Czarny poniedziałek: sezon 1, odcinek 2 i 3 – recenzja
Drugi i trzeci odcinek serialu Czarny poniedziałek poświęcono postaciom. Tym razem fabuła jest mniej szalona, a bardziej wnikliwa. Czy to wychodzi produkcji na dobre?
Drugi i trzeci odcinek serialu Czarny poniedziałek poświęcono postaciom. Tym razem fabuła jest mniej szalona, a bardziej wnikliwa. Czy to wychodzi produkcji na dobre?
Blair Pfaff, Dawn Darcy i Keith to bardzo charakterystyczne postacie drugoplanowe. W premierowym epizodzie stanowili oni tło opowieści, ustępując miejsca charyzmie Maurice’a Monroe'a. Teraz brylują na ekranie, dając się poznać od dobrej i złej strony. Tym samym serial daje nam do zrozumienia, że Black Monday nie opiera się tylko na szalonej osobowości głównego protagonisty. Również postacie uzupełniające stanowią o jakości produkcji. Takie rozwiązanie fabularne działa na korzyść serialu. Zanim opowieść ruszy mocno z kopyta, poznajemy dość dobrze wszystkie najważniejsze osoby w firmie Monroe’a. Dzięki temu kolejne wydarzenia będą mogły się skupić na samym evencie (tytułowy czarny poniedziałek), zamiast łatać dziury w rysach charakterologicznych poszczególnych bohaterów.
Blair Pfaff z gogusia w okularkach przemienia się w nabuzowanego kokainistę. Dawn Darcy musi zmagać się z uprzedzeniami zarówno w swojej firmie, jak i w życiu codziennym. Keith natomiast to nie lada łobuz i hipokryta. Z jednej strony przykładna głowa rodziny, z drugiej zepsuty do szpiku kości kłamca, który dla materialnej korzyści jest w stanie oszukać związane z nim osoby. Wszyscy oni są niedoskonali, słabi i całkiem zabawni. Ich perypetie śmieszą, choć oczywiście to nie poziom Wilka z Wall Street. Tym razem fabuła nie jest tak pokręcona i nieobliczalna, jak w premierowym odcinku. Momentami robi się co prawda mocno kuriozalnie, ale radosnego absurdu tym razem nie uświadczymy. Ta bardziej przyziemna forma pomaga widzom zaangażować się w historię. Już nie tylko wygłupy znajdują się w centrum akcji. Liczy się także opowieść.
A ta chwilami staje się całkiem dramatyczna. Dawn, czarnoskóra kobieta w świecie zdominowanym przez białych mężczyzn, musi być dziesięć razy bardziej drapieżna niż inni w tej branży. Darcy na co dzień spotyka się z szowinizmem i rasizmem. Radzi sobie jednak z tym w sposób pełen gracji. Kobieta nakierowana jest na sukces i każdy, kto stanie na jej drodze, gorzko tego pożałuje. Nawet jeśli będzie to Maurice Monroe. Blair Pfaff tylko pozornie jest przerysowany i karykaturalny. Mężczyzna, również ma mocne ciśnienie na życie w blichtrze. Gardzi swoją dotychczasową egzystencją – chce czegoś więcej, nieważne, jakim kosztem. W jego przypadku obserwujemy degenerację moralną porządnego człowieka. Początki Pfaffa można porównać do pierwszych lat Jordana Belforta na Wall Street. Grzeczny chłopiec, zauroczony niegrzecznym życiem, staje się moralnie zepsuty. Taki jest właśnie Keith – ostatni bohater dwóch omawianych epizodów. On już proces degeneracji ma za sobą. Prowadzi podwójne życie i bardzo dobrze mu z tym. Motyw wykradzionego Nintendo doskonale pokazuje, z jakim człowiekiem mamy tutaj do czynienia.
Czarny poniedziałek porzuca na chwilę rzeczywistość Wall Street, aby zaprezentować nam zestaw ludzi, którzy w kolejnych odsłonach będą odpowiedzialni za spektakularne wydarzenia. Serial nie pozostawia złudzeń – nie mamy tu do czynienia z grzecznymi dziewczynkami i chłopcami. Są to bohaterowie o wątpliwym kręgosłupie moralnym, nakierowani na sukces finansowy. Każda z postaci, którą poznajemy, ma w sobie coś z Jordana Belforta – inspiracje The Wolf of Wall Street wciąż są widoczne w serialu. Również, znajdujący się tym razem nieco w cieniu, Maurice Monroe ma w sobie coś z protagonisty filmu Martin Scorsese. Tym razem bohater nie raczy nas jednak ekstrawaganckimi szaleństwami, a zachowuje się jak na szefa prężnej firmy przystało. W ten sposób twórcy podbudowują jego postać, pokazując, że nie bez kozery Monroe jest jednym z najlepiej rokujących graczy na Wall Street.
W trzech pierwszych odcinkach Czarny poniedziałek postawił fundamenty pod interesującą historię. O ile premierowy epizod był nieco chaotyczny i przerysowany, to teraz narracja nabiera bardziej uporządkowanego kształtu. W pierwszej odsłonie twórcy wytoczyli najcięższe działa, pragnąc zauroczyć widza estetyką żywcem wyjętą z Wilka z Wall Street. Teraz okazuje się, że nie w nawiązaniach do filmu Martina Scorsese kryje się siła serialu. Ciekawe, umiejętnie zbudowane postacie to klucz do sukcesu każdej opowieści. Już wkrótce przekonamy się, czy Czarny poniedziałek odpowiednio wykorzysta wypracowany potencjał.
Źródło: zdjęcie główne: Showtime
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat