Legends of Tomorrow: sezon 2, odcinek 5 – recenzja
Legends of Tomorrow nadal trzymają niezły poziom i umacniają swoją pozycję w uniwersum DC. Owszem, to nadal serial, który zwyczajnie mógłby być lepszy dzięki mnogości możliwości, jakie dają rozwiązania fabularne związane z podróżami w czasie, ale nie ma co narzekać. Jest i tak lepiej, niż można było się spodziewać.
Legends of Tomorrow nadal trzymają niezły poziom i umacniają swoją pozycję w uniwersum DC. Owszem, to nadal serial, który zwyczajnie mógłby być lepszy dzięki mnogości możliwości, jakie dają rozwiązania fabularne związane z podróżami w czasie, ale nie ma co narzekać. Jest i tak lepiej, niż można było się spodziewać.
Tym razem wracamy do wątku Damiena Dahrka, który odzyskał choć trochę z potencjału, jaki w poprzednim sezonie zaprezentował w Arrow. Ogląda się go zdecydowanie lepiej, a jego działania są o wiele bardziej przekonujące. No i dostaje mocnego kopa dzięki Revers-Flashowi, który ewidentnie ma plan na to, jak namieszać w zastanej rzeczywistości. Wszystko jednak sprowadza się tak naprawdę do tego, aby pomóc temu pierwszemu w skutecznej realizacji planu, który prawie udało mu się wprowadzić w życie w Arrow – spuszczenia setek bomb atomowych na cały świat. Pomóc mają w tym dwie rzeczy – zamach w Białym Domu w trakcie podpisywania umowy kończącej zimną wojnę pomiędzy USA i Rosją oraz dostęp do arsenału atomówek. Tu do akcji wkraczają Legendy wspierane przez jedynego pozostałego przy życiu członka Justice League of America – jest nim Obsidian. Tradycyjnie Legendom udaje się powstrzymać przeciwnika i choć mocno zaznaczyli swoją obecność w tej linii czasowej, to ich działalność ponownie nie będzie mieć wpływu na... czas.
To ewidentna bolączka Legend – często ich działania wykraczają daleko poza to, co mogą robić, by nie wpłynąć znacząco na ich linię czasu. Jednak w każdym odcinku robią tyle, że po powrocie do swoich czasów powinni się właściwie obudzić z ręką w nocniku, a tak nie jest. W tym epizodzie tym bardziej, ponieważ o ich wyczynach w Białym Domu wspominała nawet amerykańska telewizja, więc nasi bohaterowie wykroczyli daleko poza zwykłą aberrację. Niestety, w tym przypadku wszystko wydaje się pozostać bez zmian.
Wydaje się więc, że w końcu największy wpływ na linię czasu będzie miał właśnie Revers-Flash. W tym odcinku być może zobaczyliśmy wydarzenia, które rozpoczynają zbliżający się crossover pomiędzy Flashem, Arrow, Supergirl i właśnie Legendami. Mianowicie głównym celem Eobarda Thawne'a wydaje się być wpłynięcie na finał wydarzeń, których byliśmy świadkami w czwartym sezonie Arrow, gdzie Dharkowi ostatecznie nie udaje się spuścić atomówek na wyznaczone cele. Tym razem wszystkie działania podejmowane przez speedstera najwyraźniej prowadzą do tego, aby plan Dharka zakończył się sukcesem. To może w tym wypadku wprowadzić mnóstwo zamieszania w uniwersum DC, większe niż niechlubny Flashpoint, który ostatecznie nie miał zbyt wielu znaczących konsekwencji. O tym jednak przekonamy się za około dwa tygodnie.
Wspomnieć jeszcze trzeba o samych Legendach. Dość zabawnie wygląda sytuacja, kiedy Rory próbuje zrobić z Raya Palmera drugiego Snarta. Co prawda momentami humor sytuacyjny jest jakby na siłę, to jednak niektórym scenom uroku odebrać zwyczajnie nie można. Zaskakuje natomiast to, jak bardzo nie dojrzała jednak Sara Lance. W ostatnich odcinkach awansowała na pozycję lidera, ponieważ była ze wszystkich najlepiej przygotowana taktycznie, miała zdecydowanie większe doświadczenie w różnych, trudnych sytuacjach, a przede wszystkim zwyczajnie była właśnie dojrzała. Dziwi więc to, że po tylu kłótniach ze swoimi towarzyszami, porażkami związanymi z próbą zabicia Damiena Dahrka, by przywrócić życie Laurel i mówieniu, że zwyczajnie nie można mieszać w ten sposób w czasie – nadal to robi. Ten wątek niestety wypada bardzo słabo.
Lepiej natomiast wypada Steel. Jeszcze w odcinku dziejącym się w feudalnej Japonii, mimo posiadanej mocy był miernym przeciwnikiem – tym razem to nadrobiono. Co prawda w zmienionej postaci (ach, te efekty...) nadal wygląda słabo, ale przynajmniej w walce nie jest już statystą. Dobrze Legendom zrobiło również wprowadzenie Vixen – to postać, którą naprawdę da się lubić, a która w tym całym rozgardiaszu na Waveriderze jako jedyna zawsze potrafi myśleć jasno i logicznie. Miejmy nadzieję, że nie zmarnują jej potencjału.
Legends of Tomorrow nie są tym samym serialem, co w poprzednim sezonie. Wybitni również nie są, ale w całym panteonie seriali ze świata DC coraz lepiej się w nim odnajdują i co ważne – zaczynają odgrywać dość ważną rolę. Dobrze by było, gdyby tylko scenarzyści lepiej popracowali nad fabułą, a wręcz można sobie życzyć tego, aby zrobili to samo, co w Arrow – wtedy Legendy staną się silnym punktem na mapie seriali z tego świata. A na razie mimo wszystko po prostu są. Może z czasem to się zmieni.
Źródło: fot. Dean Buscher/The CW
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat