„Eye Candy”: sezon 1, odcinek 1 i 2 – recenzja
"Eye Candy" to nowy serial MTV, który już od pierwszej minuty zachwyca, trzyma w napięciu i nie puszcza aż do końca. Tytuł wskazuje na cukierkową produkcję, ale ze słodyczą ma ona raczej niewiele wspólnego.
"Eye Candy" to nowy serial MTV, który już od pierwszej minuty zachwyca, trzyma w napięciu i nie puszcza aż do końca. Tytuł wskazuje na cukierkową produkcję, ale ze słodyczą ma ona raczej niewiele wspólnego.
„Eye Candy” to nie, jakby mogła sugerować nazwa, kolorowa komedia dla młodzieży, z beztroskimi bohaterami i ich śmiesznymi przygodami. To właściwie totalne przeciwieństwo. Lindy, zdolna hakerka, która wykorzystuje swoje umiejętności, by pomagać ludziom, staje się obiektem zainteresowania psychopaty, który zaczyna grać z nią w bardzo niebezpieczną grę. Trup ściele się gęsto i nikt nie może czuć się bezpieczny. Jest klimatycznie i emocjonująco, czyli tak, jak powinno być.
Już po „K3U” i „BRB” widać, że serial ma przemyślaną i dobrze skonstruowaną fabułę, która pozwala mieć nadzieję, że „Eye Candy” nie rozczaruje widza aż do samego finału. Przede wszystkim dlatego, że nie ma tu zbyt dużej przesady. Główna bohaterka ma świetne umiejętności hakerskie, nie czyni z niej to jednak nadczłowieka, który potrafi wyśledzić wszystko i wszystkich. Jej ludzka strona przemawia do widza, a zdarzenia, których doświadczyła w przeszłości, pokazują, że nie jest to kolejny serial o superbohaterach potrafiących wszystko, ale prawdziwy thriller z gatunku takich, które wywołują najlepsze emocje.
[video-browser playlist="613241" suggest=""]
Mało tego - seryjny morderca, który prześladuje Lindy, również pokazany jest nadspodziewanie ludzko. Nie jest to zwykły cień, który pojawia się, zabija i znika. Nie, on myśli i czuje. Od początku więc poznajemy jego motywy i możemy wyczuć jego… cierpienie. Wydaje mi się bowiem, że to po prostu zagubiony człowiek, który w przeszłości musiał przeżyć dość mocny, wstrząsający zawód. Przynajmniej tak zdają się przedstawiać go twórcy, przez co widz nie jest w stanie jednoznacznie nienawidzić mordercy. Wzbudza on bowiem bardziej ciekawość niż strach.
Nie znaczy to jednak, że psychopata jest łagodnym i potulnym człowiekiem z problemami, o nie. Liczba trupów w dwóch odcinkach „Eye Candy” wystarczyłaby na obdzielenie całego sezonu jakiegoś innego thrillera. Tutaj jednak nie ma litości. Dosłownie. Kiedy bowiem ginie jeden z - wydawać by się mogło - głównych bohaterów, widz po prostu zamiera przed ekranem. Jest to moment, w którym twórcy uświadamiają nam, że to naprawdę nie jest cukierkowy serial.
Jedyny zgrzyt, jaki wyczułem w "Eye Candy", to bohaterowie drugoplanowi. Sophia i Connor na razie wydają się dość płaskimi postaciami, a ich widok na ekranie trochę irytuje, zwłaszcza w "BRB", w którym to odcinku liczba niepotrzebnych dramatów i patetycznych kwestii o przyjaźni jest zbyt duża. Przy tej całej realnej otoczce, jaka towarzyszy Lindy, oni wydają się zbyt przerysowani i zbędni, a do tego stereotypowi.
Czytaj również: „Arrow” – najbliższy odcinek idealny dla fanów Laurel Lance
„Eye Candy” wygląda na naprawdę dobry serial, który można oglądać z przyjemnością. Są świetni główni bohaterowie, jest wciągająca fabuła, a do tego prawdziwość. Dawno nie spotkałem tak dobrze zrobionego thrillera, który potrafi zaskoczyć. Trzymam więc kciuki, by następne odcinki utrzymały poziom, ale patrząc na inne seriale produkcji MTV, myślę, że mogę być o to spokojny.
Poznaj recenzenta
Wojciech PilarzKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat