Gwiezdne Wojny: Andor - sezon 2, odcinki 10-12 (finał serialu) - recenzja spoilerowa
Data premiery w Polsce: 14 maja 2025Najlepszy serial ze świata Gwiezdnych Wojen dobiegł końca. Czy właśnie na taki finał zasługiwał? Oceniam!
Najlepszy serial ze świata Gwiezdnych Wojen dobiegł końca. Czy właśnie na taki finał zasługiwał? Oceniam!

Serial Gwiezdne Wojny: Andor dobiegł końca po czterech tygodniach i dwudziestu czterech odcinkach. Zakończyła się wyjątkowa, rozbudowana i koherentna historia, której Star Wars jeszcze nie widziało, odkąd gości na wielkim i małym ekranie. Andor udowodnił, że w świecie, który tylko pobieżnie wzorował się na historii rozmaitych konfliktów i raczej aspirował do miana baśniowego science fiction, a nie poważnej opowieści (choć zawierał elementy dla takowej charakterystyczne), można stworzyć coś dojrzałego i kreatywnego. Po prostu innego, a zarazem pasującego jak ulał do większego uniwersum.
Na Oryginalną Trylogię nie da się już spojrzeć tak samo. Andor rozbudował wszystko, co było wiadomo na temat Rebelii i Imperium. Pokazał kulisy rodzącego się ruchu oporu, a także stanowił analizę funkcjonowania dyktatury, wpływu propagandy, ucisku na jednostkę oraz społeczeństwo. Tony Gilroy raz jeszcze dokonał czegoś fantastycznego i sprawnie połączył dwie różne produkcje w taki sposób, że oba sezony Andora, Łotra 1. i całą Oryginalną Trylogię można oglądać w ramach binge watchingu. Mam nawet wrażenie, że przy takim seansie każda z tych produkcji zyskałaby jeszcze bardziej.
Andor nie jest typową produkcją, której oczekuje się po Gwiezdnych Wojnach. Finałowy akt jest tego najlepszym przykładem. To nie żadne bombastyczne i wgniatające w fotel widowisko z ogromem efektów specjalnych, wielką akcją czy bitwami kosmicznymi. To bardzo skondensowana, intymna, zawiązująca wszystkie wątki konkluzja, która w naturalny sposób prowadzi do Łotra 1., a przy tym zachowuje swój własny charakter i stawia przede wszystkim na postaci oraz emocje, a nie widowisko (choć gdy ono się pojawia, robi naprawdę niezłe wrażenie).

Odważne było cofnięcie się w czasie i przedstawienie relacji Luthena i Kleyi na tak późnym etapie sezonu. Idealnie to pasowało do całej sytuacji. Zgodnie z przewidywaniami planeta Ghorman i jej cenne minerały były jednym z wielu elementów, które prowadziły do stworzenia Gwiazdy Śmierci. Nie dało się nie uśmiechnąć, gdy ta nazwa wprost padła z ust Dedry. Sceny z Luthenem były pełne napięcia i trzymające na krawędzi fotela. Spotkanie z wtyką ISB powiedziało wszystko o tej postaci. Luthen był nie tylko jednym z założycieli Rebelii, ale też człowiekiem, bez którego pozostali nie dowiedzieliby się o planach Imperium. To znakomite zwieńczenie dla tego bohatera i pokazanie jego wpływu na losy galaktyki. Świetnie to się zgrywa z ukazaniem jego przeszłości i relacji z Kleyą. Wyjaśnia, dlaczego kobieta była w stanie tyle zaryzykować dla niego i sprawy.
Cała sekwencja w szpitalu trzymała w napięciu. Może jestem przepełniony ckliwością i idealizmem, bo spodziewałem się, że Kleya robi to wszystko, aby uratować Luthena. Tym bardziej zszokowało mnie (w pozytywnym sensie) odkrycie, że cała infiltracja szpitala prowadziła do odłączenia aparatury, która podtrzymywała Raela przy życiu. Elizabeth Dulau była fenomenalna w scenie pożegnania z mężczyzną, który był dla niej praktycznie jak ojciec. To był jej sezon! Tym lepiej oceniam zabieg przeplatania 10. odcinka z retrospekcjami, ponieważ ostateczne pożegnanie Luthena uderzyło podwójnie mocno. Nie dałoby się stworzyć lepszego zakończenia dla tego bohatera, który poświęcił wszystko dla Rebelii, nawet własne życie. Podoba mi się też, że Kleya, która zwykle była w cieniu, dostała tyle czasu na rozwój. Mogła zabłysnąć.
Trzeba wspomnieć też o fantastycznej jak zawsze Denise Gough. Konfrontacja Dedry z Luthenem elektryzowała. Aktorka świetnie oddała to wyczekiwanie i chorą ekscytację, z którą jej bohaterka czekała na ujawnienie swoich planów. Próbowała zagrać w gierkę niedomówień i metafor, które charakteryzowały Luthena. Kiedy maski obojga spadły, moje serce zaczęło bić szybciej i nie przestało do samego końca odcinka.

Żałuję jednak, że nie pokazano nam początków relacji Andora i K-2S0. To była mocna strona Łotra 1. Każdy się zastanawiał, w jaki sposób się poznali i nawiązali wspólny język. Wydawało się, że przeżyli sporo przygód. Tymczasem Andor z powodu decyzji o robieniu przeskoków czasowych o rok pomiędzy aktami pozbawił nas okazji na poznanie ich początków. Szkoda, bo był w tym spory potencjał. Natomiast to, co nam pokazano, czyli uformowany już duet, bawił i działał podobnie jak w Łotrze 1. To miało sens, bo akcja dzieje się na kilka chwil przed wydarzeniami z tego filmu.
W finałowym akcie nie zabrakło akcji, ale była to raczej zabawa w kotka i myszkę pomiędzy Imperialnymi a uciekającą Kleyą i ratującym ją Andorem. Ten pościg prezentował się znacznie ciekawiej ze strony Imperium. Widać, że paliło im się pod stołkami, ponieważ największa tajemnica wyszła na jaw i została przekazana w ręce Rebelii. Ich desperacja, porywczość i próba szybkiego zareagowania na wyciek były świetne. Przeczyło to wcześniejszej biurokratyczności i skrupulatności w podejmowaniu wszystkich działań. To nie było wieloletnie planowanie przejęcia Ghorman, ale wściekła i rozpaczliwa próba naprawienia wielkiego błędu. Pierwsze tak duże potknięcie reżimu słono ich kosztowało w ostatecznym rozrachunku. Ofiarą tego padła Dedra, którą po raz ostatni widzimy w więzieniu (wcześniej był w nim Andor). To cudowne zakończenie dla tej postaci, bo daje ogrom satysfakcji. Najważniejszą wartością w życiu było dla niej pięcie się po szczeblach imperialnej drabiny. Po trupach do celu, nawet kosztem mężczyzny, który ją pokochał. Jest w tym fantastyczny morał, ponieważ Imperium szybko się odwróciło od słabego ogniwa, któremu wcześniej hołdowało. W totalitaryzmie można być wysoko w łańcuchu pokarmowym tylko wtedy, gdy jest się przydatnym. Potem zasługi nie mają znaczenia, bo jednostka się nie liczy.

Czysto rozrywkowej akcji też nie zabrakło, choć nie było jej tak wiele. Powrócił natomiast motyw, który szczególnie zapadł w pamięć fanom Łotra 1. Chodzi o scenę z korytarzem. Tym razem jednak nie stanął na jej końcu Darth Vader, a K-2S0, który w przerażający, ale zarazem absurdalnie zabawny sposób pozbył się zagrożenia. Cała sekwencja prezentowała się znakomicie i przyprawiała o dreszcze. Wolałbym nie stawać na drodze trzymetrowego robota z poczuciem humoru i morderczymi skłonnościami. Ach, jakże chciałbym zobaczyć HK-47 na wielkim ekranie!
To nie był finałowy akt, którego się spodziewałem, ale w idealny sposób pozamykał wszystkie wątki i zbudował fundamenty pod Łotra 1. Pokazano praktycznie wszystkie najważniejsze pozostałe przy życiu postacie. Losy niektórych wcale nie potoczyły się w fascynujący sposób. Niektórzy po prostu dołączyli do Rebelii, a resztę musimy sobie dodać sami. To jednak ciekawy motyw. Przed premierą spodziewałem się, że więcej postaci zginie, aby zszokować widza i wywołać emocje, podobnie do filmu kinowego, w którym pojawił się Andor. Tymczasem serial kończy się nutą pełną nadziei. Te niedomówienia sprawiają, że chciałoby się zobaczyć kontynuację i odwiedzić po kilku latach tych, którzy pozostali przy życiu.
Ostatni akt to też świetne zwieńczenie Yavin-4. To wątek, który pojawiał się w tle, ale dzięki temu zobaczyliśmy, jak rozwinęła się najsłynniejsza baza Rebelii. Zmieniło się też funkcjonowanie, gdy do władzy przeszli politycy. Zapachniało to nawykami senatorskimi z Coruscant, ale Mon Mothma w porę się opamiętała i wysłuchała Andora. To idealne zazębienie się wątków. Jej przeszłość z Andorem i Luthenem wyjaśnia, dlaczego stanęła po stronie tego pierwszego i mu uwierzyła.

Cassian w swoim serialu często schodził na dalszy plan. To losy pozostałych bohaterów były ciekawsze. Stwierdziłem nawet, że służył za papierek lakmusowy, obnażający różne oblicza rodzącej się Rebelii. Tym bardziej cieszy mnie, że finalne ujęcia tak bardzo skupiły się na nim samym. Ostatnia scena z Bix i dzieckiem na ramionach, którego ojcem najpewniej jest Cassian, pięknie podkreśla ważność tej postaci w mikro i makro skali. Andor był bohaterem Rebelii, galaktyki, ale też zwykłych ludzi i swojej ukochanej. Decyzja Bix z poprzedniego aktu też jest tym rozsądniejsza. Cassian, dowiedziawszy się o ciąży, z pewnością porzuciłby walkę o lepsze jutro i tym bardziej skupił na własnej rodzinie. A gdyby nie on, Imperium prawdopodobnie by nie upadło.
Finałowy akt Andora to fantastyczne podsumowanie równie znakomitego i rewolucyjnego dla Gwiezdnych Wojen serialu, który można śmiało polecić i fanom, i osobom, które dopiero chciałyby rozpocząć przygodę z tym światem. Andor sprowadził go na ziemię, pozbawił elementów fantastycznych i uczłowieczył w sposób, dzięki któremu stał się nam jeszcze bliższy. Jestem przekonany, że będą też przeciwnicy odzierania odległej galaktyki z wyjątkowości i magicznych elementów, ale ja to kupuję. I kupiłbym kolejnych kilka sezonów produkcji Tony'ego Gilroya! Niestety każda piękna przygoda musi się kiedyś skończyć. Ten niepozorny Andor, na którego nikt nie czekał i którego nikt nie chciał, na zawsze pozostanie w sercach wielu fanów, w tym i moim.
Poznaj recenzenta
Wiktor Stochmal
Najnowsze


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1969, kończy 56 lat
ur. 1961, kończy 64 lat
ur. 1983, kończy 42 lat
ur. 1971, kończy 54 lat
ur. 1952, kończy 73 lat

