Flash: sezon 4, odcinek 17 – recenzja
Flash nie powraca z przytupem po krótkiej przerwie, ale nie jest źle. Choć tradycyjnie wrzucono w jeden odcinek wiele wątków, to część z nich wypada nawet nieźle.
Flash nie powraca z przytupem po krótkiej przerwie, ale nie jest źle. Choć tradycyjnie wrzucono w jeden odcinek wiele wątków, to część z nich wypada nawet nieźle.
Lepsza jakość tego odcinka to z pewnością zasługa Kevina Smitha, który ponownie stanął za kamerą serialu The Flash, ale nie tylko. Dostaliśmy też Jaya i Cichego Boba – duet, którego dawno nie widzieliśmy ani na dużym, ani na małym ekranie. Krótkie epizody z nimi, które miały przybrać formę zabawnych gagów, wypadły bardzo słabo. Aż, że to piszę, ale Kevin Smith w tym przypadku powinien zostać tylko za kamerą chowając w jakimś magazynie Jasona Mewesa. Ta dwójka zdecydowanie lepiej się spisuje we własnej produkcji.
Co do reszty odcinka, jest on o dziwo dość równy mimo tego, że w jeden epizod wpleciono kilka wątków. Najciekawiej wypada – i tu sam jestem zdziwiony, że to piszę – Ralph Dibny, któremu poświęcono sporo czasu, robiąc z niego niejako głównego bohatera odcinka. Z nim wielu widzów ma problem, bo z jednej strony jest strasznie irytujący, ale z drugiej często z pomocą jego postaci wprowadzane są bardzo abstrakcyjne wątki humorystyczne nadające pewien powiew świeżości. Tym razem jednak nie chodziło o sam humor (którego było oczywiście sporo), a kwestię jego dalszej współpracy z Team Flash i przygotowaniem go na starcie z DeVoe. Co istotne, w pewnym sensie dano mu wolną rękę, czyli nie robią z niego na siłę postaci, która musi jak ulał pasować do reszty bohaterów pod względem charakterologicznym i moralnym, tylko pozwalają na bycie... no Ralphem Dibny'eyem ze wszystkimi jego wadami i zaletami. I to się sprawdza. Elongated Men dzięki temu wyróżnia się na tle bohaterów, których znamy już aż do znudzenia.
Drugi wątek, który zdecydowanie się broni, to sam DeVoe w relacji z jego żoną Marlize. Choć głównego antagonistę teraz gra Miranda MacDougall, to muszę przyznać, że po raz pierwszy od wielu odcinków znów poczułem, że to może nadal być ciekawy antybohater. Neil Sandlands, który wcielał się w niego na początku sezonu, sprawił że DeVoe był ciekawą i wyróżniającą się postacią, która wzbudzała zainteresowanie, respekt, jak również pewną obawę. Później, kiedy jego świadomość zaczęła przeskakiwać do kolejnych ciał, gdzieś te wrażenie się rozmyło, przez co DeVoe stał się miałką postacią, niczym każdy przeciwnik Team Flash tygodnia. W ujęciu z tego epizodu zobaczyliśmy przynajmniej namiastkę tego DeVoe, jakiego poznaliśmy na początku. Świetnie w tym wątku wypadła jego relacja z żoną – miłość utrzymywana dzięki łzom i zrobienie z Marlize praktycznie niewolnicy. Trzeba przyznać, że tym wątkiem twórcy pokazali, że czasem drzemie w nich jeszcze zmysł tworzenia ciekawych scenariuszy, bo kiedy myśleliśmy, że DeVoe w ten sposób w kółko ubezwłasnowolnia umysł swojej żony, okazało się, że jest w tym jeszcze inny, ukryty cel, który poznamy zapewne z czasem.
Sympatycznie wypadł też wątek Cisco oraz Breachera, który z racji swojego podeszłego wieku utracił już swoją moc. Jest w tym pewna ironia, bo też Danny Trejo wydawało się jest już zbyt stary, by tworzyć jeszcze wyraziste postacie (pomijając to, że często gra bardzo podobnie) i stara się tego nie robić na siłę, niejako śmiejąc się z samego siebie.
Przedostatni wątek to „sprawa tygodnia” i kolejny metaczłowiek. W tym przypadku ograniczę się do stwierdzenia, że ksywka Null głównej antagonistki w zupełności wyczerpuje temat, który był kompletny zerem. A właściwie cały wątek.
Na koniec Harrison Wells – wciąż ulubiona postać z tego serialu, która w każdym sezonie jest inna, ciekawsza, bardziej skomplikowana itd. Cliffhanger na sam koniec odcinka może dać teraz każdemu interesującą zagwozdkę - czy Wells idzie w stronę światła, cienia, czy raczej ( jak to robił dotychczas) wszystko wypośrodkuje tylko po to, aby pomóc przyjaciołom pokonać DeVoe.
Podsumowując, był to jeden z ciekawszych odcinków The Flash w ostatnim czasie, w którym działo się naprawdę sporo i oglądało się to z dużą przyjemnością. Należy sobie jednak zdać sprawę, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, więc do kolejnych epizodów lepiej podchodzić z dużą rezerwą, bo może czeka nas przyjemne zaskoczenie.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat