Falling Skies – 01×03
Trzeci odcinek Falling Skies nieznaczie poprawił poziom po tragicznej premierze. Wszystko nadal oparte jest na schematach, nielogiczności i wszechobecnej głupocie. Czy to naprawdę serial autostwa Roberta Rodata, który wraz ze Stevenem Spielbergiem dał widzom "Szeregowca Ryana"?
Trzeci odcinek Falling Skies nieznaczie poprawił poziom po tragicznej premierze. Wszystko nadal oparte jest na schematach, nielogiczności i wszechobecnej głupocie. Czy to naprawdę serial autostwa Roberta Rodata, który wraz ze Stevenem Spielbergiem dał widzom "Szeregowca Ryana"?
Trudno w to uwierzyć, że taki filmowiec odpowiedzialny jest za tak niedorzeczną produkcję. Wraz z trzecim odcinkiem pojawia się wrażenie, że producenci Falling Skies chcieli być modni, tworząc The Walking Dead z kosmitami, a że Rodat to nie scenarzysta pokroju Franka Darabonta, dlatego opinie są lekko mówiąc bardzo przeciętne.
Może to też kwestia oczekiwań i nalepka "nadziei gatunku sci-fi" w telewizji, która przylgnęła do produkcji duetu?
[image-browser playlist="609822" suggest=""]
Trzeci odcinek był o tyle strawny, że poziom wspomnianej niedorzeczności delikatnie spadł. Wszystko kręciło się wokół akcji odbicia Bena, by sprawdzić nową metodę zdejmowania pasożyta. Widzowie pamiętają, że kosmici posługują się "oryginalną" metodą walki, porywając dzieci i robiąc z nich niewolników. Myślę, że ten pomysł miał nadać serialowi dramatyzmu - wielkie dylematy moralne: uratować dziecko, czy zabić, pozwalając umrzeć w spokoju. Niestety wykonanie jest bardzo sztuczne, a oparcie na tym akcji serialu jest wymuszone.
Naprawdę mogę zrozumieć, gdy świetni aktorzy grający rodziców potrafią widza przekonać, że zrobią wszystko, aby odzyskać swoje dziecko. Nawet tak radykalne rzeczy, jak sprzeciwienie się w okresie wojny swojemu dowódcy i działanie wbrew logice. Najwyraźniej Falling Skies takich aktorów nie ma, bo upór Noah Wyle'a, by ciągle wyruszać na ratunek Benowi, wbrew rzetelnym argumentom dowódcy, daje komiczny efekt. Lubię tego aktora, potrafił często grać luźne, przygodowe role, ale obsadzenie go jako głównego bohatera w pseudo-ambitnym SF-ie to jest jakieś kuriozum.
Oczywiście sama akcja do końca się nie udaje, bo Bena nie było, ale odnaleziono dzieciaka jednego z żołnierzy. Ten oczywiście zapomina o zdrowym rozsądku, rzucając się na ratunek i torpedując cały plan. O, zgrozo, naprawdę rozumiem, że rodzic zrobiłby wszystko i pod wpływem emocji skoczyłby w ogień, by uratować swoje dziecko, ale czemu musiało być tutaj to tak bardzo irytująco ukazane? Zamiast emocji, napięcia, widz irytował się kolejnym bardzo głupim zachowaniem jednego z bohaterów. Pojawiła się także nowa postać lekarza, który wymyślił sposób oddzielenia dzieci od pasożyta. Steven Weber jest przyzwoitym aktorem i poradził sobie w gościnnej roli poprawnie. Oczywiście rozpisanie jego postaci także okazało się strzałem w stopę. Od pierwszego spojrzenia Toma na swojego dawnego przyjaciela, przewidywalne było, że ten coś mu kiedyś zrobił i bez zaskoczeń miał coś wspólnego z jego zmarłą żonę. Brak oryginalności woła o pomstę do nieba.
Serial też pokazuje z każdym odcinkiem coraz większy minus, jakim są komputerowe efekty specjalne. Niektóre sceny z mechami czy kosmitami-robalami rażą sztucznością i niedopracowaniem. Wiadomo, że TNT to nie HBO i nie ma tyle pieniędzy na budżet, ale to przecież stacja, która swego czasu produkowała Babylon 5, jeden z pierwszych seriali wykorzystujących swego czasu nowatorskie efekty komputerowe.
[image-browser playlist="609823" suggest=""]
Ciekawym elementem było pojmanie Hala Masona i jego dziewczyny. Z niewiadomych przyczyn ją gdzieś zaciągnęli, a Halowi zrobili pokazówkę z rozstrzelaniem dzieciaków. Chwilę później zniszczyli to, każąc aktorowi grającemu Hala Masona udawać przeżytą emocjonalną traumę. Wszystko z wiadomym efektem raziło sztucznością i budziło śmiech politowania. Do plusów nadal można zaliczyć akcję, bo jak już coś się dzieje, wydaje się to czasami lekko emocjonujące. Solo Toma Masona z kosmitą daje nadzieję, że coś może się poprawić. Plusem nadal jest praca kamery, która daje dobry efekt, a także scenografia świata po inwazji. Kostiumy nadal rażą zbytnią schludnością - efekt tego, że po apokalipsie każdy ubiera się ładnie i modnie jest porażający.
Falling Skies miał być serialem o partyzantach walczących o przeżycie, a jak na razie mamy próbę skopiowania genialnego The Walking Dead, w którym zamieniono zombie na kosmitów. Tylko brak emocji, słabe aktorstwo, irytujące postacie (należy zabić najmłodszego syna Toma Masona) i zero rozsądnej akcj powoduje, że nadal jest to największe rozczarowanie roku.
Ocena: 4/10
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat