Cynicy i praktycy – recenzja filmu
Cynicy i praktycy to ubiegłoroczny film z Rose Byrne i Stevem Carellem, który podejmuje kwestię podziałów politycznych w USA z przymrużeniem oka. Czy warto obejrzeć?
Cynicy i praktycy to ubiegłoroczny film z Rose Byrne i Stevem Carellem, który podejmuje kwestię podziałów politycznych w USA z przymrużeniem oka. Czy warto obejrzeć?
Cynicy i praktycy to (przynajmniej w teorii) lekka komedia podszyta wątkami politycznymi. Fabuła skupia się na podziałach między amerykańskimi demokratami a republikanami, których reprezentują odpowiednio Gary Zimmer (Steve Carell) i Faith Brewster (Rose Byrne), spolaryzowany ze sobą duet specjalistów-strategów od kampanii wyborczych. Choć cała historia rozpoczyna się od fragmentu debaty między Hilary Clinton a Donaldem Trumpem z 2016 roku, głównym tematem filmu będą wybory o znacznie mniejszej skali – te na włodarza niewielkiego miasteczka Deerlaken w konserwatywnym Wisconsin. Wszystko rozpoczyna się za sprawą krótkiego klipu video, który znienacka zdobywa rozgłos na YouTube – widzimy w nim Jacka Hastingsa (Chris Cooper), jednego z mieszkańców Deerlaken, który w swojej emocjonalnej przemowie wśród lokalnej społeczności wyraźnie przejawia demokratyczne poglądy. Dla walczącego o poparcie w całym stanie Zimmera jest to idealna okazja do działania – mężczyzna, węsząc potencjalnych nowych demokratów w USA, rusza do Deerlaken, by zaprzyjaźnić się z lokalsami i tym samym zmienić ich polityczne przekonania na korzyść swojego obozu.
Choć obsada Cyników i praktyków wygląda naprawdę dobrze, sam film okazuje się niczym więcej jak przeciętniakiem bez wyrazistości. Głównym problemem produkcji jest bowiem fakt, że nie jest ona ani prawdziwą komedią, ani prawdziwym dramatem, ani nawet kinem politycznym – stoi w dziwnym rozkroku między gatunkami, nie reprezentując sobą tak naprawdę niczego konkretnego. Jest za mało zabawny, by się pośmiać, i zbyt płytki, by wzbudzić głębsze emocje w ckliwych momentach – przez godzinę i 40 minut seansu towarzyszyła mi w zasadzie obojętność i wyczekiwanie do tego, by historia dobiegła wreszcie końca. Nie ma tu niczego ciekawego, a sama opowieść jest powolna i zwyczajnie się nudzi – przy ekranie utrzymują w zasadzie tylko główni aktorzy, którzy rzeczywiście grają dobrze, nawet mimo tego, że ich postacie napisano tak pobieżnie, że nie da się im nawet kibicować w podjętych działaniach.
Początkowa linia fabularna produkcji wskazuje na to, że mamy tu do czynienia z bardzo przewidywalnym schematem – oto „ten obcy” jedzie do społeczności, w której wszyscy się znają, by spróbować wkupić się w ich łaski. Twórcy korzystają z najbardziej oczywistych metod skontrastowania tych dwóch światów – patrzymy, jak Zimmer podróżuje wysokiej klasy samolotami i jada wykwintne posiłki, by za chwilę zobaczyć go na trzeszczącym materacu w motelowym pokoju bez WiFi, jedzącego hamburgera na kolację. Mniej więcej do połowy filmu obserwujemy bolesne zderzenia mężczyzny z nową rzeczywistością, co tak naprawdę do samej fabuły nie wnosi zupełnie nic. Bohaterka grana przez Byrne pojawia się po całych 40 minutach produkcji, a realny wątek sporu politycznego wychodzi na pierwszy plan dopiero z jej przybyciem – cała pierwsza część nie opowiada zatem o niczym szczególnym, zajmując po prostu czas ekranowy. Niestety, nawet pojawienie się „antagonistki” nie rozpędza akcji do przodu – konflikt między tą dwójką jest zbyt blady i w dalszym ciągu ogląda się to bez żadnych emocji. Szkoda, bo temat sporu politycznego pozostawia naprawdę duże pole do popisu.
Jeśli miałabym wskazać jakiś plus tej opowieści, poza grą aktorską byłoby to tworzenie kampanii wyborczej od kuchni – dzięki postaci Zimmera mamy wgląd w budowanie całego politycznego przedsięwzięcia wyborczego wśród małomiasteczkowej społeczności i śledzi się to momentami nawet z zainteresowaniem czy uśmiechem. Niestety i ten wątek jest zbyt krótki, by warunkować odbiór całości i zaważyć na dobrej ocenie. Pewnym elementem zaskoczenia w tej przewidywalnej produkcji jest również samo zakończenie – w ostatnich minutach otrzymujemy rewoltę, która trochę zmienia wyobrażenie o tym filmie (nawet mimo patetycznego morału, o jaki niepotrzebnie pokusili się między wierszami twórcy).
Cynicy i praktycy to nudny, trochę smętny film o grze politycznej, którą można byłoby zobrazować zdecydowanie dynamiczniej. Carell i Byrne, choć wcielają się w prawdopodobnie najbardziej wyrazistych bohaterów, nie są w stanie udźwignąć produkcji na swoich barkach, a ich postaci nie wywołują w widzu żadnej sympatii. Ani to polityczne, ani komediowe - to po prostu historia do zapomnienia, nic szczególnego.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat