Hawkeye #03: L.A. Woman – recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 18 kwietnia 2018Matt Fraction w trzecim tomie serii robi efektowną woltę, porzucając Clinta Burtona i skupiając się na Kate, czyli Hawkeye w wersji kobiecej, a w zasadzie – co jest kluczowym dla fabuły – dziewczęcej.
Matt Fraction w trzecim tomie serii robi efektowną woltę, porzucając Clinta Burtona i skupiając się na Kate, czyli Hawkeye w wersji kobiecej, a w zasadzie – co jest kluczowym dla fabuły – dziewczęcej.
Ostatnim słowem, jakie przychodzi do głowy, gdy pomyśli się o serii Hawkeye z Marvel NOW jest „przewidywalność”. Od tomu pierwszego Matt Fraction, a wraz z nim rysownicy, m.in. David Aja i Javier Pulido , dwoją się i troją, by dać nam historię, której się nie spodziewamy. Mało tu superbohaterów, mało heroizmu, mnóstwo ponuractwa na pograniczy depresji, ran, które naprawdę bolą, przyziemnych gangsterów, doskonale skrojonych bohaterów, a wybitne dialogi sąsiadują z warstwą graficzną tak oryginalną i pomysłową, że aż dziw bierz, iż ktoś z wierchuszki Marvela nie powiedział stop takiemu odchodzenia od przyjętych w branży kanonów.
Mam teorię, że w Domu Pomysłów nikomu na Hawkeye’u nie zależało, że słusznie zaszufladkowano go jako „najnudniejszego z Avengers”, gościa z łukiem, i tyle. Fraction dostał więc wolną rękę, z czego skorzystał.
W tomie Hawkeye #03: L.A. Woman zrobił coś jeszcze bardziej „bezczelnego”, niż odejście od wszystkiego, co kojarzy się z superbohaterami – odszedł również od głównej postaci, porzucając Clinta Burtona w Nowym Jorku na pierwszych kilku stronach, zamiast tego podążając za Kate, która postanowiła udać się do Miasta Aniołów, w dużej mierze po to, by uciec przed zaraźliwie smętnym Clintem.
Przygoda Kate w LA to mieszanka akcji, komedii pomyłek, kryminału i… Legally Blonde. Przy czym Kate nie jest mniej rozgarnięta, niż Hawkeye-Clint, po prostu ma w sobie dużo niewinności, naiwności, zapału i zdecydowanie zbyt wiele pewności siebie, często przechodzącej w brawurę, co nie raz nie dwa kończy się sytuacją na pograniczu życia i śmierci. Jest coś magnetycznie uroczego w tej niezdzieralnej dziewczynie, która – wiedziona porywem serca – rzuca się w wir wydarzeń, zbiera cięgi, by po chwili podnieść się i z niezmąconą wiarą w siebie znowu zaatakować. I znowu. I znowu. Do skutku.
LA Woman to spora odmiana po tomach Hawkeye. Vol. 1: My Life as a Weapon i Hawkeye, Vol. 2: Little Hits, radykalna wolta zarówno w tonie, jak i graficzna. Od ponuro-realistycznej opowieści o walce znużonego bohatera z lokalną niesprawiedliwością przechodzimy do perypetii młodej i narwanej heroski; od minimalizmu i pomysłowego grania kadrami, nawiązującymi choćby do instrukcji obsługi czy folderów z zasadami bezpieczeństwa na pokładach samolotów, przechodzimy do większej dynamiki, ale i luzu, w niektórych kadrach podchodzącego wręcz pod kreskę bajkową.
Matt Fraction świetnie to sobie zaplanował, bo dał nam oddech, byśmy jak Kate nie znużyli się smętami Clinta. Teraz, naładowani energią młodej Hawkeye, możemy wrócić do Hawkeye’a-ponuraka.
Źródło: fot. Egmont
Poznaj recenzenta
Marcin ZwierzchowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat