Listy do M. Pożegnania i powroty – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 7 listopada 2024Listy do M. wracają po raz szósty. Pytanie, czy potrafią jeszcze rozpalać świąteczny żar w sercach widzów? A może są jedynie daniem, do którego już się przyzwyczailiśmy? Sprawdzamy.
Listy do M. wracają po raz szósty. Pytanie, czy potrafią jeszcze rozpalać świąteczny żar w sercach widzów? A może są jedynie daniem, do którego już się przyzwyczailiśmy? Sprawdzamy.
W 2011 roku polskie kina zostały zdominowane przez kuzyna brytyjskiej komedii To właśnie miłość. Widzowie tłumnie poszli do kin i momentalnie zakochali się w świątecznych historiach. Jednak w odróżnieniu od produkcji z Hugh Grantem nie skończyło się na jednej części. Ta przygoda trwa już od 13 lat i właśnie dostaliśmy szósty film z podtytułem Pożegnania i powroty. Na ekranie zobaczymy dawno niewidzianych bohaterów – Mikołaja (Maciej Stuhr) i Doris (Roma Gąsiorowska). A nie są to jedyne niespodzianki, jakie przygotowali dla fanów Listów do M. twórcy tej serii.
Za kamerą Listów do M. Pożegnania i powroty ponownie stanął Łukasz Jaworski, a scenariusz napisali Marcin Baczyński i Mariusz Kuczewski. Udało im się zachować świąteczny klimat serii, ale mam wrażenie, że historie zaczynają się już powtarzać. W każdej opowieści mamy bohaterów, takich jak Mel (Tomasz Karolak), Szczepan (Piotr Adamczyk), Karna (Agnieszka Dygant) i Wojtek (Wojciech Malajkat), a wokół nich pojawiają się nowe postacie. Pod tym względem nic się nie zmieniło.
Mel stara się rozkręcić własny biznes po tym, jak po 15 latach został zwolniony z firmy. Okazuje się jednak, że bycie przedsiębiorcą wcale nie jest takie łatwe. Zwłaszcza gdy ma się wśród pracowników kopię dawnego siebie (Kirył Pietruczuk). Szef postanawia więc uczynić wszystko, co w jego mocy, by sprowadzić podopiecznego na dobrą drogę. W tym samym czasie Szczepan i Karina starają się zorganizować normalną, spokojną wigilię. I może by im się to udało, gdyby nie rura w kuchni, która pęka i doprowadza do zalania całego piętra. A że znalezienie dostępnego hydraulika w taki dzień jest niemożliwe, muszą prosić o pomoc dawnego sąsiada Lucka (Janusz Chabior). Mężczyzna wpada do nich z nieoczekiwanym gościem.
Poza tym Wojtek przygotowuje się do kolejnych samotnych świąt w wielkim domu. I gdy wydaje się już, że życie wdowca straciło sens, na jego drodze pojawia się piękna nieznajoma (Magdalena Walach).
Jak widzicie, jest mnóstwo zwariowanych wątków, mających jakiś pozytywny przekaz i emanujących świątecznym ciepłem. Problem polega na tym, że niektóre pomysły są przez scenarzystów recyklingowane. I tak do mieszkania Szczepana i Kariny znów schodzą się sąsiedzi z bloku, którzy nie mają się gdzie podziać – to już przecież było w czwartej części. Podobnie zresztą jak wątek samotnej emerytki.
Na szczęście twórcy wpadli też na sporo nowych pomysłów. Podoba mi się, że postanowili rozwinąć Mela. Nie jest to już ciapowaty lekkoduch, który stara się wykaraskać z jednych tarapatów, ale wpada w drugie. Okazuje się, że z tych wszystkich lat niepowodzeń wyciągnął jakąś lekcję. Stał się prawdziwym mężczyzną, co jest wiarygodne dla widza. Mamy też Wojtka, mistrzowsko zagranego przez Wojciecha Malajkata. Bohater w każdej części był bardzo depresyjny. Konsekwentnie szukał miłości, choć się do tego nie przyznawał. Szkoda tylko, że w jego rozłożonej na sześć filmów historii brak pewnej kontynuacji. Nie zmienia to jednak faktu, że rozdział, jaki teraz ma przed sobą, jest niezwykle interesujący i mocno go rozwija. Na koniec pozostaje wisienka na torcie – wiecznie kłócące się małżeństwo, czyli Szczepan i Karina. Każdy wybuch złości w tym duecie mnie rozbawia. Piotr Adamczyk i Agnieszka Dygant świetnie się zgrali, dzięki czemu ich potyczki słowne wychodzą bardzo naturalnie. Coś czuję, że niektóre sceny były przez nich improwizowane.
Pozostaje jeszcze wątek Mikołaja, Doris, Kostka i najmłodszego członka rodziny – Ignasia. Widać, że scenarzystom najbardziej zależało na tym, by historia chłopca szukającego zabawkowej węglarki chwyciła nas za serce i została z nami na dłużej.
Pojawienie się w kinach kolejnej części Listów do M. to już tradycja, a ta najnowsza idealnie wpisuje się w świąteczny klimat. Ma wiele zabawnych i wzruszających momentów. Na pewno poczujecie w sercu ciepełko. Szkoda tylko, że coraz bardziej wyczuwalny jest też brak nowych pomysłów na to, co bohaterom powinno się przydarzyć. Gdyby ta saga zakończyła się na tej części, co trochę sugeruje tytuł, raczej nikt nie miałby tego za złe twórcom. Na pewno na plus tej odsłony można zaliczyć to, że nie jest chamskim słupem reklamowym dla luksusowych marek – jak to było na przykład w drugim filmie, który praktycznie w całości rozgrywała się w jednym z warszawskich centrów handlowych.
Spokojnie można powiedzieć, że w kinach znów szykuje nam się hit frekwencyjny. Może marka złapała zadyszkę, ale fani będą zadowoleni.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat