Drogi przez morze - recenzja książki
Data premiery w Polsce: 12 lutego 2025Nowy zbiór Pilipiuka, zatytułowany Drogi przez morze, zawiera dwie nowele i jedną minipowieść. Wszystkie trzy teksty utrzymane są w charakterystycznym dla tego autora sztafażu opowieści historyczno–przygodowej.
Nowy zbiór Pilipiuka, zatytułowany Drogi przez morze, zawiera dwie nowele i jedną minipowieść. Wszystkie trzy teksty utrzymane są w charakterystycznym dla tego autora sztafażu opowieści historyczno–przygodowej.

I wszystkie trzy, pomimo swoich fabularnych zalet, cierpią na tę samą charakterystyczną dla Pilipiuka bolączkę – trywialność zakończenia. Im więcej czytam twórczości Wielkiego Grafomana, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że autor zwykle ma znakomite pomysły i punkty wyjścia dla fabuły, jednak nie wie za bardzo, co z nimi zrobić. O ile opowieść ciekawie się rozwija, o tyle w zakończeniu całe napięcie opada, a zwieńczenie okazuje się wystrzałem z kapiszona, wcześniej całkiem udatnie maskowanym atrapą potężnej armaty.
Otwierający zbiór Król gór to historia okresu powojnia, zgrabnie ukazująca problemy ówczesnej Polski. Jej – z jednej strony – lizanie ran, ogólny niedostatek wszystkiego i jeszcze ciągle żywe echo minionego, a z drugiej już rodząca się potrzeba budowy nowej Polski, odgruzowującej się ze zniszczeń, także społecznie, intelektualnie. Wyrazem tego ma być nacisk kładziony na kształcenie młodych pokoleń, na których barkach spocznie przecież powinność odbudowy państwowości, gospodarki, społeczeństwa…
To ciekawa, zgrabnie rozpisana historia z udanie zaimplementowanym wątkiem nadnaturalnym, która jednak kończy się nazbyt gwałtownie, nijako, bez wystarczająco zarysowanej puenty. Niby jest zasadne dla opowieści zakończenie, ale nie wybrzmiewa ono z należytą siłą, przez co historia wydaje się urwana, niedokończona. Podobnie zresztą rzecz ma się we współcześniejszym Czarnym jataganie. Wraz z bohaterami uczestniczymy w poszukiwaniu pewnego drogocennego zabytku, jaki zaginął z małego kościoła… I znów, jak to u Pilipiuka, mamy zgrany mariaż współczesności z historią, legendy z nadprzyrodzonym elementem, skarb i tajemnicę, zarówno jego pochodzenia, jak i zniknięcia. Mamy też intrygującą opowieść, która jednak urwana jest zbyt gwałtownie, zbyt prozaicznie. W Czarnym jataganie brakuje, mam wrażenie, rozwinięcia. Należytego rozpisania poszukiwań zaginionego artefaktu, który odkryty jest ot tak, bez większego wysiłku. Niby jest tajemnica, której nikt od lat rozwikłać nie zdołał, a tu nagle udaje się to bohaterowi opowiadania bez większego wysiłku. Zbyt szybko, zbyt łatwo. Jakby autor miał pomysł wyjściowy, ale nie znalazł sposobu, jak go szerzej rozwinąć, jak go całościowo opowiedzieć.

Dlatego też największe pretensje do Pilipiuka mam o zakończenie minipowieści Droga przez morze. Jest ono zupełnie strywializowane i odziera historię z całego nimbu tajemniczości oraz potężnej dawki mistycyzmu; a przecież to tekst tytułowy całego zbioru.
To historia bardzo Pilipiukowska – z historią w tle, z mistyczną tajemnicą, na której fali jesteśmy niesieni przez praktycznie całą opowieść. W dodatku z osadzeniem w okresie pandemicznym, co pozwala niejako wrócić do wspomnień lockdownowych, z całym towarzyszącym im niepokojem, niepewnością. To świetnie otwarta i bardzo zgrabnie prowadzona historia, która aż kipi od tajemnic, od poczucia, że świat ma więcej warstw, niż potrafimy dostrzec, a które tylko co wrażliwsi potrafią wyczuć. To historia mieszająca żydowski mistycyzm z romskimi wierzeniami i z istniejącym pewnie jeszcze nie tak dawno (a może nadal?) przestępczym półświatkiem stolicy, warszawskiej Pragi. Całość wymieszana w tyglu typowym dla prozy Pilipiuka, w którym bohater – poszukiwacz, z ogromną wiedzą na temat historii i sztuki – trafia na coś, co stanowi na wpół legendę, na wpół marzenie. I łakomy kąsek dla wielu. Buduje tutaj Pilipiuk pewną zintegrowaną, przenikającą przez wierzenia i religie różnych grup i nacji mitologię. Osadza ją zresztą w ciekawy sposób na gruzach warszawskiego powstania, ale sięga i dalej, w rozbudowany mistycyzm, niemający jednoznacznie etnicznej, kulturowej przynależności. I to jest zdecydowanie najmocniejszy punkt tej opowieści.
I choć sama historia zgrzyta miejscami nieprawdopodobieństwem, w dodatku w zakresie tego, co realne (pomijam element nadprzyrodzony, bo on akurat wypada tutaj nadspodziewanie realistycznie), to jednak czyta się tę opowieść świetnie. Sekrety się piętrzą, zagadkowe przepowiednie rzucają coraz dłuższy cień, a widmo pustoszącej Europę covidowej zarazy sięga coraz bliżej ku bohaterom. I wszystko byłoby znakomicie, gdyby nie (znów!) zakończenie, ucinające opowieść w trybie niezwykle życzeniowym, urywanym, spłycającym całą historię do banału. Zamiast domykać historię zgrabnym plot twistem, Pilipiuk wywraca wszystko do góry nogami, tłumaczy przedszkolnym wyjaśnieniem i psuje cały wypracowany efekt. Szkoda, bardzo szkoda, bo w zamyśle i w większości wykonania to naprawdę fajna historia, to opowieść z potencjałem. Niestety, w tragicznie banalny sposób domknięta.
Na obronę Pilipiuka nadmienię, iż nie tylko jego przypadłością są nijakie – względem świetnych wyjściowych pomysłów – zakończenia, bo i nawet sam król grozy Stephen King często cierpi na podobne bolączki. Co nie zmienia faktu, że przez to ocena zbioru wypada tak, a nie inaczej. Raczej wyłącznie dla zadeklarowanych miłośników Pilipiukowej prozy. Pozostali niech sobie odpuszczą.
Poznaj recenzenta
Mariusz Wojteczek


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1985, kończy 40 lat
ur. 1981, kończy 44 lat
ur. 1985, kończy 40 lat
ur. 1968, kończy 57 lat
ur. 1981, kończy 44 lat

