Daredevil: 2. sezon – recenzja
Drugi sezon Daredevila może rodzić pewne problemy. Nie martwcie się jednak - rozbijają się one o to, czy w czasie niedzielnego obiadu będziemy potrafić przyznać się rodzinie, jak bardzo uwielbiamy przemoc dziejącą się na ekranie.
Drugi sezon Daredevila może rodzić pewne problemy. Nie martwcie się jednak - rozbijają się one o to, czy w czasie niedzielnego obiadu będziemy potrafić przyznać się rodzinie, jak bardzo uwielbiamy przemoc dziejącą się na ekranie.
„Miło mi cię poznać. Mam nadzieję, że odgadniesz moje imię, choć tym, co cię zastanawia, jest natura mojej gry”.
Żyjemy w czasach, w których moralna niejednoznaczność zaczyna coraz bardziej popłacać. Prosty podział na dobro i zło uległ zawieszeniu, a tym, co determinuje nasze życie, staje się wybór pomiędzy porządkiem a chaosem. Taki bieg rzeczy doskonale wkomponowuje się w przybierającą na sile filmową i telewizyjną ofensywę komiksowych superbohaterów. Już pierwszy sezon serialu Daredevil przedstawiał nam genezę postaci i motywację działania Diabła z Hell’s Kitchen. Druga odsłona serii prowadzi jeszcze głębiej, poświęcając jakiekolwiek moralne wątpliwości na rzecz czającego się za każdym rogiem nowojorskich ulic mroku. Nie ma więc przypadku w tym, że miejsce działalności Matta Murdocka aka Daredevila zastajemy w czasie nadejścia rozlewającej się po mieście fali upałów. To osobliwa zapowiedź katharsis, wielopoziomowego oczyszczenia w oparach podnoszącej się z dróg i chodników wilgoci, brudów spływających do ścieków i potu uwalnianego z ludzkich ciał. Nadejdzie ono tak dla wszystkich głównych bohaterów, jak i samego Nowego Jorku, który systematycznie zaczął pogrążać się w przerażającej pustce i chaosie.
„Bywałem w pobliżu przez długie, długie lata, kradnąc dusze i wiarę wielu ludzi”.
Zasada rządząca filmowo-telewizyjnymi kontynuacjami sprowadza się do tego, by zaserwować widzom to samo, tylko „szybciej, mocniej, bardziej”, przy czym często takie zabiegi są bezpieczną podróżą po tym, co już udało się osiągnąć. Twórcy Daredevila mają zupełnie inne podejście: ryzykują, gdzie tylko się da, zagęszczając atmosferę do granic i jeszcze bombardując odbiorcę nową jakością w prowadzeniu historii. W drugim sezonie postanowiono więc zrezygnować ze znanych z innych seriali infantylnych i pompatycznych rozterek emocjonalnych herosów, z pozorowanym smutkiem zastanawiających się nad tym, czy są „be”, czy jednak „cacy”. Tutaj żadna ostateczna odpowiedź nie padnie – ani w kontekście Daredevila, ani Punishera, ani Elektry. Chcesz odkryć bohatera? Spójrz w lustro i podumaj chwilę na tym, jak udało ci się przetrwać w przedsionku piekła, gdzie zastępy aniołów i diabłów brudzą sobie ręce w kałużach krwi, w myśl słów wypowiedzianych w jednej z finałowych sekwencji przez Karen. Nikt tu nie jest ani dobry, ani zły. To po prostu Nowy Jork na wojnie wszystkich ze wszystkimi.
„Patrzyłem z radością, gdy twoi królowie i królowe walczyli przez dziesięć dekad dla bogów, których stworzyli”.
Drugi sezon serialu zrywa z prostym prowadzeniem historii od punktu A do punktu B. Kontynuacja rozwoju postaci z poprzedniej odsłony wielokrotnie zazębia się z nowymi wątkami, które rozbijają zasadniczą oś fabuły i przenoszą w stronę wielopoziomowej struktury. Uwagę widza już na początku przykuwa znakomicie rozpisana postać Franka Castle’a, w swoim tragicznym położeniu wzbudzającego w nas nieskrywaną sympatię. Jego prywatna wendeta sprawia, że Nowy Jork trzęsie się w posadach – mniej lub bardziej zabłąkane kule trafiają w samo jądro ciemności miasta, rozbijając zorganizowaną przestępczość w drobny mak. Nikt z widzów jednak nie zaprotestuje, stopniowo poznając wszystkie przyczyny takiego sposobu działania Punishera. Empatię w stosunku do tego antybohatera wzmacnia jeszcze zaserwowany nam przez twórców miszmasz gatunkowy, służący zgłębianiu psyche Franka, rozciągający się od naleciałości antycznych tragedii przez dramat sądowy czy więzienny aż po estetyzację przemocy rodem z filmów Tarantino i Rodrigueza. Co więcej, twórcy zastawiają w narracji liczne pułapki. Gdy przyzwyczajeni do takiego biegu rzeczy zaczynamy szukać tradycyjnej postaci głównego złoczyńcy, okazuje się, że to ślepy zaułek. Zagrożenie jest na wyciągnięcie ręki Matta, a o jego obecności dowiemy się dzięki wprowadzeniu do fabuły Elektry Natchios. Dawna miłość Murdocka na nowo zacznie rozrywać jego wewnętrzną harmonię, z każdym kolejnym odcinkiem coraz bardziej przeciągając głównego bohatera w stronę mroku. To jednak żadna wariacja na temat archetypu biblijnej Ewy - bliżej jej do mitologicznej odpowiedniczki, organizującej swoje życie pod nadchodzącą zemstę.
„Więc jeśli mnie spotkasz, miej trochę manier, odrobinę współczucia i gustu”.
Wielkim walorem serialu niezmiennie pozostają znakomicie rozpisane, mięsiste dialogi. Poniekąd przywodzą one na myśl rozbicie teatralnego dystansu dzielącego bohatera od widza. Postacie zrzucają swoje maski, by przez chwilę podyskutować na temat ich życiowych powinności bez cienia pozorów, fałszu czy pompatyczności. Widać to doskonale na przykładzie rozmowy Daredevila i Punishera z trzeciego odcinka, w której ścierają się dwie przeciwstawne wizje szerzenia sprawiedliwości: jedna została oparta na zemście, druga na przekonaniu o obywatelskiej służbie. Matt w tym sezonie będzie musiał przejść przez cały szereg podobnych dysput – z księdzem, Claire, Karen, Foggym, Elektrą, Stickiem i wreszcie ze sobą samym. Koniec końców doprowadzą go one do postępującej samotności, spojrzenia za welon mrocznej tajemnicy, konieczności odrzucenia uczuć w przypływie największego poświęcenia. Nowy Jork Matta Murdocka przestanie być taki sam, a o jego kształcie stopniowo zaczną decydować zakorzenione w przeszłości demony. Powróci nie tylko bezwzględny Wilson Fisk, zza więziennych krat wpływający na bieg historii. Dzięki absorbującym retrospekcjom twórcy obsadzają widza w roli śledczego spoglądającego na świat przedstawiony w serialu, starającego się rozwikłać większą zagadkę (na ekranie podobną rolę odegra Karen Page). Ostatecznie przekonamy się, że niektórzy bohaterowie, ze Stickiem, Elektrą i powracającym z zaświatów Nobu na czele, są częścią tajemnej rozgrywki między mistycznymi organizacjami. Wątek „Dłoni” może, ale wcale nie musi być największym mankamentem tego sezonu. Wydaje się, że nie został dostatecznie rozwinięty i wymagałby zaserwowania widzom większej liczby odpowiedzi. Obyśmy tylko tę wadę mogli wyeliminować dzięki kolejnej odsłonie serialu. Dziś jego nieoczywistość to nadal wielka zaleta.
„Wykorzystaj swoje wyuczone maniery albo poślę twą duszę na stracenie”.
Panorama Nowego Jorku z drugiego sezonu Daredevila skąpana jest we wszechobecnym mroku, a feerie jaśniejących, kolorowych świateł niekiedy nie potrafią przebić się przez ciemną poświatę miasta. To świadoma gra operatorów i doskonały kontrast dla pierwszego sezonu, w którym to czerń była tłem dla jasności, nie zaś odwrotnie. Mroczny klimat potęguje jeszcze świadomość, że po nowojorskich ulicach pomiędzy mieszkańcami przechadzają się różnoracy mściciele w dziwacznych na pozór strojach. Będziemy mieli wielką satysfakcję ze scen, w których Daredevil decyduje się ulepszyć kostium swój i Elektry, czy w czasie wpatrywania się w rentgenowskie zdjęcie czaszki, symbolicznie potem przejęte przez Punishera. Charakteryzatorom należą się wielkie słowa uznania. Na największą uwagę zasługują jednak niezmiennie sceny walk, będące jakimś karkołomnym spełnieniem wszystkich marzeń Franka Millera. Brutalność w tej odsłonie serii przekracza wszelkie granice, doprowadzając nas do mrocznego, ekstatycznego uniesienia, którym trudno jest się podzielić w czasie niedzielnego obiadu z rodziną. Bohaterowie to swego rodzaju poeci przemocy, a bestialstwo zdaje się tu przyczajone spokojnie czekać na swój czas, aż Diabeł zdecyduje się zejść po klatce schodowej, a Frank zaserwować Irlandczykom swoją własną wariację na temat Krwawej Niedzieli. Bezpośrednie starcia wyglądają perfekcyjnie i – pomimo ich zagęszczenia – wciąż zanurzone są w naturalności międzyludzkiej walki. Stephen Amell musi płakać w czasie tych scen wyjątkowo często.
„Nazywaj mnie po prostu Lucyferem”.
W całym sezonie nie zapomniano jednak o serwowaniu widzom subtelnych, osobliwych dawek humoru. Spoglądanie na świat przez dziurę po kuli w ludzkim ciele oddaje istotę świata Daredevila – nie musimy dotknąć, by uwierzyć; Diabeł Stróż sam przeprowadzi nas przez swoje tajemnice. Bez zbędnych ceremoniałów możemy orzec, że ten sezon serialu wymaga od widza zdecydowanie więcej pracy umysłu niż poprzedni. Z drugiej strony w nagrodę oferuje nam pierwszorzędną rozrywkę, dla której trudno znaleźć jakąkolwiek analogię. Abstrahując już od rozważań na temat wyższości konkretnej odsłony serii, musimy stwierdzić, że twórcom po raz kolejny udało się wprowadzić nową jakość w filmowo-telewizyjne przygody superbohaterów. Daredevil to cała mozaika pomysłów, które kreują ekranowy świat herosów w sposób unikalny. Diabeł Stróż nie musi więc do nikogo się upodabniać. Sęk w tym, że to inni będą musieli upodabniać się do niego.
Śródtytuły pochodzą z piosenki Sympathy for the Devil The Rolling Stones
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1992, kończy 32 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1985, kończy 39 lat
ur. 1980, kończy 44 lat