komiksami. Zaginięcie czarnoskórego dzieciaka bez rodziny jest oczywiście problemem dość realnym, o którym najwyraźniej wiele osób nie myśli, wręcz lekceważy, bo nikogo to nie obchodzi. Dzięki takiemu motywowi twórcy Batwoman poruszają ważne, społeczne wątki, które stają się zaskakującym narzędziem zmiany konwencji i wyróżnienia tego serialu na tle podobnych tytułów. Zauważcie, że w serialach superbohaterskich herosi zawsze walczą ze złoczyńcami i zbirami mającymi znaczenie. Rzadko kiedy widzimy codzienne sytuacje, w których superbohater zajmuje się rozwiązywaniem zwykłych problemów, wspomagając tym samym policję. Oczywiście sama definicja superherosa mówi, że to on jest stworzony do walki z tymi, z którymi zwykłe służby sobie nie poradzą, ale czy to znaczy, że nie może pomagać normalnym ludziom w mniejszej skali? To właśnie udaje się w tym odcinku Batwoman - zaskakująco przemyślany wątek trafia w określone punkty, potrafi zaciekawić i zaangażować w tę opowieść, jak prawdopodobnie żaden poprzedni odcinek.
Cały motyw jest o tyle dobry, że jest stricte powiązany z przeszłością Ryan Wilder, która była takim porwanym dzieckiem. Osobisty łącznik ze sprawą powoduje, że całość nabiera innego znaczenia i ma zupełnie świeży wydźwięk. Obserwowanie retrospekcji mówiących ważne rzeczy o tym, jak fakt, że komuś na nas zależy, staje się dość - znów zaskoczenie - przemyślane i dopracowane. Twórcy pomimo kontekstu porwania osoby czarnoskórej budują trochę uniwersalności, pokazując, co w takich sytuacjach jest ważne. To pozwala nam poznać Ryan Wilder i zobaczyć, co ją ukształtowało, dlaczego jest taka, jaka jest. Ten odcinek potrafił stworzyć obraz bohaterki z krwi i kości, z historią i bolesną przeszłością. Lepiej to wyszło niż w całym pierwszym sezonie z beznadziejną Kate Kane.
Pobocznym wątkiem jest współpraca Alice z Sophie. Ta zmiana dynamiki, choć oparta na oczywistości, jest odświeżająca, bo twórcy wychodzą ze sztywnych ram schematów, w których pierwszy sezon sztywnie był zamknięty. Niewiele na razie z tego wynika i raczej jest to zabawa w kotka i myszkę pomiędzy tymi postaciami. Jednak czuć, że to doprowadzi do czegoś, co - być może- będzie kolejnym atutem 2. sezonu.
Ten odcinek Batwoman to zaskoczenie, bo można wręcz odnieść wrażenie, że pod kątem scenariusza napisały go zupełnie inne osoby niż w pierwszym sezonie. Więcej tutaj pomysłu, dopracowania i sensu niż w całej poprzedniej serii. Nadal są lekkie zgrzyty, czasem banalne zachowania i dziwne decyzje, ale w końcu ogląda się to coraz lepiej. A to coś, czego nigdy nie mógłbym oczekiwać po tym serialu.

Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można go znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/

