„Constantine”: sezon 1, odcinek 7 – recenzja
Wraz z przekroczeniem półmetku 1. sezonu w Constantine stawki idą w górę, podobnie jak poziom serialu – najnowszy odcinek jest jednym z najlepszych dotychczas wyemitowanych.
Wraz z przekroczeniem półmetku 1. sezonu w Constantine stawki idą w górę, podobnie jak poziom serialu – najnowszy odcinek jest jednym z najlepszych dotychczas wyemitowanych.
Constantine konsekwentnie nie daje ewentualnym krytykom żadnych argumentów. Kolejne odcinki albo utrzymują wysoki poziom, albo go windują w górę. Tak też jest i z "Blessed Are the Damned", które wprawdzie nie dorównuje świetnemu "A Feast of Friends" (4. odcinek sezonu), ale i tak zasługuje na wyróżnienie i więcej niż standardowo słów pochwały.
Niezmiennie podziw budzi świetne podejście twórców do motywu "śledztwa tygodnia". Wprawdzie w każdym kolejnym odcinku mamy do czynienia z nową sprawą – małą fabułą, która zostanie zamknięta w tych kilkudziesięciu minutach – jednakże historia jest tak skonstruowana, że nie stanowi czegoś odrębnego, ale kolejny rozdział większej opowieści. Dzięki temu ani przez chwilę nie ma się wrażenia, że serial stoi w miejscu – wątek przewodni nie jest spychany na kolejny plan, to wokół niego budowane są pomniejsze historie (które nota bene są naprawdę ciekawe i choćby w przypadku tego odcinka - potrafią zaskoczyć). Objawia się to konsekwentnym budowaniem serialowego uniwersum i rozszerzaniem jego mitologii, a także wprowadzaniem nowych postaci (końcowa scena zwiastuje pojawienie się nowego gracza) tudzież rozwijaniem tych już znanych.
[video-browser playlist="632710" suggest=""]
W 7. odcinku sezonu postawiono zwłaszcza na to ostatnie. Mamy Johna Constantine’a, który pozostaje ozdobą serialu, bo stanowi unikatowe połączenie luzu i humoru (scena pakowania!) ze śmiertelną powagą i świadomością stawki rozgrywających się wydarzeń (jasne, bywa dupkiem i lubi się ze wszystkich naigrywać, ale jego podejście do wszystkiego nie umniejsza nadciągającej grozy). Teraz jednak wreszcie "dołączyli" do niego Zed i Manny – tak, są to postacie, które towarzyszyły mu od początku sezonu, jednak najwyraźniej potrzebowały czasu na rozwój. W "Blessed" Zed pokazała nowe oblicze, poznaliśmy ją jako osobę poszukującą i potrzebującą wiary, ale jednocześnie zarówno przerażoną, jak i zachwyconą światem, który pokazuje jej John. Wreszcie też dobrze znany nam anioł (grany przez Harolda Perrineau) pokazał pazur i przestał być papierową dekoracją planu – okazało się, że ma uczucia, że John potrafi na niego wpłynąć, a efektem była świetna scena akcji.
Zobacz również: Jak powstają efekty w serialu "Constantine"
Constantine to rozrywka w czystej formie, ale raz: nie ma niczego złego w oferowaniu widzom lżejszych treści, a dwa: jeżeli robi się to w taki sposób, jak w tej produkcji, zasługuje to na słowa uznania. Ten serial po prostu nie może zostać anulowany. Jest zbyt dobry.
Poznaj recenzenta
Marcin ZwierzchowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat