Blood Drive: sezon 1, odcinek 6 – recenzja
Szósty odcinek Blood Drive to znana nam już powtórka z rozrywki, jednak nie da się ukryć, że pojawiło się w nim też kilka smakowitych kąsków dla miłośników niezobowiązującej masakry.
Szósty odcinek Blood Drive to znana nam już powtórka z rozrywki, jednak nie da się ukryć, że pojawiło się w nim też kilka smakowitych kąsków dla miłośników niezobowiązującej masakry.
Jednym z takich motywów jest z pewnością długo oczekiwany wyścig, którym mamy okazję delektować się w pierwszych minutach epizodu. Oglądając wyczyny zawodników w ich krwiożerczych pojazdach, mimowolnie przychodzi do głowy Mad Max: Fury Road, zwłaszcza że ścigający zostają zaatakowani przez niebezpiecznych "raidersów". Niestety to porównanie wypada mocno na niekorzyść serialu. Twórcy, nawiązując celowo do arcydzieła George Miller, strzelili sobie w kolano. W takim zestawieniu mocno rzucają się w oczy niedociągnięcia realizacyjne Blood Drive. Mimo że akcja jest dynamiczna, to od strony formalnej nie ma czym się ekscytować. Dużo lepiej by było, gdyby twórcy postawili na humor i groteskę niż na próbę dorównania postapokaliptycznym scenom akcji z Mad Maxa.
Mimo tego typu naleciałości dobrze, że w serialu wreszcie rywalizacja nabrała rumieńców. Ten fragment odcinka oglądało się bardzo przyjemnie, mimo że pod względem realizacyjnym fajerwerków nie ma. Blood Drive to film klasy B, a w tej kategorii, serial z pewnością się wyróżnia. Dobry montaż, kilka wybuchów, widowiskowa pirotechnika – to wszystko wystarczyło, aby krótki segment wyścigu wprowadził trochę efektowności do produkcji.
Zabrakło jednak trochę pomysłowości, jeśli chodzi o rozpisanie wyścigu. Potencjalnie świetne rozwiązanie, jakim był zakaz wciskania hamulca, zostało praktycznie niewykorzystane. Mimo kilku interesujących kraks, obyło się też bez błyskotliwych zwrotów akcji. Baby Driver pokazał ostatnio, jak to się robi bez gigantycznego budżetu. Wystarczy inteligentne podejście do rozpisania poszczególnych scen. Blood Drive pod tym względem wypada poprawnie, ale nic poza tym. Wielka szkoda, bo siłą inteligentnego grindhouse’a powinny być właśnie nieszablonowe rozwiązania.
Wyścig dobiegł końca bardzo szybko. Bohaterowie trafili na plemię nihilistycznych amazonek, którymi kieruje przede wszystkim nienawiść do mężczyzn. Jak łatwo się domyśleć, Arthur staje się więźniem, a Grace zostaje na wolności. Dodatkowo w ręce wojowniczek dostają się też kolejni zawodnicy, w związku z czym cała akcja skupiła się właśnie na tym wątku.
Prawie cała akcja – nie zapominajmy o biednym Carpenterze i jego cybernetycznej dziewczynie, którzy kolejny odcinek bawią się w kotka i myszkę, w podziemiach korporacji Heart. Niestety ten wątek staje się coraz bardziej irytujący. Nie ma w tym nic z grindhouse’a, groteski czy pastiszu. Motyw Carpentera nie posuwa akcji ani o milimetr i jest całkowicie zbędny. Ani śmieszny, ani szokujący, za to z wyjątkowo żenującymi momentami. Można się domyśleć, że losy byłych policyjnych partnerów wreszcie się skrzyżują. Dlatego też Carpenter nie może spaść na dalszy plan. Można było jednak jego wątek rozpisać lepiej, bo jak na razie stanowi nudny przerywnik pomiędzy głównymi wydarzeniami serialu.
Jeśli chodzi o główną oś fabularną, to jakakolwiek głębsza analiza pozbawiona jest sensu. Ponownie dostajemy kilkudziesięciominutową opowieść, w której estetyka makabry miesza się z groteską i akcją. Historia o amazonkach, mszczących się na mężczyznach za wcześniejsze cierpienia, to nic nowego. Podobnie, jak przedmiotowe traktowanie przedstawicieli innej płci czy końcowa masakra i ucieczka bohaterów z piekielnego przybytku. Struktura opowieści jest identyczna do tych z poprzednich odcinków, co staje się lekko nużące. Brak jest jakiegokolwiek zaskoczenia czy zwrotu akcji, który sprawiłby że poczulibyśmy obcowanie z czymś naprawdę wyjątkowym. Trochę świeżości wnieśli Cliff i Domi, którzy wprowadzają do fabuły humoru i dowcip. Niestety to zbyt mało, aby skutecznie wpłynąć na poziom artystyczny całości.
Czym jest Blood Drive? Czy tak, jak sugerowały pierwsze odcinki, nieskrępowaną zabawą formą, z pomysłowymi rozwiązaniami fabularnymi parodiującymi popkulturę i wprowadzającymi do współczesnej telewizji trochę świeżości? Czy może efektownie brutalną wydmuszką, bez ciekawej opowieści, ze słabymi postaciami, która czerpie (nie zawsze umiejętnie) z wcześniej wypracowanych wzorców? Jeszcze jest za wcześnie, aby odpowiedzieć na to pytanie. Być może po kolejnym odcinku padnie odpowiedź. Zwiastun zapowiada niezłą jazdę.
Źródło: zdjęcie główne: Syfy
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat