I żyli długo i….
Finał Dwóch i pół nie przynosi rozczarowania, a wręcz przeciwnie - kontynuuje dobrą passę poprzednich odcinków. Równie dobrze mógłby to być ostatni odcinek całego serialu.
Finał Dwóch i pół nie przynosi rozczarowania, a wręcz przeciwnie - kontynuuje dobrą passę poprzednich odcinków. Równie dobrze mógłby to być ostatni odcinek całego serialu.
Trzeba przyznać, że od kilku odcinków opowieść o Alanie i Waldenie nabiera rumieńców. Od kiedy tylko do obsady dołączył Barry oraz Gretchen, całość stała się bardzo znośna, niczym za starych dobrych czasów. Twórcy wiedzieli, że popełniają błędy, i szybko starali się je naprawiać. Przykładem była chociażby Jen. Córka Charliego miała być tajną bronią sitcomu, nakierować historię na właściwe tory, tymczasem stała się zbędnym balastem. Jakie było rozwiązanie? Zostawić ją, ale mocno zmarginalizować jej udział. Pokazuje to tylko, że scenarzyści zaczęli wreszcie myśleć. Co lepsze - korzystać z bogatego zestawu nawiązań, metafor i easter eggów dla fanów popkultury i samych aktorów. Już w dwóch poprzednich odcinkach widzowie znaleźli wiele odniesień do starszych filmów Ashtona i jego życia prywatnego. Początkiem był świetny epizod z Milą Kunis, gdzie niemal co druga scena zawierała podteksty, a zwieńczeniem całości - odcinek, w którym Walden wyruszał na poszukiwania swojego pierwszego samochodu. Właśnie takie odcinki i momenty sprawiały, że można było odzyskać wiarę w Dwóch i pół.
Technicznie i fabularnie jedenasty sezon był naprawdę spójny. O ile pierwsza połowa skupiała się na Waldenie, jego miłości, nowej pracy, poznaniu Barry'ego oraz byciu przez chwilę żigolakiem (fantastyczny epizod, w którym scenarzyści jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odpowiadają na ciągłe narzekania fanów, dlaczego Walden zachowuje się jak totalna ofiara losu w kwestiach miłości i związków), tak druga część sezonu opowiadała o miłości Alana. I to nie tej do Lyndsey, ale do Gretchen - siostry Larry'ego. I kiedy wydawało się, że wszystko idzie w dobrą stronę, Gretchen poznała prawdę o Harperze, wybaczyła mu, a ten się nawet jej oświadczył, stało się...
No właśnie - nic się nie stało. Po prostu wszystko poszło dokładnie w tę stronę, w którą zazwyczaj podąża Dwóch i pół, czyli wielkiej katastrofy. Ślub nie mógł się udać, bo serial jeszcze się nie kończy, a jak wiadomo: "Show must go on". Na szczęście zanim dojdzie do ogromnej katastrofy, dostajemy jeden z najlepszych epizodów.
[video-browser playlist="634218" suggest=""]
Bawi on już od pierwszych scen, będących bezpośrednią kontynuacją poprzedniego odcinka. Tak więc mamy oświadczyny, ale prym wiedzie tutaj Larry. To, że zrobiono z niego idiotę, choć wydawał się całkiem normalnym gościem, zdążyłem już przełknąć. Dzięki temu jego zachowanie nawet śmieszy. O wiele lepiej wypada scena w knajpie, kiedy wybacza Alanowi, oraz typowo harperowski pomysł na zagarnięcie gotowego już wesela. Najdobitniej jednak całą sytuację podkreśla rozmowa Gretchen z nową mamą, podczas której jak na dłoni widać, że duet Alan-Gretchen po prostu idealnie do siebie pasuje. Są tak samo skąpi i beznadziejni, a przy tym niezwykle słodcy. Tej dwójce kibicowałem niezwykle mocno. O wiele bardziej niż Barneyowi i Robin.
Świetna jest też scena z robotem Wald-e. Puszczenie oczka do fanów i zrobienie z Wald-ego przez chwilę Jake'a pokazuje tylko, jak bardzo brakuje tej postaci - czyli nie za bardzo. Jego rolę świetnie przejął Barry, którego w odcinku jednak brakuje. Zamiast tego mamy przygotowania do ślubu, krótki, doskonały epizod z Lyndsey w toalecie oraz samą ceremonię. Niejednokrotnie się zaśmiałem, widząc wszystkie przygotowania i teksty. Spodziewałem się jednak tego, do czego to wszystko dąży.
Sama końcówka to typowa dla serialu komedia pomyłek, dużo krzyku, pojawiające się znikąd postacie z przeszłości i odwracanie kota ogonem. Nie mam o to żalu, wszak z tego słynie serial, więc oglądając Dwóch i pół, należy się tego wszystkiego spodziewać. Trochę szkoda mi Alana i Gretchen, bo była z nich doskonała para. Co prawda scenarzyści zostawili sobie furtkę, ale nie sądzę, by ją wykorzystali i przywrócili miłość młodszego z braci Harperów do obsady.
Brawa należą się twórcom za ostatnią scenę, w której Walden siedzi z Alanem, rozmawiają i mówią, że będą sobie tak co tydzień siedzieć i rozmawiać. Zupełnie jak dwóch facetów. Po czym podjeżdża Wald-e z twarzą Jake'a i wprasza się na imprezę. Ostatnie słowa - będące nawiązaniem do tytułu serialu - sprawiają, że dostajemy coś w rodzaju klamry. Równie dobrze mógłby to być ostatni odcinek serialu. Nie kończy się źle, ale też nie kończy się dobrze. Po prostu trwa. Podobnie jak Dwóch i pół, którzy przetrwali jedenaście sezonów. Pomimo wzlotów i upadków w tym roku było naprawdę nieźle, a finał dobitnie to podkreśla.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat