„Impersonalni”: sezon 4, odcinek 3 – recenzja
Kolejny odcinek serialu Impersonalni tylko potwierdza klasę produkcji. Dużo akcji, jeszcze więcej humoru i nawiązania do wątku głównego sprawiają, że jest to obecnie jeden z najlepszych serialów akcji w telewizji.
Kolejny odcinek serialu Impersonalni tylko potwierdza klasę produkcji. Dużo akcji, jeszcze więcej humoru i nawiązania do wątku głównego sprawiają, że jest to obecnie jeden z najlepszych serialów akcji w telewizji.
Impersonalni ("Person of Interest") nawet na chwilę nie zwalniają tempa. Mimo że w 4. sezonie bohaterowie musieli nieco zmienić taktykę, nadal zajmują się pomaganiem innym. Tym razem jednak twórcy wykorzystali fakt, że muszą ukrywać swoje prawdziwe tożsamości i działać pod przykrywką. Już pierwsza scena jest mistrzowska, pełna humoru i akcji. John wraz z Fusco tworzą zgrany kolektyw, choć "nowy detektyw" nieco przesadza ze strzelaniem w kolana. Świetna początkowa scena jest zresztą zwiastunem tego, co wydarzy się później. Aż miło widzieć, jak twórcy w czterdzieści minut potrafili każdemu z bohaterów dać własne pięć.
Ucierpiała na tym sprawa tygodnia, która niestety nie jest tak intrygująca jak poprzednie. Po świetnym pomyśle z grą miejską kwestia podrywacza, który kiedyś był pracownikiem portu, jest po prostu taka sobie. Co prawda postać ta wiele wnosi do odcinka, bo ładnie łączy wątek Johna, Fusco oraz Shaw, jednak sama w sobie nie porywa. Pozwala natomiast pokazać życie bohaterów z drugiej strony. Scenarzyści skupili się na Johnie, który nosi teraz nazwisko Riley. Jako policjant radzi sobie całkiem nieźle, choć widać jego zapędy do łamania prawa. Nie uchodzi to uwadze nowej pani kapitan, z którą - jak pokazuje jednak końcówka odcinka - na pewno się dogadają.
Dobrze rozwija się Fusco, który choć wciąż nie jest pełnoprawnym członkiem ekipy, to jako pomocnik doskonale sobie radzi. Jest także świetną humorystyczną odskocznią. Jego teksty w stylu: "Wiem, kto go zabije. Ja" rozbrajają. Poza tym oparcie partnerstwa Johna i Fusco na dwóch zupełnie różnych jednostkach to doskonały chwyt. Stary jak świat, ale doskonały. Podobnie mieliśmy w niemal każdym innym serialu opartym na partnerach w śledztwie (White Collar, Almost Human i cała reszta), jednak różnica pod względem zachowania, kondycji i wyglądu potrafi rozbawić. Co nie zmienia faktu, że jak trzeba, to i Fusco potrafi przyfasolić, czego daje doskonały przykład na imprezie.
[video-browser playlist="633130" suggest=""]
To jednak ani nie John, ani też Fusco czy nawet Shaw są bohaterami odcinka. Ten został skradziony przez Fincha. Jego krótka akcja z Root i udawanie tajemniczego pana Egreta to istny majstersztyk. Niewiele osób zdawało sobie sprawę, że Harold może tak zabijać wzrokiem na zawołanie. Jego epizod nawiązuje zresztą do wątku głównego. Maszyna cały czas pamięta o swoich sprzymierzeńcach i stara się na bieżąco rozwiązywać ich problemy oraz spełniać potrzeby. Nie mając dostępu do pieniędzy, Finch oprócz swoich programistycznych i hakerskich umiejętności nie jest w stanie zapewnić ekipie odpowiedniego sprzętu i zaplecza. Z pomocą przychodzi Maszyna, dająca zarówno spory zapas gotówki, jak i najpotrzebniejszy arsenał. Teraz Harold i spółka są gotowi na walkę z Samarytaninem. Jak widać, twórcy podążają prostą drogą. Przetasowali karty, rozdali je na nowo i znowu szykują wszystko pod dobrze rozpisany wątek główny. Jeżeli można mieć jakiekolwiek zastrzeżenia, to chyba tylko do faktu, że zbyt szybko wszystko wróciło do normalności. Spodziewałem się jednak nieco większego poczucia zagrożenia, tymczasem John jako policjant może strzelać do ludzi na Manhattanie, Shaw ma potrójną tożsamość, bo oprócz swojej własnej jest kierowcą złodziei i wizażystką, a Root w ogóle robi co chce. W ogóle nie czuć tutaj wszechpotęgi Samarytanina. Nie wspominając już o tym, że bohaterowie dostali jeszcze lepszą tajną bazę, mnóstwo gotówki i broń. A patrząc na sposób, w jaki go zdobyli, mają właściwie nieograniczone zasoby - ot, ukraść od kolejnych grup przestępczych i tyle.
Zastrzeżenia można mieć także do sprawy tygodnia. Jest ona mało porywająca, momentami wręcz nudna i rozwiązuje się błyskawicznie. Od razu wiadomo, kto stanowi zagrożenie, zresztą nie jest ono przesadnie wielkie. Wiadomo, że twórcy chcieli się w 3. odcinku skupić na relacjach i charakterze postaci (szczególnie Fusco oraz nowego życia Johna), ale wątek trenera od podrywania potraktowano nieco po macoszemu. Oprócz doskonałej sceny przygotowań Fusco do randki wszystko poszło zbyt szybko i zbyt gładko.
Czytaj również: Matt Damon i Ben Affleck szykują futurystyczny serial "Incorporated"
Na tym dość jednak pojękiwań, bo Impersonalni to serial doskonale zrealizowany. Świetny technicznie, bardzo dobrze nakręcony, z odpowiednim tempem narracji i proporcjami scen akcji i humoru. Kiedy trzeba, potrafi rozbawić, żeby innym razem wbić w fotel dobrze zrealizowanymi pościgami i strzelaninami. Nie brakuje przy tym one-linerów, tak bardzo charakterystycznych dla filmów z lat 80. i 90. John i Shaw są zresztą bohaterami starej daty. Mało mówią, dużo robią, pozostając przy tym bardzo sarkastycznymi. Pomimo mało wciągającej sprawy tygodnia odcinek bardzo mi się podobał.
Poznaj recenzenta
Mateusz DykierDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat