Homeland: sezon 7, odcinek 3 – recenzja
Znamy to z poprzednich serii – wolniejsze tempo, chwila refleksji, rozbudowane wątki osobiste, więcej czasu ekranowego dla worldbuildingu. Trzecia odsłona bieżącej serii to tzw. odcinek przejściowy. Ważny element całej opowieści, pozbawiony jednak trzymających w napięciu akcji.
Znamy to z poprzednich serii – wolniejsze tempo, chwila refleksji, rozbudowane wątki osobiste, więcej czasu ekranowego dla worldbuildingu. Trzecia odsłona bieżącej serii to tzw. odcinek przejściowy. Ważny element całej opowieści, pozbawiony jednak trzymających w napięciu akcji.
Mimo braku fajerwerków fabularnych w omawianym epizodzie mają miejsca naprawdę ważne wydarzenia. Wielką frajdę daje możliwość obserwowania rozwoju postaci. To właśnie w głównych bohaterach zachodzą najistotniejsze zmiany, które nie są nam jednak podane na tacy. Trzeba zauważać niuanse, wyłapywać szczegóły, czytać między wierszami. Po raz kolejny wypada pochwalić pracę scenarzystów. Dzięki nim, historia nie jest powierzchowna i zawsze ma jakieś podłoże psychologiczne.
Tym razem najciekawiej jest u Bretta O’Keeffe i Elizabeth Keane. Ten pierwszy, jak twardy badass rozgrywa FBI i administrację prezydencką. Jego pozycja negocjacyjna nie jest jednak tak mocna jak mogłoby się wydawać. Twórcy jasno dają nam do zrozumienia, że być może nie ma on tak wielkiego znaczenia, jak było to sugerowane na początku. Brett traci pewność siebie, co da się zauważyć po zamyślonym spojrzeniu, obawie w głosie czy niezdecydowanych ruchach bohatera.
Podobnie sytuacja wygląda u pani prezydent. Nie jest już taką bezlitosną i pozbawioną uczuć kandydatką na dyktatora. Jej decyzja w kwestii konwoju w Syrii rozwiewa wiele wątpliwości co do moralności głowy państwa. Dobrze, że twórcy nie idą w stronę House of Cards i nie serwują nam kolejnego Franka Underwooda. Elisabeth Keane to dużo bardziej złożona postać. Pełna wątpliwości, emocjonalna, momentami niepewna siebie. Dzięki temu bardziej ludzka i mniej przerysowana niż Frank.
Z postacią pani prezydent nierozerwalnie związany jest David Wellington – kolejny bohater, o którym w bieżącym odcinku dowiadujemy się dużo więcej. Finał epizodu z jego udziałem to jeden z najmocniejszych momentów bieżącej serii. Aż trudno sobie wyobrazić, jakie reperkusje będzie miała samowolka, której się dopuścił. Jak do tej pory postać ta była pisana bardzo oszczędnie, przez co można było odnieść wrażenie pewnej bezbarwności i wtórności. W trzecim sezonie Wellington staje się dużo bardziej interesujący.
Ostatni bohater, który „zyskuje na bliższym poznaniu”, to Dante Allen, agent FBI, współpracujący z Carrie. W tym przypadku ewidentne jest, że twórcy chcą stworzyć pewną romantyczną relację z jego udziałem. Po Brodym i Quinnie, Carrie potrzebuje kolejnej skomplikowanej postaci, z którą mogłaby wejść w trudny, wyniszczający związek. Dante jest idealnym kandydatem na takiego jegomościa. Alkoholik po przejściach, trochę wrażliwy, trochę nieczuły. Miejmy nadzieję, że serial nie wpadnie tutaj w sztampę i spróbuje czegoś nowego. Poprzedni partnerzy Carrie wyczerpali limit niestandardowych i osobliwych perypetii miłosnych. Zobaczymy, co w tym temacie wniesie Dante Allen.
A co słychać u głównej bohaterki? Od początku serialu - równia pochyła. Mathison wciąż jest na skraju załamania i cały czas balansuje po cienkiej linii. Jeden zły krok i Carrie spada w mrok, tracąc to, co dla niej najważniejsze, czyli córkę. Pod tym względem, w bieżącym epizodzie twórcom udało się zachować status quo. Po dramatycznym finale poprzedniego odcinka włamanie do mieszkania podejrzanej i dzikie wrzaski na komisariacie to dziecinne igraszki. Nic nie zmieniło się również u drugiego głównego bohatera serialu. Saul od 7 sezonów jest wciąż sobą i chyba żaden miłośnik Homeland nie chciałbym diametralnych metamorfoz, jeśli chodzi o tego bohatera. Saul zawsze na propsie, nieważne czy jest szpiegiem działającym w terenie, szefem CIA czy prominentnym politykiem.
Najnowszy epizod Homeland pokazuje, jak ważne są odcinki przejściowe w obszernych serialach. Bardzo łatwo popaść w przegadane dłużyzny, nie potrafiąc umiejętnie zagospodarować 12 -13 godzin czasu ekranowego. Z drugiej strony, zbyt duża liczba scen akcji i zaskakujących zwrotów wydarzeń może wywołać uczucie przesytu i spowodować, że dana produkcja popadnie w infantylność. W serialu Homeland nigdy to nie miało miejsca i chwała mu za to. Z niecierpliwością czekamy na reakcję pani prezydent na niesubordynację Wellingtona. Kolejny epizod zapowiada się rewelacyjnie!
Źródło: zdjęcie główne: Showtime
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 72 lat