„Rodzinne rewolucje”: Trudne wakacje – recenzja
Data premiery w Polsce: 4 lipca 2014Co roku sezon letni obfituje w filmy, które po prostu trzeba obejrzeć. Niestety w tym okresie wypuszczane są także produkcje, których należy unikać jak ognia. Nazwisko Sandlera widniejące na plakacie jednego z takich filmów nie jest już wątpliwością – jest rzuconym wyzwaniem w stronę wytrwałego widza.
Co roku sezon letni obfituje w filmy, które po prostu trzeba obejrzeć. Niestety w tym okresie wypuszczane są także produkcje, których należy unikać jak ognia. Nazwisko Sandlera widniejące na plakacie jednego z takich filmów nie jest już wątpliwością – jest rzuconym wyzwaniem w stronę wytrwałego widza.
Fabuła Rodzinnych rewolucji jest dziecinnie prosta i nieznośnie wręcz naiwna. Jakby było tego mało, przyozdobiono ją dodatkowo w niekończące się sandlerowskie uśmiechy oraz wylewające się z ekranu problemy plączących się pod nogami dzieci. Wszystko to, by przekonać widza, iż w prawdziwym życiu, przeciwieństwa się do siebie przyciągają. Pokazane jest to na przykładzie Jima oraz Lauren, którzy umawiają się na randkę w ciemno, jednak jak się okazuje zupełnie do siebie nie pasują, a wręcz działają sobie nawzajem na nerwy. Wkrótce potem los chce, że w momencie niezręcznej słabości związanej z okresem dojrzewania swoich pociech wpadają na siebie w sklepie, w którym po kilku zgryźliwych komentarzach postanawiają sobie pomóc. Sklepowa współpraca wyzwoli cały łańcuch reakcji, którego finałem będzie udział w obozie integracyjnym dla singli z dziećmi w Afryce. Historia nie brzmi ambitnie, a do tego powieka szereg klisz z komedii romantycznych.
Gorzej jest chyba tylko z aktorstwem, ponieważ każdy z obsady odtwarza bez oporów swoje już mocno nadwyrężone emploi. Adam Sandler jak zawsze gra przygłupka, zaś tym razem jego postać pała niezrozumiałym zamiłowaniem do noszenia się we wszelkich markach odzieżowych produkujących dresy. Co gorsza, ubiera w nie całą swoją rodzinę... Drew Barrymore gra absolutnie zwyczajnie i bez polotu, choć na szczęście jej postać ratuje jeszcze niezaprzeczalna uroda samej aktorki. Terry Crews wcielający się w afrykańskiego animatora, zarazem robiącego za frontmana chóru jest klasycznym mięśniakiem z kobiecą wrażliwością i gołębim sercem, postacią żywcem wyciągniętą z serialu Brooklyn 9-9. Nawet Kevin Nealon, którego postać jest zupełnie zbędna, odtwarza granego przez siebie przed laty Douge'a z Trawki. Odrobinę lepiej jest z dziećmi, ponieważ udaje im się przemycić nieco świeższego humoru. Niestety w ostatecznym rozrachinku są one przy tym wciąż sztampowe i papierowe, jednak patrząc przez różowe okulary, trudno nie odmówić im znikomego uroku, którym wzbogacają cały film.
Gdyby starać się znaleźć jakiekolwiek pozytywy, to najłatwiej byłoby ich upatrywać w segmentach tanecznych oraz podkładach muzycznych, jednak tych jest jak na lekarstwo. To właśnie, krótkie i świetnie skomponowane choreografie (pozbawione kontekstu oraz uzasadnienia logicznego) są małym, ożywczym promykiem nadziei, jednak z niewiadomych powodów, twórcy postanowili nie rozwijać tych segmentów.
Trudno jest zrozumieć dlaczego Sandler (trzykrotny laureat Złotych Malin) zawsze przyjmuje tak głupkowate i w gruncie rzeczy nijakie role. Czyżby brak ambicji?Może powinien pójść ślady Steve'a Carrella i spróbować sił w rolach bardziej dramatycznych. Pewne jest jednak to, że jego twarz widniejąca na plakacie danego film stała się pewnego rodzaju informacją samą w sobie - omijać z daleka, niczym lwy na safari.
Poznaj recenzenta
Jan StąporDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat