Joy - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2024Joy, nowy film Netflixa, to laurka dla trudnego i odważnego tematu, jakim są początki in vitro. Nie jest jednak tak przełomowy, jak odkrycie naukowe, które przedstawia.
Joy, nowy film Netflixa, to laurka dla trudnego i odważnego tematu, jakim są początki in vitro. Nie jest jednak tak przełomowy, jak odkrycie naukowe, które przedstawia.
Historia o pierwszym dziecku z próbówki skupia się na perspektywie trzech osób: młodej pielęgniarki Jean Purdy, naukowca Roberta Edwardsa oraz starszego chirurga Patricka Steptoe, którzy próbują dokonać niemożliwego. Joy pokazuje nam kolejne kroki na drodze do przełomowego odkrycia. Jesteśmy świadkami pierwszego spotkania protagonistów, przygotowań do badań, krytyki medialnej, porażki i wreszcie zwycięstwa. W ramach tego dostajemy dużo emocji i komentarz społeczny. Wszystkiemu towarzyszą całkiem ładne, choć raczej nie wybitne ujęcia lekarzy pracujących w szpitalu.
Film pod względem budowy bardzo mocno przypomina mi inne dzieła biograficzne, skupiające się wokół odkryć naukowych. Przez cały seans miałem skojarzenia z nagrodzoną polską produkcją Bogowie z 2014 roku w reżyserii Łukasza Palkowskiego. Historia z Joy zaczyna się podobnie – od konferencji naukowej, na której jeden z protagonistów zostaje wyśmiany ze względu na kontrowersyjną naturę swoich badań. Im dalej, tym więcej podobieństw dostrzegałem – mamy konflikt medialny, który wybucha wokół tematu, a także godzenie się z porażkami. Wszystko podąża za bardzo podobnym schematem.
Fabuła skupia się przede wszystkim na Jean Purdy. Thomasin McKenzie bardzo dobrze gra kobietę postawioną w samym środku medialnej burzy. Niezwykle podobał mi się wątek jej relacji z pobożną matką, a także motyw wykluczenia społecznego ze względu na pracę. Współczujemy Jean, gdy spotykają ją kolejne przeszkody na drodze – i te emocje są bardzo dobrze wywoływane. Jednak mam mały problem, gdyż film nie ukazuje żadnych wad bohaterki. Wiele mroczniejszych momentów jej życia ma miejsce poza kadrem – jak rozstanie z partnerem czy kłótnia z matką. Widzimy tylko konsekwencje tych wydarzeń, przez co Jean wydaje się ofiarą otaczającego ją świata, a nie kimś, kto musi poświęcić coś w ważnym celu. Edwardsa, granego przez Billa Nighy'ego, nie przedstawia się jako rycerza na białym koniu. Jest zbyt pewny siebie, a przez swoje wystąpienia w telewizji ściąga na inicjatywę in vitro dużo problemów. Brakuje mi czegoś takiego u Jean. Nie twierdzę, że należałoby demonizować bohaterkę, zwłaszcza że mówimy tu o dziele biograficznym, ale pokazanie, jak wraz z rosnącym napięciem w pracy, wychodzą na wierzch jej wady, dodałoby odrobinę kolorytu.
Jednym z największych atutów filmu jest pokazanie dramatu bezpłodnych kobiet. Panie, w nadziei na odwrócenie swoich losów, zgłaszają się na badania często tylko po to, by dowiedzieć się, że mimo starań eksperymentalne metody na zapłodnienie nie zadziałały. Sceny, w których bohaterowie muszą tłumaczyć im, że nic więcej nie da się zrobić, to najmocniejsze fragmenty Joy.
Film zdecydowanie wart jest polecenia, mimo że podąża za pewnymi schematami z innych produkcji biograficznych. Twórcy dobrze nimi operują i nadają dziełu odpowiednią jakość. To obowiązkowa pozycja dla kogoś, kto lubi kino w stylu wspomnianych Bogów czy nowszego Oppenheimera i historie, w których naukowcy lub lekarze, licząc się z kontrowersjami, rozwiązują jakiś problem.
Poznaj recenzenta
Tomasz HudygaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1951, kończy 73 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1970, kończy 54 lat