Legends of Tomorrow: sezon 2, odcinek 3 – recenzja
Legendy Jutra nadal trzymają poziom. Swój wyznaczony poziom, który i tak jest lepszy od tego w poprzednim sezonie. Nie ma co się jednak oszukiwać, to po prostu rozrywkowy serial, który nie zawsze należy traktować bardzo poważnie ale, co trzeba przyznać, jest o wiele ciekawiej niż w debiutanckim sezonie.
Legendy Jutra nadal trzymają poziom. Swój wyznaczony poziom, który i tak jest lepszy od tego w poprzednim sezonie. Nie ma co się jednak oszukiwać, to po prostu rozrywkowy serial, który nie zawsze należy traktować bardzo poważnie ale, co trzeba przyznać, jest o wiele ciekawiej niż w debiutanckim sezonie.
Choć w odcinku wymownie zatytułowanym Shogun Eobard Thawne nie pojawia się, to cały czas czuć jego ducha a widz cały czas liczy na to, że w którymś momencie jednak się ukaże by namieszać w historii. Tak się nie dzieje więc dostajemy odcinek mniej ciekawy od dwóch premierowych. Tym razem akcja przenosi się do feudalnej Japonii i regionu rządzonego przez bezlitosnego, tytułowego Shoguna. Legendy trafiają tam trochę przypadkowo – Ray Palmer oraz Nathan w trakcie testowania nowych mocy tego drugiego (wywołanych przez serum Palmera) wypadają ze statku w korytarz czasoprzestrzenny. Obaj rozbijają się w dwóch różnych miejscach. Nathan trafia do przyszłej małżonki Shoguna Tokugawy Iemitsu – Masako Yamashiro. Wiedząc z kart historii, że Shogun dzień po ślubie zabija swoje małżonki, stara się temu zapobiec, w czym pomogą mu członkowie załogi Wayveridera.
W tym odcinku na dobre do ekipy dołącza Vixen z Justice Society of America początkowo chcąc zabić Micka Rory'ego sądząc, że to on zabił Hourmana. Próbując do niego dotrzeć przez cały pokład statku z dość dużą łatwością unieszkodliwia kolejne „legendy”. Po krótkich wyjaśnieniach zaczyna rozumieć, że mordercą jest postać, którą poszukuje również załoga Waveridera, więc na jakiś czas porzuca swoją macierzystą grupę by wspomóc legendy w walce z tajemniczym zabójcą.
Innym ważnym wydarzeniem jest ujawnienie się mocy Nathana, którego ciało zamienia się w organiczną stal. Wprowadzenie takiej postaci jest interesującym zabiegiem, uzupełniającym grupę o kolejną osobę z nadnaturalnymi mocami, bo tych tak naprawdę do tej pory nie było zbyt wiele. Inna kwestia to ta, że Steel, który jest wnukiem Comandora Steela – założyciela JSA, w swojej zmienionej postaci wygląda zwyczajnie słabo. Oczywiste jest, że producentów serialu nie stać na jakieś wymyślne efekty specjalne, niemniej w tym przypadku mogli się bardziej postarać. Steel wygląda jak bardzo nędzna wersja Silver Surfera, a do tego jego moc nie wydaje się jak na razie zbyt potężna. Oryginalnie w swojej zmienionej postaci odznaczał się nadludzką siłą oraz zwiększoną szybkością. W tym przypadku nie ma ani jednego, ani drugiego, a wydawało się, że w tej postaci nie powinien mieć problemów z pokonaniem Shoguna mimo tego, że ten walczył z nim w stroju Atoma. Można to naturalnie złożyć na karb tego, że jeszcze nie opanował swojej mocy, więc może z czasem stanie się bardziej wyrazistą postacią.
Wracając do stroju Atoma i Raya Palmera, twórcy zdecydowali się na ciekawy zabieg pozbawiając Raya jego stroju. Co więcej, w wyniku kolejnych wydarzeń zostaje zmuszony do zniszczenia czegoś, co sprawiało, że może mówić o sobie jako o bohaterze. Kwestia „bohaterska” jest dość uciążliwym wątkiem nie tylko dla tego odcinka, ale i samego Palmera, dla którego kwestia bycia herosem nadal jest spełnieniem jego marzeń. Stąd też raczeni jesteśmy różnymi wywodami na ten temat, które w założeniu mają zwiększyć sympatię widza to Palmera. Efekt jest odwrotny, uroczy i zabawny bogacz ze Star City staje się irytujący i poniekąd żałosny. Oby twórcy przywrócili mu szybko blask, a nawet niech wzbogacą go o nowy strój.
To, co napędza naszych bohaterów, to tajemnicze zaginięcie Ripa Huntera (kto by pomyślał, że jednak go będzie tak bardzo brakować w tym serialu?) oraz odkrycie kim jest ich nowy antagonista. Trzeba przyznać, że w tym drugim przypadku udało się przetransferować nemesis Barry'ego Allena do innego serialu, dzięki czemu z pola widzenia nie tracimy jednego z ciekawszych czarnych charakterów uniwersum stacji CW, który dzięki Speed Force jest w stanie naprawdę mocno namieszać w historii.
Na koniec właśnie o historii trzeba wspomnieć i mieszaniu w linii czasu. Początkowo wydawało się, że twórcy będą bardziej dbać o detale w tej kwestii, ale niestety tak nie jest. Właściwie po trzech odcinkach Legends of Tomorrow ich teraźniejszość powinna bardzo mocno się różnić od tej, którą opuścili. Niestety, konsekwencje mieszania w linii czasu to ewidentnie bolączka twórców tego uniwersum, a szkoda, bo gdyby znalazł się ktoś, kto podszedłby do tego tematu o wiele rzetelniej, można by uzyskać mnóstwo ciekawych następstw rzutujących na Flasha, Arrow czy nawet Supergirl.
Podsumowując, Legends of Tomorrow to w drugim sezonie produkcja ciekawsza, ale dalej jest jak kula u nogi flagowych seriali CW i prawdopodobnie nigdy nie dorówna nawet do poziomu Supergirl. Trochę szkoda, bo potencjał tu tkwi naprawdę duży, ale widać jak na dłoni że twórcom brakuje odwagi, a przede wszystkim funduszy. Szkoda.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1946, kończy 78 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1979, kończy 45 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1978, kończy 46 lat