Koło czasu - sezon 2, odcinki 6 -7 - recenzja
Dwa najnowsze odcinki Koła czasu nie tylko olśniewały wspaniałą scenografią i kapitalnymi kostiumami, ale też dostarczyły w końcu trochę emocji, co dobrze zwiastuje przed finałem sezonu.
Dwa najnowsze odcinki Koła czasu nie tylko olśniewały wspaniałą scenografią i kapitalnymi kostiumami, ale też dostarczyły w końcu trochę emocji, co dobrze zwiastuje przed finałem sezonu.
W pierwszej połowie 2. sezonu Koła czasu Egwene była w cieniu pozostałych postaci. Jednak w dwóch ostatnich odcinkach to jej wątek budził największe zainteresowanie. Bohaterka została pojmana przez Seanchan i stała się damane. To wiąże się z całkowitym poddaństwem i uleganiem woli sul'dam pod groźbą niewyobrażalnego bólu. Sceny były wstrząsające, bo Egwene wyglądała jak zwierzę na uwięzi. Madeleine Madden dobrze przekazywała emocje swojej bohaterki, która cierpiała katusze, ale wciąż myślała o buncie. Szczerze jej kibicujemy, aby się nie poddała. To nie wywoływałoby tylu emocji, gdyby nie Xelia Mendes-Jones wcielająca się w Rennę. Aktorka przekonująco gra osobę widzącą w Egwene wyłącznie żywą broń. Nie ujawnia zbyt wielu uczuć, ale to właśnie fascynuje w tej niepokojącej postaci. Przy okazji tego wątku poznaliśmy zamiary Seanchanów, dzięki czemu wiemy, że nie są tylko zwykłymi najeźdźcami czy sadystami.
Zdecydowanie mniej czasu poświęciliśmy Nynaeve, która z Elayne oraz siostrą z Żółtych Ajah starały się opracować plan pomocy Egwene. Po raz kolejny twórcy sprostali wyzwaniu i jasno wytłumaczyli ten niezwykle rozbudowany świat z książek – wprowadzili nowe informacje i przedmioty (ter'angreal). Wyraźnie też zobaczyliśmy, z czym była Widząca ma największy problem podczas przenoszenia Mocy. W końcu serial przyniósł spore emocje, dzięki przeplatającym się ze sobą scenom z 6. odcinka. Z jednej strony oglądaliśmy cierpiącą Egwene w celi, a z drugiej Ryma walczyła z potężnymi Seanchanami, na co patrzyły bezradne Nynaeve i księżniczka Andoru. Do tego mogła poruszyć nas śmierć Żółtej. Należą się brawa dla montażystów, speców od CGI, a także kompozytora muzyki – Lorne’a Balfe’a.
Konfrontacja Randa z Lanfear w Świecie Snów nie poruszyła emocji, choć Natasha O'Keeffe znowu była czarująco złowroga. Warto tu docenić malownicze kadry, które zrealizowane zostały w Maroku, a także przepiękny strój Przeklętej. Dzięki temu można zignorować drewnianą grę Joshy Stradowskiego i skupić się na zalotach Lanfear. Nieco ciekawiej prezentowało się spotkanie Randa z Amyrlin, choć w tym przypadku znowu uwagę odwracała kapitalna scenografia wnętrz w Cairhien oraz wzornictwo sukni Zasiadającej. Tak naprawdę to jedynie kostium Leane prezentował się niedorzecznie. Widzowie dowiedzieli się, w jaki sposób Aes Sedai z Białej Wieży miałyby wykorzystać Smoka Odrodzonego do walki z Czarnym i Przeklętymi. I choć już wiele razy było podkreślane, dlaczego Smok jest wyjątkowy, to chyba słowa Amyrlin najlepiej zobrazowały, jak duże znaczenie ma on dla świata i Koła.
Twórcom zależało, aby ostatnia scena 7. odcinka, w której Amyrlin próbuje powstrzymać przed odejściem Randa, Moiraine, Lana i Lanfear, miała wymiar bardziej osobisty. To się udało dzięki podbudowaniu jej relacji z Moiraine za pomocą retrospekcji i ich spotkania, choć na pewno nie wywoływało to tyle emocji, co końcówka poprzedniego epizodu. Poza tym za bardzo uprościli odzyskanie Mocy przez Moiraine – wystarczyło krótkie szkolenie Randa u Logaina. Nie miało to ani klimatu, ani większego sensu, choć poniekąd motyw jest zgodny z książkami. Mimo wszystko można poczuć ulgę, że to już koniec tego trochę męczącego wątku ujarzmienia bohaterki. Mam nadzieję, że ożywi się w finale sezonu. Może przy okazji Lan znowu odegra ważną rolę w historii, bo jego „zdrada” Moiraine przed Amyrlin pozwoliła popchnąć fabułę do przodu.
Wątek Perrina, który przemierza pustynię w towarzystwie Aviendhy i innych kobiet Aielów, przestał być angażujący. Twórcy postarali się, aby jak najdokładniej odtworzyć obyczaje tego walecznego ludu, dlatego widzimy ich charakterystyczne ubrania i to, jak posługują się językiem migowym. Wykorzystywane jest też specyficzne nazewnictwo. Wszystko to pochodzi z książek, więc cieszy, że uwzględniono to również w serialu. Warto pochwalić polskie tłumaczenie zaczerpnięte z powieści, w którym rozróżniamy pozbawienie Mocy u przenoszących kobiet („ujarzmienie”) i mężczyzn („poskromienie”). To są bardzo fajne detale, które wzbogacają świat przedstawiony. W wątku Perrina warte uwagi było tylko umiejętne przedstawienie Aielów. Poza tym nie wydarzyło się w nim nic godnego zapamiętania.
Twórcy uparcie przedłużają wątek Mata i jego traumy. Herbatka Ishamaela, którą wypił, miała odpowiedzieć na pytania związane z jego dziedzictwem, ale scena wyszła okropnie i mało klimatycznie. Scenarzyści kompletnie nie mają pomysłu, co zrobić z tą postacią. Mimo wyraźnych starań Dónala Finna i tak nikogo (poza Min) nie interesuje, co się stanie z tym bohaterem. Warto jednak zwrócić uwagę na to, w jaki sposób bohater przemieścił się do Falme, w którym nastąpi kulminacja wydarzeń. Lanfear wspominała, że w Świecie Snów też da się podróżować między prawdziwymi miejscami – ten motyw pochodzi z książek, a twórcy z niego sprytnie skorzystali.
Szósty i siódmy odcinek Koła czasu oglądało się z dużą ciekawością ze względu na sporą liczbę wątków. Nawet poboczne – np. ze zdradzieckim siostrzeńcem Moiraine, śpiewającym i łagodnym Loialem oraz cierpiącą z powodu syna Liandrin – interesowały. Historia jest poukładana i przejrzysta, choć duże emocje rzadko się pojawiają. Może to się zmieni w finale sezonu, który – miejmy nadzieję – nie rozczaruje tak, jak okropne zakończenie pierwszej serii.
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat