Billions: sezon 5, odcinek 6 i 7 - recenzja
Billions wciąż kręci się fabularnie w kółko. Jeśli szukacie emocjonującego i dynamicznego serialu, to tę produkcję możecie sobie darować. W 5. sezonie nic interesującego się nie dzieje.
Billions wciąż kręci się fabularnie w kółko. Jeśli szukacie emocjonującego i dynamicznego serialu, to tę produkcję możecie sobie darować. W 5. sezonie nic interesującego się nie dzieje.
Smutne, że scenarzyści Billions muszą posuwać się do kradzieży pomysłów, żeby zintensyfikować akcję. W 7. odcinku na pierwszym planie pojawia się tabletka, po której zażyciu człowiek staje się rekinem biznesu. Nawiązanie jest tutaj widoczne na pierwszy rzut oka – mieliśmy przecież film z Bradleyem Cooperem, w którym tajemnicza pigułka sprawiała, że ludzie zamieniali się w bogów. Tutaj działa to na podobnej zasadzie – twórcy nawet stosują pewne rozwiązania audiowizualne przywodzące na myśl obraz z 2011 roku. Brakuje jednak tempa i rytmu kinowego hitu. Chemiczny specyfik nie jest w stanie ożywić opowieści, która już bardzo dawno wpadła w pułapkę powtarzalności.
W jednym z omawianych odcinków zostaje przytoczona słynna animacja Looney Tunes o Strusiu Pędziwietrze i goniącym go Kojocie. Jak pamiętamy, ten pierwszy zawsze umykał, gotując swojemu adwersarzowi smutny los. W kolejnym odcinku para znów ścierała się w wyścigu, którego wynik zawsze był łatwy do przewidzenia. Można tu zauważyć pewną analogię w kwestii losów Bobby’ego Axelroda i Chucka Rhodesa. Pomiędzy tą dwójką trwa nieustający konflikt, który działa na zasadzie niekończącej się pogoni. Axe zawsze jest krok przed Chuckiem, lecz Rhodes ani myśli robić sobie przerwę na kawę. Rywalizacja ta ma jednak tak nudną i wyświechtaną formę, że trudno powstrzymać odruch ziewania, obserwując kolejne perypetie protagonistów. W 6. odcinku mamy historię związaną z dziełami sztuki, w siódmym do gry wkracza wyżej wspomniana tabletka. Teoretycznie jest tu wiele miejsca na zabawę formą, mrugnięcia okiem i fabularne wolty. W praktyce dostajemy pozbawioną pazura przegadaną historię.
Co zapamiętamy z omawianych odcinków? Humorystyczny wątek z udziałem Spirosa próbującego dostać się do Mensy. Zazdrość Bobby’ego, który zauważa, że Wendy romansuje z Tannerem. Chuck robiący wszystko, żeby uratować życie ojca. Van Gogh w domu Axelroda i Rhodes w mieszkaniu Catherine Brant. Najmocniejsze momenty epizodów nie mają nic wspólnego z podkręcającymi tempo zwrotami akcji czy emocjonalnymi wyciskaczami łez. Przechodzimy obok nich obojętnie, zdając sobie sprawę, że nic lepszego w Billions już nie uświadczymy. Scenarzyści znów dwoją się i troją, żeby dialogi postaci były błyskotliwe i kąśliwe, ale ciągłe przerzucanie się ripostami przestało być atrakcyjne gdzieś pod koniec trzeciego sezonu. Teraz to tylko siódma woda po kisielu.
Aż żal patrzeć na Taylor, która tak mocno ugruntowała się na drugim planie, że aż wrosła w tło opowieści. Jej niezależne działania biznesowe nie mają jak na razie wpływu na główną oś fabularną i mało prawdopodobne, żeby w końcówce okazały się kluczowe dla rozwoju wydarzeń. Z drugiej strony, co w zasadzie jest motywem przewodnim sezonu? Co stanowi jego esencję? Na tym etapie powinniśmy to już wiedzieć, ale opowieść jest tak dziwacznie zapętlona, że trudno wyszczególnić najważniejszy wątek. Bobby na drodze do zdobycia banku? W najnowszych odcinkach jego staraniom poświęcono zaledwie kilka minut. Nasilająca się rywalizacja pomiędzy Axem i Chuckiem? Patrząc na wspólne sceny tej dwójki trudno zauważyć jakieś wielkie napięcie.
Można odnieść wrażenie, że najwięcej czasu twórcy poświęcają wątkowi miłosnemu, w który uwikłani są Wendy i Bobby. W bieżących odsłonach twórcy rozwiewają wszelkie wątpliwości w kwestii intencji Axelroda. Milioner chce zdobyć Wendy, jednak na jego drodze staje pewien przystojny malarz. Uczynienie z romantycznej historii motywu przewodniego sezonu nie koresponduje jednak z przesłaniem serialu, w którym od zawsze chodziło o starcia samców alfa. W poprzednich sezonach romanse i miłostki znajdowały się na dalszym planie. Teraz opowieść koncentruje się na życiu uczuciowym bohaterów, co z jednej strony jest powiewem świeżości w tej skostniałej fabule, ale z drugiej dość nienaturalnym elementem. Nico Tanner to ciekawa postać, ale jej epizodycznej roli nie da się zanegować. Wendy nie imponuje charyzmą, a nad chemią pomiędzy nią a Bobbym trzeba jeszcze mocno popracować. Jednym słowem nie działa to, jak należy, ale widoczny jest tu pewien potencjał na nieco mniej szablonowy kierunek fabularny.
Z całą sympatią dla formatu i głównych bohaterów Billions powinien skończyć się dwa sezony temu. Serial już dawno stracił ikrę, a scenarzyści wciąż powtarzają sprawdzone rozwiązania. Dwa najnowsze odcinki nie mają w sobie nic, co podnosiłoby ciśnienie oglądającym, no chyba że irytujący Spyros, próbujący udowodnić, że jest tytanem intelektu. Ta groteskowa postać pasuje do całości jak pięść do nosa. Z tak niespójnych elementów Billions nie ulepi koherentnej fabuły.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat