I see dead people. Hi, Elvis!
Data premiery w Polsce: 2 października 2013Dean Koontz to autor bardzo nierówny. Niektóre jego powieści potrafią wprawić w zachwyt, inne zmęczyć, a zdarzają się też i takie, które zapowiadają się interesująco, ale z rozwojem akcji coś w nich zaczyna zgrzytać. Odd Thomas zdecydowanie zalicza się do grona tych pierwszych. Choć gatunkowo można go podciągnąć pod kryminał dla nastoletniego czytelnika, to być może właśnie w tym tkwi jego siła.
Dean Koontz to autor bardzo nierówny. Niektóre jego powieści potrafią wprawić w zachwyt, inne zmęczyć, a zdarzają się też i takie, które zapowiadają się interesująco, ale z rozwojem akcji coś w nich zaczyna zgrzytać. Odd Thomas zdecydowanie zalicza się do grona tych pierwszych. Choć gatunkowo można go podciągnąć pod kryminał dla nastoletniego czytelnika, to być może właśnie w tym tkwi jego siła.
Odd jest swojskim chłopakiem, który nikomu nie wadzi, ma kochającą dziewczynę i smaży fenomenalne naleśniki. Jedyna rzecz, która czyni go wyjątkowym, to dar widzenia duchów. W jego historii nie ma przesadzonych udziwnień fabularnych, dzięki czemu opowieść zawsze trzyma wysoki poziom i jest w stanie zainteresować nawet starszego czytelnika. Zawsze jest jakaś interesująca zagadka do rozwiązania, trochę humoru i pewien luz, z jakim całość jest napisana. To właśnie ten brak nadęcia i silenia się na powagę jest największą zaletą przygód Odda, bowiem nigdy nie starają się wmawiać odbiorcy, że są czymś, czym w rzeczywistości wcale nie są.
Powyższe cechy zapewniły autorowi prawdziwy sukces. Cykl, liczący obecnie cztery części (w planach jest łącznie sześć), zyskał niemałą popularność, a młody detektyw o niecodziennych zdolnościach zdobył rzesze fanów na całym świecie, do których wlicza się również niżej podpisany. W ramach odstępstwa od serii powieściowej Koontz zdecydował się na przelotny romans z innym medium, jakim jest komiks. Efektem tych amorów są trzy tomy powieści graficznej traktującej o Thomasie. Niniejsza recenzja skupia się na pierwszym z nich.
Odd Thomas. Diabelski pakt rozgrywa się przed wydarzeniami znanymi z pierwszej powieści. Jeżeli ktoś więc nie zna literackiego pierwowzoru, nie powinno to stanowić dla niego żadnej przeszkody w czerpaniu przyjemności z lektury. Książki jednak warto mieć zaliczone chociażby dlatego, iż autor nie bawi się w jakiekolwiek wyjaśnienia, skąd tytułowy bohater wziął swoje moce (ani tym bardziej nie zagłębia się ponownie w jego przeszłość). Na wstępie należy więc po prostu zaakceptować fakt, że nastolatek widzi duchy, i za dużo nad tym aspektem nie rozmyślać, co akurat nie powinno być zbyt trudne. Inna sprawa, że gdyby nie kilka drobiazgów, to w sumie nic nie wskazywałoby, w którym miejscu na linii czasu umiejscowiona została akcja komiksu. To nie tyle prequel, co po prostu odrębna opowiastka, osadzona w świecie Odd Thomasa.
W Pico Mundo zamordowany zostaje kilkuletni Joey Gordon. Wszystko wskazuje na to, że w miasteczku pojawił się morderca dzieci. Potwierdzenie tej tezy policja odnajduje w dziwnych listach, jakie nagle zaczynają otrzymywać rodzice innych szkrabów. Brakuje podejrzanych, bo sprawca nie pozostawił na miejscu zbrodni żadnych śladów. W rozwiązaniu śledztwa pomóc może wyłącznie Odd, który zaczyna widywać duszę małego Joeya.
Jak widać fabuła powieści skupia się na kolejnej zagadce kryminalnej, która miejscami bywa niestety odrobinę naiwna i, prawdę powiedziawszy, kończy się, zanim na dobre zdoła się rozkręcić. O ile pewne naiwności i uproszczenia można wybaczyć (w końcu cykl zdążył zdążył nas już do nich przyzwyczaić), o tyle drugi zarzut jest już dużo bardziej poważny. Komiks czyta się zwyczajnie za szybko; to taka pozycja "na raz". Mógłby być zdecydowanie dłuższy, a wydarzenia są za bardzo skondensowane. Doskwiera brak odpowiednio stopniowanego napięcia, trzymania czytelnika w niepewności, większych zwrotów akcji. Gdy na dobre już wczujemy się w klimat opowieści, nagle okaże się, że właśnie przewróciliśmy ostatnią stronę. Lektura jest przyjemna, nawet bardzo, a wiele zabawnych scen skutecznie poprawia humor, ale chwilami trudno jest się oprzeć wrażeniu, że Diabelski pakt to bardziej szkic scenariusza aniżeli skończone dzieło.
Pod względem graficznym jest bardzo dobrze - pod warunkiem, że ktoś lubi... mangę. Może to określenie jest nieco na wyrost przy założeniu, że manga musi być pochodzenia japońskiego, ale na pewno nie sposób mówić w tym przypadku o zachodniej szkole rysunku. Ilustratorką Diabelskiego paktu jest Queenie Chan, urodzona w Hong Kongu, ale mieszkająca w Australii rysowniczka, która swego czasu pracowała dla tokijskiego wydawnictwa specjalizującego się właśnie w mangach. Czarno-białe grafiki i charakterystyczny styl od razu kojarzą się z pochodzącymi z Kraju Kwitnącej Wiśni powieściami obrazkowymi. Niemniej ta japońskość jest w nich nieco subtelniejsza, dzięki czemu mogą okazać się bardziej przyswajalne dla kogoś, kto za mangą nie przepada. Pozostałym z pewnością przypadnie do gustu sympatyczna, że się tak wyrażę - wręcz bardzo ciepła, kreska Chan.
Odd Thomas. Diabelski pakt nie jest dziełem wybitnym, ale też nie sposób odmówić mu pewnego uroku. Cierpi na pewne niedostatki, spośród których najbardziej doskwierająca jest wspomniana długość, lecz i tak wciąga niesamowicie, zwłaszcza jeśli zna się literacki pierwowzór i zdążyło pokochać Odda, Stormy oraz resztę sympatycznej ferajny. Poza tym jak tu nie kochać bohatera, u którego na mieszkaniu waletuje Elvis?
Hatak.pl jest patronem medialnym wydawnictwa.
Poznaj recenzenta
Marcin KargulDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat