Life is Strange: True Colors - recenzja gry
Data premiery w Polsce: 10 września 2021Co jakiś czas w Internecie pojawia się pytanie – jaką jedną grę lub serię chciałbym na tyle docenić, żeby pozostała tylko ona, a cała reszta by mogła przestać się liczyć. Przed 2015 rokiem na taką zagadkę byłoby mi bardzo trudno odpowiedzieć. Dzisiaj już nie mam wątpliwości – byłoby to Life is Strange, której kolejną część o podtytule True Colors właśnie dane mi było przeżyć.
Co jakiś czas w Internecie pojawia się pytanie – jaką jedną grę lub serię chciałbym na tyle docenić, żeby pozostała tylko ona, a cała reszta by mogła przestać się liczyć. Przed 2015 rokiem na taką zagadkę byłoby mi bardzo trudno odpowiedzieć. Dzisiaj już nie mam wątpliwości – byłoby to Life is Strange, której kolejną część o podtytule True Colors właśnie dane mi było przeżyć.
Zanim opowiem o najnowszym dziele, parę słów o samej serii Life is Strange, zapoczątkowanej przez studio Dontnod Entertainment w 2015 roku. Składają się na nią dwie numerowane części (odpowiednio wypuszczone w 2015 i 2019 roku). Możemy do niej wliczyć również spin-off Life is Strange: Before the Storm (tutaj developerem było jednak studio Deck Nine), który na półki sklepowe trafił w 2017 roku oraz krótką opowieść The Awesome Adventures of Captain Spirit (2018), łączącą się fabularnie z drugą częścią gry.
Wszystkie te tytuły mają całą masę wspólnych elementów. Historię poznajemy z perspektywy trzeciej osoby. Gracz może badać i wchodzić w interakcje z przedmiotami, co umożliwia rozwiązywanie zagadek czy dokonywania zmian w otoczeniu. Gracz może eksplorować lokacje i komunikować się z postaciami niezależnymi. Podczas dialogów mamy możliwość podejmowania decyzji. W niektórych przypadkach wybory w dialogu zmienią i wpłyną na historię poprzez krótko- lub długoterminowe konsekwencje. Dla każdej decyzji coś dobrego na krótką metę może się później okazać wcale nie takie wspaniałe.
Każda pojedyncza gra z serii zawiera centralną mechanikę unikalną dla tej gry. W Life is Strange gracz ma dostęp do umiejętności „cofania”, która pozwala cofać czas i zmieniać bieg wydarzeń. Mechanika przewijania jest dostępna w rozmowie, umożliwiając graczom poruszanie się po rozgałęzionych opcjach dialogowych i zmianę wyniku rozmowy tak, aby był korzystny dla gracza. W Before the Storm Chloe wykorzystuje mechanizm „pyskówek” (ang. backtalk), który pozwala jej przekonywać i zastraszać inne postacie poprzez rozmowę. W Life is Strange 2 gracz (jako Sean) musi poprowadzić Daniela, który ma moc telekinezy, przez różne wybory moralne i etyczne, które wpłyną na sposób, w jaki ten użyje swoich mocy, aby pomóc lub przeszkadzać graczowi w trakcie gry.
Wróćmy zatem do Life is Strange: True Colors. Studiem odpowiedzialnym za ten tytuł jest ponownie Deck Nine. Główną bohaterką jest Alex Chen, młoda kobieta, która jest empatką, a której specjalną mocą jest umiejętność wyczuwania i reagowania na emocje u innych. Będą one niezbędne do tego, aby odkryć tajemnicę małego miasteczka Haven Springs w stanie Kolorado. Dziewczyna jedzie tam do swojego brata, Gabe’a. Rodzeństwo nie widziało się przez osiem lat. Powody, dla których dziewczyna trafiła do systemu opieki społecznej są częścią opowiadanej historii, więc nie zamierzam się tutaj zagłębiać w szczegóły. Jednak jak to zwykle bywa w przypadku gier z tej serii, fabuła jest podana w rewelacyjny sposób, mimo iż nie sili się na jakieś niesamowite elementy. Są dramaty, jest dużo radości. Wszystko co się w tej grze dzieje, wcześniej już gdzieś widzieliśmy. Dla jednych taka „wtórność” to minus, dla innych nie. Najważniejsze jest natomiast to, w jaki sposób poszczególne wydarzenia i cała historia zostają nam podane, to prawdziwy majstersztyk. W moim odczuciu to najlepsza ze wszystkich części serii.
Od razu zwrócę uwagę na to, że jeśli ktoś jest mocno wrażliwy emocjonalnie, a empatia nie jest mu obca, powinien przygotować sobie pudełko chusteczek. Wydarzeń, które sprawiły, że płakałem jak bóbr czy też uroniłem jedną czy dwie łzy, jest tutaj multum. Oczywiście, bardzo dużo zależy od indywidualnego podejścia każdego z graczy i to co mnie poruszyło, inni mogą zbyć co najwyżej wzruszeniem ramion. Jak na grę skupiającą się na emocjach jednak, ja zostałem po prostu emocjonalnie przeciągnięty, wyzuty i wypluty, jak tylko się dało.
Bardzo dużą rolę w znakomitej fabule odgrywają tutaj postaci, z którymi przyjdzie nam się zetknąć. I dużo z nich ma mocno rozbudowane wątki poboczne, które możemy, ale nie musimy, eksplorować w celu zrozumienia, czym się dane jednostki kierują. Z punktu widzenia romantycznego mamy Steph Gingrich, która prowadzi rozgłośnię radiową w miasteczku oraz Ryana Lucana, który jest strażnikiem parku narodowego – możemy więc wybrać, czy chcemy, żeby nasza postać związała się z osobą tej samej lub przeciwnej płci (oczywiście możemy nie wiązać się z nikim, to też jest opcja).
Spotkamy na swojej drodze Diane Jacobs (przedstawicielkę wielkiej korporacji Typhon), Charlotte Harmon i jej syna Ethana, którzy próbują z Gabe’m stworzyć rodzinę, Eleanor Lethe i jej wnuczkę Riley (prowadzą kwiaciarnię), Jeda Lucana (właściciel baru-restauracji Czarna Latarnia), Maca Loudona (chłopak Riley, pracownik Typhon), Jasona Pike’a (szeryf policji) i dużo innych osób. Deck Nine znakomicie wykreowało świat małej mieściny i relacje między jej mieszkańcami. Dużo jest prawdy w tym, że w małej mieścinie nikt nie jest anonimowy, problemy jednego są wiadome wszystkim, ale też wszyscy sobie pomagają w razie potrzeby.
Od strony graficznej wersja na konsolę PS4 prezentuje się bardzo dobrze. Są momenty, gdzie nawet na sprzęcie poprzedniej generacji potrafi ona wyglądać niesamowicie. Przez większość część czasu, jaki poświęciłem na przejście tego tytułu (około 8h) prezentowała się rewelacyjnie. Ale odbiór całości psuły niedociągnięcia. Bolączką tego tytułu od tej strony są niedoczytujące się tekstury czy glicze graficzne. Kilkukrotnie zdarzało mi się, że gra przez parę sekund pokazywała obraz tylko na połowie ekranu. Nie wiem, czy to problem z kamerą w grze czy po prostu błąd z wyświetlaniem obrazu, ale informuję, że taka sytuacja miała miejsce. Ponadto w niektórych sytuacjach, twarze postaci wyglądały groteskowo. Przykład? Podczas jednego z dialogów między Alex i Gabe’m, gdy chłopak zamykał oczy, jego twarz przypominała przez ułamek sekundy jeden wielki blur. Momentami wydawało mi się, że jego oczy i wszystko naokoło zlewa się w jedną plamę. Wydaje mi się, że to kolejny argument za tym, żeby nowe tytuły nie wychodziły już na konsole poprzedniej generacji. Dopóki jednak baza użytkowników nie zwiększy się na tyle, żeby to było dla firm opłacalne, musimy się nastawić na to, że gry wydawane na konsole poprzedniej generacji będą po prostu działać i wyglądać gorzej.
Poza oprawą graficzną muszę też wspomnieć o oprawie dźwiękowej. Gry spod szyldu Life is Strange znane są z tego, że muzyka niesamowicie buduje klimat. I tak samo jest również w przypadku True Colors. Momenty w grze, gdy wkomponowane są piosenki znanych wykonawców, budzą niesamowite emocje. Moje serducho ścisnęło się niejednokrotnie. Nie będzie mocnych, gdy z głośników polecą dźwięki Creep od Radiohead czy Thank You od Dido, żeby nie uronić chociaż jednej łzy. Jak już wspominałem wcześniej, momentów emocjonalnych jest tutaj mnóstwo i części towarzyszy znana i rozpoznawana muzyka.
Podsumowując, dla mnie Life is Strange: True Colors to gra roku. Niech się schowają wszelkie blockbustery, indyki. Dla mnie najważniejsze w grach jest przeżywanie emocji, znakomita fabuła oraz taka synergia między wszystkimi elementami, że wszystko trafia na swoje miejsce. Mnogość wyborów jest zawsze mile widziana. Muszę jednak podkreślić, że moje decyzje i zakończenie do których one doprowadziły, satysfakcjonują mnie w stu procentach, albo i więcej. Dostałem piękną i wzruszającą historię, największy emocjonalny rollercoaster tego roku. Wiem, że przejdę ją jeszcze nie raz, chcąc poznać inne warianty opowieści.
Podkreślę jednak, że nie spodziewajcie się większych zmian wobec poprzednich gier z serii. Może jedynie to, że tym razem level design poszedł nieco w górę, a same lokacje są zaprojektowane w dużo mniej chaotyczny sposób. Kudos dla twórców. To jednak mechanicznie i pod względem sterowania wciąż stare i dobre Life is Strange w epizodycznej formie. Czy to dobrze, czy nie, ocenić może każdy samemu. Ja uważam, że sprawdzonej receptury, która działa i się sprawdza, zmieniać nie należy. Uważam natomiast, że przejście obok tak wyjątkowego tytułu to zbrodnia. Mocne 9,5/10 i nie mogę się doczekać kolejnych dodatków czy gier spod szyldu LiS. Tylko dlaczego gra na 8h kosztuje 250 zł…
Plusy:
+ fabuła;
+ oprawa dźwiękowa;
+ emocje, emocje, emocje;
+ znakomity rozdział trzeci (ten z LARP-em).
Minusy:
- cena (250 zł za 8h gry to trochę dużo);
- drobne błędy
- (dla niektórych) brak polskie wersji językowej, nawet w formie napisów.
Life is Strange: True Colors od dnia premiery (10 września) dostępne jest także w usłudze GeForce NOW. Dzięki temu grę możecie uruchomić nie tylko na PC i konsolach, ale też m.in. na urządzeniach mobilnych z systemami Android oraz iOS, co pozwoli Wam przeżyć tę przygodę w niemal dowolnym miejscu.
Poznaj recenzenta
Michał JankowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat