Godless – recenzja miniserialu
Godless (Bezbożnicy) to serial Netflixa utrzymany w gatunku westernu, który okazuje się wymagającą, ambitną i wyjątkową rozrywką. Oceniam bez spoilerów.
Godless (Bezbożnicy) to serial Netflixa utrzymany w gatunku westernu, który okazuje się wymagającą, ambitną i wyjątkową rozrywką. Oceniam bez spoilerów.
Godless to nie jest serial dla każdego. Scott Frank tworzy coś, co mocno wpisuje się w konwencje westernu, ale nie opiera się tylko na jego rozrywkowych walorach. Nie jest to propozycja dla osób, które oczekują od westernów ciągłych strzelanin, pościgów czy pojedynków w samo południe. Netflix proponuje soczysty dramat osadzony w tej stylistyce, który ma wolne tempo, oparty jest na świetnie rozpisanych dialogach i tylko okazjonalnie prezentuje nam efekciarskie strzelaniny. Warto mieć to na uwadze, bo ten serial naprawdę wymaga cierpliwości i uwagi, by wczuć się i tym samym czerpać z niego rozrywkę.
Przez wszystkie odcinki miałem wrażenie, że ten miniserial to kwintesencja westernu w westernie. Scott Frank i jego ekipa budują wyśmienite dialogi, które tworzą iluzję świata przedstawionego. Wszyscy mówią tak, jak sobie wyobrażamy po westernie - bardzo specyficznie. Do tego dochodzą równie osobliwe zachowania, relacje ludzi i reakcje na różne sytuacje. A nie brak przecież wszystkiego, czego szukamy w westernach: wyrazistych postaci, rewolwerowców, charyzmatycznego bandyty, pościgów, strzelanin i nawet pojedynku w samo południe. To buduje wyśmienity klimat miniserialu, który trudno postawić na tle czegokolwiek, bo momentami naprawdę odnosiłem wrażenie, że więcej mamy tutaj westernu niż w typowych przedstawicielach gatunku. Nie ma w tym nic złego, bo jeśli ktoś lubi, powinien poczuć tę atmosferę i czas zleci szybko.
Twórcy poruszają tutaj kwestie społeczne poprzez ukazanie miasteczka, w którym żyją tylko kobiety. Bynajmniej nie starają się uwspółcześnić historii poprzez jakiś feministyczny manifest, bo pokazują tę sytuację przez perspektywę światopoglądu tych czasów. A to przekłada się na poruszane wątku w sposób dość naturalny, bez wymuszenia. Nie brak też motywów wiary, orientacji seksualnej czy zemsty, która stoi w centrum fabuły całej produkcji. To wszystko stanowi o jej charakterze i buduje opowieść wyrazistą i mającą pazur w odpowiednich miejscach.
Realizacyjnie mamy naprawdę mocną rzecz, bo wszyscy aktorzy wchodzą w ten klimat w pełni i zatracają się w nim. Specyficzny akcent, zachowanie, sposób ubierania czy nawet patrzenia to tylko elementy konwencji budowy postaci. Nie zmienia to faktu, że na tym zbudowane bohaterów charyzmatycznych, ciekawych i nietuzinkowych. Takich, którzy swoją osobowością wyrywają się schematom, choć są momenty, gdzie niechybnie mogą w nie wpadać. Na pierwszym planie wyróżniają się Jack O'Connell i Jeff Daniels jako główny bohater i główny antagonista. Ich relacja stanowi o sile fabuły, a obaj nie są ani do końca źli, ani dobrzy. Dostajemy postacie ludzkie, z przywarami, które sprawiają, że trudno im kibicować i zarazem wzbudzają jakąś sympatię. Chcemy, by doszło do bezpośredniej konfrontacji.
Większość Godless to dialogi, rozmowy o codzienności czy wierze. Niektóre sceny w wykonaniu Jeffa Danielsa to mistrzowski popis reżyserii i kreacji. Tempo naprawdę jest wolne, czasem nawet senne, a to buduje rozrywkę trudną w odbiorze. Jeśli od razu nie wciągniemy się w klimat w pełni oparty na dialogach, szybko ochrzcimy ten miniserial mianem nudnego. I może w pewnym sensie taki on jest, bo wiele się nie dzieje, a tylko okazjonalnie mamy momenty ważne dla rozwoju historii. Tylko w tej nudzie jest metoda i cel. To ona jest jedną z cech tożsamości tego westernu, który daje niekonwencjonalną rozrywkę, obok której nie można przejść obojętnie.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat