„Dark Matter”: sezon 1, odcinek 4 – recenzja
W końcu bohaterowie "Dark Matter" docierają do cywilizacji i odkrywają przed widzami informacje o świecie, w którym żyją. Dobrze poruszono kilka kwestii, które zmuszają do zadania kolejnych pytań.
W końcu bohaterowie "Dark Matter" docierają do cywilizacji i odkrywają przed widzami informacje o świecie, w którym żyją. Dobrze poruszono kilka kwestii, które zmuszają do zadania kolejnych pytań.
W zasadzie cały 4. odcinek "Dark Matter" to jedna wielka sztampa. Każdy wątek jest przewidywalny, rozwiązania są ograne, a zaskoczeń brak. Tylko że to mi tym razem nie przeszkadza, bo udaje się schematy odegrać na tyle przyzwoicie, że ogląda się to naprawdę nieźle. Na nudę narzekać nie można, a dzięki wydarzeniom poznajemy lepiej niektóre postacie.
Wątek Two i dzieciaka jest oparty na ogranej kliszy. Nie ma tu nawet żadnej próby wyjścia ze schematu, dostajemy po prostu jego poprawne odtworzenie - bez żadnych wariacji czy zmian. Plus tego jest taki, że możemy zobaczyć Two w akcji. Poza scenką z pilota na razie tylko wszystkimi rozporządzała, a tu pokazuje, że jakby doszło co do czego, swoich kolegów także mogłaby porozstawiać po kątach.
Do bólu przewidywalnie jest też w przypadku Six, który idzie do lekarza. Chyba każdy widz mógł powiedzieć, co się wydarzy. Szkoda, że twórcy pokusili się o tak prosty motyw. Tłumaczy go to, że bohater myślał, iż lekarz da mu tylko opatrunek bez sprawdzania DNA. To jednak zbyt niewiele, abym mógł uwierzyć w takie rozwiązanie fabularne. Tutaj plusem jest to, co Six ogląda w telewizji. Dowiadujemy się nawet sporo o podróżach kosmicznych. Emitowana reklama jest sprytną manipulacją, bo od razu zmusza widza do wyciągnięcia wniosku, że to bohaterowie są klonami. Niezły pomysł.
[video-browser playlist="723680" suggest=""]
Odcinek ratuje wątek One i Three, którzy są od siebie tak różni, że razem bardzo dobrze się sprawdzają. Oczywiście to też jest na swój sposób sztampowy motyw, bo już na samym początku odcinka wiadome jest, że został wprowadzony po to, by te postacie nauczyły się jakoś współpracować. Dobre w tym jest tak naprawdę tylko to, że nie zbudowano tutaj jakiejś więzi czy przyjaźni - wszystko opiera się na ich charakterystyce. To nie są dobrzy ludzie i fajnie, że w tej kwestii o tym nie zapomniano.
Oczywiście najciekawszym aspektem było spotkanie drugiego Jace'a Corso, także granego przez Marca Bendavida. Udaje się solidnie pobudzić ciekawość, jednocześnie dawkując sprzedawane widzom informacje. Chyba można wysnuć jeden wniosek - bohaterowie nie są klonami.
Zobacz również: „Con Man” – pełny zwiastun serialu internetowego gwiazd „Firefly”
Chociaż jest to przewidywalny odcinek, "Dark Matter" ogląda się w miarę przyjemnie. Działa zwłaszcza otoczka tajemnicy, podsycana przez strzępki informacji (jak cliffhanger z Four). Historia rozwija się powoli, ale odpowiednio dobrze, by przykuć uwagę. Plus też za mały reunion "Gwiezdnych wrót" za kulisami - za kamerą stanęła Amanda Tapping (Samantha Carter w "SG"), a scenariusz napisał sam Joseph Mallozzi.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat