Legion: sezon 3, odcinek 3-4 - recenzja
Twórcy serialu Legion uznali chyba, że ich produkcja jest za mało surrealistyczna i abstrakcyjna, bo postanowili wprowadzić do akcji motyw zabawy z czasem. Słowo „zabawy” jest tutaj jak najbardziej adekwatne, ponieważ to, co dzieje się na ekranie w najnowszych odcinkach, nie ma nic wspólnego z podróżami, znanymi z klasycznych dzieł na ten temat.
Twórcy serialu Legion uznali chyba, że ich produkcja jest za mało surrealistyczna i abstrakcyjna, bo postanowili wprowadzić do akcji motyw zabawy z czasem. Słowo „zabawy” jest tutaj jak najbardziej adekwatne, ponieważ to, co dzieje się na ekranie w najnowszych odcinkach, nie ma nic wspólnego z podróżami, znanymi z klasycznych dzieł na ten temat.
Naginanie czasoprzestrzeni to oczywiście clue całego sezonu, ale należy rozpocząć poniższą recenzję od informacji, na którą fani komiksów czekali praktycznie od samego początku. Oto w serialu Legion debiutuje ikoniczna postać – profesor Charles Xavier. Ojciec Davida był w produkcji wspominany wielokrotnie, ale dopiero teraz pojawia się w pełnej krasie i to we własnym odcinku retrospektywnym. Zawiodą się jednak ci, którzy liczyli, że Noah Hawley i pozostali postanowią nawiązać do popkulturowego wizerunku superbohatera. Oprócz imienia i nazwiska oraz telepatycznych mocy nie ma on nic wspólnego z postacią, którą znamy z kart komiksów.
Zacznijmy jednak od początku. David postanawia wykorzystać Switch do przeniesienia się do swojej przeszłości. Chce powstrzymać Shadow Kinga przed zainfekowaniem swojej rodziny i późniejszymi dramatycznymi wydarzeniami. Niestety moce Switch są na razie zbyt słabe i David nie osiąga celu. Co gorsza, jego nieodpowiedzialne wyprawy sprowadzają na świat wielkie zagrożenie. Z mrocznych zakątków czasoprzestrzeni przedostają się do naszego świata demony, które bawią się w kotka i myszkę z rzeczywistością. Finalnie potwory udaje się powstrzymać, jednak zagrożenie wywołane przez Davida nie maleje. Bohater, goniąc za własnymi traumami, tratuje wszystko na swojej drodze.
Trzeci i czwarty epizod różnią się całkowicie, jeśli chodzi o estetykę, klimat i konwencję. Ten pierwszy jest kameralny, psychologiczny, wręcz intymny. Kolejny to już znana wszystkim fanom serialu surrealistyczna jazda bez trzymanki i nieskrępowana zabawa formą. Tworzą one jednak całość i działają na zasadzie prologu i rozwinięcia. Kluczem do zrozumienia całości jest nietypowe podejście do podróży w czasie. Nielinearne, abstrakcyjne, ale w pewien sposób diabelnie logiczne. W odróżnieniu od wielu produkcji, które biorą się za bary z wyprawami w przeszłość i przyszłość, Legion nie stara się stworzyć filozofii podróży w czasie. Tam, gdzie inni zawiedli, Legion odnosi sukces, ponieważ traktuje czasoprzestrzeń jako mroczny i tajemniczy byt, rządzący się nieznanymi nam prawami. Twórcy nawet nie silą się na wytłumaczenie funkcjonowania mocy Switch. Legion od pierwszych odcinków prezentuje nam świat pełen surrealizmu i nonsensu. Z pocałowaniem ręki przyjmujemy każdy dar nieokiełznanej wyobraźni Noah Hawleya. Dlatego też podróże w czasie muszą być prawdziwą wisienką na torcie – istnym crème de la crème surrealistycznej formy serialu. W ten sposób twórcy podkreślają niezwykłość opowieści, wieńcząc ją być może najbardziej zakręconym sezonem.
Hasło „spodziewaj się niespodziewanego” jest tutaj jak najbardziej adekwatne. Powróćmy więc do trzeciego epizodu i dramatycznej historii rodziców Davida. Paradoksalnie surrealizmu jest w niej jak na lekarstwo. W zamian pojawia się niepokojąca atmosfera rodem z filmów grozy o nawiedzonym domu. Rezydencja Xavierów odwiedzana jest przez dwa demony. Pierwszy z nich to niebezpieczny Shadow King. Drugi przybywa z przyszłości i nazywa się David Haller. Oba dążą do swoich celów i oba doprowadzają do szaleństwa domowników. Trzeci odcinek jest zapewne jedynie preludium do prawdy o rodzinie Xavierów, ale już teraz widać pewne dysfunkcje i patologie.
Co można powiedzieć o Profesorze X z Legionu? Ma on nieco punktów wspólnych ze swoim odpowiednikiem granym przez Jamesa McAvoya. Marzyciel całe życie goniący za króliczkiem. Poszukiwacz, który niczym mityczny Odys wyrusza w podróż do egzotycznych krain, żeby zmierzyć się z nieznanymi potwornościami. Mężczyzna, który walcząc o swoje idee, zostawia w domu żonę popadającą w szaleństwo i dopiero co narodzonego syna. Jak się sprawdza Harry Lloyd w roli ikonicznego bohatera? Aktor portretujący niegdyś Viserysa w Grze o tron ma pewną specyficzną manierę, dzięki której doskonale sprawdza się w roli pretensjonalnych snobów. Taki był przecież Targaryen, tacy byli Peter Quayle (Odpowiednik) czy Joe Castleman (Żona). Jeśli pamiętamy go z tym podobnych ról, będziemy musieli nieco się przestawić, żeby odnaleźć w nim profesora Xaviera, którego znamy ze wcześniejszych inkarnacji. Z drugiej jednak strony, lepiej zapomnieć o wypracowanym wizerunku i otworzyć się na nowe. Przecież Legion przewartościowuje mitologię X-Men. Próżno szukać w tym serialu znanych nam punktów zaczepienia.
Intymna historia z trzeciego epizodu wprowadza nas w prawdziwy koszmar czwartej odsłony. Na scenę wchodzą dziwaczne demony – „Kocie-mroki”. Trzeba przyznać, że sylwetki potworów są pierwszorzędne, a sposób ich poruszania się wywołuje ciarki na plecach. Bohaterowie stają do konfrontacji z demonami, które David przypadkowo uwolnił. Zamieszkujące mroczne zakamarki czasoprzestrzeni monstra przedostają się do naszego świata i zaczynają dokazywać. Zabawa z czasem może skończyć się jednak źle. Demony pożerają teraźniejszość, co grozi wielkiej katastrofie. Na szczęście protagoniści odnoszą sukces i przepędzają potworności, gdzie pieprz rośnie.
W czwartym epizodzie dostajemy znaną nam z poprzednich odsłon zabawę formą oraz kilka zręcznych rozwiązań fabularnych. Na uznanie zasługują motyw starzejącego się dziecka Lenny (a w zasadzie jej partnerki), David próbujący sięgnąć perfidnych „Koto-mroków” czy bitwa Kerry, Clarka i Amahla z demonami. Swoją drogą, ambiwalentne odczucia wywołuje fakt współpracy Shadow Kinga z bohaterami Legionu. Z jednej strony Farouk to tak fascynująca postać, że chciałoby się ją oglądać bez przerwy. Z drugiej, Shadow King po stronie aniołów? Coś tu nie gra. Pamiętajmy jednak, że dobro i zło w Legionie jest bardzo dyskusyjne. Poza tym Shadow King i David wciąż są po przeciwnych stronach konfliktu. Czy jednak Haller rzeczywiście działa w imię dobra? A może obie strony błądzą we mgle, próbując sięgnąć własnych, często zawoalowanych celów?
Jedynie Syd wydaje się samotną wyspą na morzu wątpliwej moralności. W czwartym odcinku dostaje niezwykle dużo czasu ekranowego na osobliwy monolog. Rozmawia ze swoją młodszą wersją, zwierzając się ze wszystkich mrocznych chwil w jej życiu. Twórcy obdzierają jej sekwencje z surrealizmu, po to, żeby umocnić ją na pozycji bezapelacyjnej protagonistki opowieści. Wykorzystywana przez złych ludzi pada ofiarą po raz kolejny. Idealistka czy idiotka? Obydwa miana pasują do osoby wierzącej w dobro i miłość. Dlatego też to ona musi zadać śmiertelny cios Davidowi. Tylko w ten sposób zabije okalającą ją ciemność.
Legion jest cały czas doskonałą produkcją, choć trzeci odcinek mógł uśpić naszą czujność. Tam, gdzie pozornie nic się nie dzieje, rozgrywa się największy dramat. Demony wkradające się w domowe pielesze mogą być zarówno symbolem rozkładu rodziny, jak i preludium do nadchodzącego koszmaru. Czwarty epizod jest kontynuatorem tej opowieści i zapowiedzią zbliżających się wydarzeń. Czas wyjaśnić tajemnicę Xavierów.
Źródło: zdjęcie główne: FX
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat