Intrygujący Waszyngton
"Dreamworld" bezpośrednio kontynuuje wydarzenia z odcinka "Valkyrie", a jednocześnie zamyka historię, którą twórcy rozpoczęli podczas premiery. Ścigamy się wraz z Castle'em, który ma coraz mniej czasu. Nie oszukujmy się jednak! Każdy wiedział, jak to się skończy.
"Dreamworld" bezpośrednio kontynuuje wydarzenia z odcinka "Valkyrie", a jednocześnie zamyka historię, którą twórcy rozpoczęli podczas premiery. Ścigamy się wraz z Castle'em, który ma coraz mniej czasu. Nie oszukujmy się jednak! Każdy wiedział, jak to się skończy.
Niestety po umiarkowanie optymistycznej i zachęcającej premierze 6. sezonu znowu wpadamy w przeciętność. O dziwo nie jest to wina złego konceptu fabularnego, który został zapoczątkowany w poprzednim odcinku, ale jego trywialnego zakończenia. Świetnie bowiem ogląda się pracę Kate w stolicy nad rozwiązywaniem spraw o dużo większym kalibrze niż tych na zwykłym komisariacie. Scenarzyści umiejętnie rozpletli sieć tajemnicy, wodzili i kusili widza, że ta sprawa to coś więcej - może nawet spisek obejmujący nie tylko najwyższe stanowiska w USA, ale także w innych krajach - aby rozwiązanie spłycić do oczywistej i mało zaskakującej osobistej vendetty. Nie mogło być chyba większego rozczarowania po narobieniu sporych nadziei. Co prawda podczas oglądania odcinka z przyjemnością patrzyło się na kolejne poszlaki w sprawie: tajną misję, której wykonanie mogliśmy obejrzeć z zapisanego nagrania video; konspiracyjne nazwy; dochodzenie, czym jest owa "kraina marzeń"; zahaczenie o wątki terrorystyczne. Naprawdę świetnie to się zapowiadało! Czemu więc twórcy zdecydowali się na aż tak trywialne i już wielokrotnie stosowane rozwiązanie wątku? Spokojnie można było go pociągnąć przez kilka odcinków, a tymczasem obeszliśmy się smakiem.
Jedyną nadzieją, choć niewielką, pozostaje osoba ministra obrony USA, który przekroczył wiele ze swoich uprawnień, aby znaleźć się tam, gdzie teraz jest. Nie dziwi, że prostolinijna w tych sprawach Kate domaga się sprawiedliwości, widząc świat w biało-czarnych barwach. Pozostaje mieć nadzieję, że podobnie jak w poprzednich sezonach, tym razem też nie odpuści, co zaserwuje widzom intrygujący wątek związany z najwyższymi szczeblami władzy USA. Mógłby on pociągnąć ten serial i wzbudzić sporo pozytywnych emocji. Szczerze mówiąc, jest to jedyna furtka, jaka pozostała po rozwiązaniu tej sprawy.
[video-browser playlist="634798" suggest=""]
Szkoda, że przez taki rozwój wydarzeń i próbę zmiany konceptu fabularnego, związanego z przeniesieniem akcji do Waszyngtonu, znacznie mniej czasu dostaje Castle, który jest praktycznie bezbarwny, nie mogąc partnerować Beckett. Na ich interakcjach w czasie pracy opierała się dotąd cała magia serialu (choćby te nagłe olśnienia, gdzie jednocześnie mówią o tym samym). Trudno ogląda się Ricka, który został odstawiony na boczny tor, choć Fillion świetnie się spisuje, pokazując, jak niełatwo jego bohaterowi wysiedzieć na tyłku, kiedy wszystko dzieje się wokół niego bez jego udziału. Stara się ukraść każdą scenę, w jakiej uczestniczy, jednak jego rola musi ulec zmianie i choć w części przypominać tę z poprzednich sezonów. Marginalizacja występów jeszcze bardziej dotyczy Alexis, Ryana czy Esposito, których na ekranie uświadczymy zaledwie epizodycznie. Można wręcz powiedzieć, że są wciskani na siłę, bo byli obecni w poprzednich sezonach i stanowią trzon serialu. Tak nie może być i na pewno twórcy będą musieli coś z tym zrobić, bo ten aspekt aktualnie wygląda fatalnie.
Warto również wspomnieć o występach gościnnych, które w "Dremworld" były naprawdę ciekawe. Już od początku sezonu możemy oglądać Lisę Edelstein jako partnerkę Kate (swoją drogą - w tej roli spisuje się nader dobrze, nieźle zastępując Castle’a), a w obecnym odcinku oko czujnego widza bez trudu wychwyci Glenna Morshowera, znanego wszystkim z Cieniorytem. To jednak nie koniec miłych zaskoczeń. Fani wysłanego już na emeryturę Alphas z pewnością docenią powrót na mały ekran Warrena Christie, a wciąż zwiększająca się liczba widzów Homeland wypatrzy znanego terrorystę, w którego wciela się Omid Aptahi. Tak doborowej obsady z pewnością nie można oczekiwać po każdym odcinku, jednak - jak widać - kontynuacja premiery była wystarczającym powodem do ściągnięcia znanych, choć niepierwszoplanowych nazwisk.
Castle nieco zawodzi drugim odcinkiem, obniżając loty. Widać, że twórcy mają dobre pomysły (świetne historie dwuodcinkowe to przecież wizytówka scenarzystów), tylko chyba nie do końca wiedzą, jak je rozwinąć. Muszą, podobnie jak bohaterowie, odnaleźć się w sytuacji i poukładać wszystko w nowym koncepcie fabularnym, tak aby stare postacie nie były pomijane, a nowe zostały odpowiednio wyeksponowane, jednocześnie dopracowując intrygujące pomysły na wątki. Jeśli to uczynią, z pewnością będzie czekać nas ciekawy sezon, bowiem przeprowadzka do Waszyngtonu to duży krok nie tylko dla Ricka i Kate…
Poznaj recenzenta
Łukasz AncyperowiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat