Legion: sezon 2, odcinek 5 – recenzja
Na półmetku drugiej serii Legion serwuje nam jeden z najmroczniejszych odcinków bieżącego sezonu. Serial po raz kolejny udowadnia, że nie bez powodu zestawiany jest z twórczością Davida Lyncha. Najnowszy epizod pełen jest surrealistycznych motywów, od których włos jeży się na głowie.
Na półmetku drugiej serii Legion serwuje nam jeden z najmroczniejszych odcinków bieżącego sezonu. Serial po raz kolejny udowadnia, że nie bez powodu zestawiany jest z twórczością Davida Lyncha. Najnowszy epizod pełen jest surrealistycznych motywów, od których włos jeży się na głowie.
Omawiana odsłona utrzymana jest w ponurym, niepokojącym i nieśpiesznym tonie. Estetyka nie nastraja optymistycznie. Tym razem nie uświadczymy motywów pełnych radości i nadziei, jak na przykład głębokie uczucie między Davidem i Sydney, które było domeną poprzedniego epizodu. Na pierwszym planie znajdują się Lenny Busker, Oliver Bird i Amahl Farouk, czyli postacie uwikłane w najbardziej posępne wątki serialu.
Wynikiem tego najnowszy odcinek ma naprawdę mroczną stylistykę. Serial przekonuje nas dobitnie, że opowiadana historia niesie ciemność, pożerającą powoli każdą z istotnych postaci. Na szczęście działa to jak należy, bo Legion do twarzy w takiej konwencji. Zarówno reżyser, jak i aktorzy robią wszystko, aby poczucie niepokoju i zagrożenia nie opuszczało widza nawet na sekundę.
Świetnie wypadają motywy przesłuchań Lenny przez kolejnych bohaterów. Busker wreszcie pojawia się w swojej rzeczywistej formie. Jest istotą z krwi i kości, lecz wciąż stanowi gigantyczną zagadkę fabularną. Jej rola w całej intrydze to jedna wielka niewiadoma. Twórcy opowiadają historię tej postaci przy pomocy psychotycznych monologów i fragmentów abstrakcyjnych retrospekcji. Aubrey Plaza po raz kolejny ma wielkie pole do popisu, jeśli chodzi o interpretację tej postaci. Jak zwykle wywiązuje się doskonale ze swoich aktorskich obowiązków. Artystka zdecydowanie czuje konwencję, dzięki czemu Lenny jest tak niepokojąca, a zarazem pociągająca.
Podobnie można określić Jemaine Clement jako Olivera Birda. Już w poprzednim sezonie aktor udowodnił, że specjaliści od castingu mieli głowę na karku, zatrudniając go do roli tego dziwacznego mutanta. Jemaine razem z Aubrey to najjaśniejsze punkty w obsadzie serialu, a przecież takich strzałów w dziesiątkę jest tu dużo więcej. W najnowszym epizodzie trwa pewien rodzaj rywalizacji między Birdem a jego pasożytem. Clement odgrywa to w sposób stonowany i zachowawczy, ale i tak udaje mu się oddać emocje targające bohaterem, zmuszanym do czynienia zła.
Tym razem nie uświadczymy ani Syd, ani Cary/Kerry. David pojawia się na chwilę, ale jest tylko narzędziem fabularnym, popychającym wątek przewodni do przodu. W drugiej połowie odcinka opowieść staje się bardzo zawiła. Oliver i Shadow King odnajdują ciało Lenny. Następnie udają się do siostry głównego bohatera, Amy, gdzie przy pomocy wykradzionego wcześniej urządzenia, dokonują zaskakującej zamiany. Ciało Amy zostaje zamienione w (odkopane wcześniej) ciało Lenny. Ta bohaterka właśnie odwiedza Dywizję 3. Pod sam koniec epizodu, David uzmysławia sobie, że jego przyrodnia siostra nie żyje i to, co tak naprawdę się wydarzyło.
Mimo pewnej zawiłości narracyjnej i kilku surrealistycznych zabiegów wprowadzających do akcji mnóstwo abstrakcji, twórcom po raz kolejny udaje się zachować czytelność i logikę w opowiadanej historii. Ani przez moment oglądający nie ma poczucia, że twórcy zagubili się w swoich pomysłach. Momentami, gdy fabuła zwalnia, aby kontemplować daną scenę lub rozwijać audiowizualnie konkretny motyw, opuszczamy toczącą się opowieść i wyłączając myślenie analitycznie, dajemy się porwać fantazyjnym wizjom twórców. Zaraz jednak wracamy do fabuły, bo dążenia Shadow Kinga są najzwyczajniej w świecie ciekawe. Nieprzewidywalność to przecież jeden z największych atutów Legionu.
Twórcom po raz kolejny udaje się połączyć interesującą opowieść z dużą dawką surrealizmu. Mrok, który nagle się pojawia, zaszczepiając formatowi dużą dozę horroru, przywodzi na myśl twórczość David Lynch. Inspiracja dziełami tego reżysera to nic złego, jeśli oczywiście nie korzysta się z niej w sposób odtwórczy.
Legion idzie jednak krok dalej. Rozwija zaczerpniętą estetykę w charakterystyczny dla siebie sposób i odnosi sukces tam, gdzie Lynch ostatnimi czasy poległ. Kluczem wydaje się tutaj prosta fabuła, która w każdym odcinku musi posuwać się do przodu. Jeśli potrafi zaciekawić widza, ubarwianie jej na pozór skomplikowanymi i nieczytelnymi motywami działa tylko na jej korzyść. W najnowszym odcinku twórcy celebrują poszczególne sceny, naznaczając je głębokim, niepokojącym klimatem. Podczas seansu omawianego epizodu, z pewnością nie jeden fan Davida Lyncha poczuje się w pełni ukontentowany sposobem, w jaki schedę po swoim idolu wykorzystują młodzi twórcy przy realizacji Legionu.
Źródło: zdjęcie główne: FX
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat