Lucyfer: sezon 3, odcinek 11 – recenzja
Po cliffangerze na koniec roku twórcy Lucyfera dają widzowi mały prztyczek w nos i... cofają się w czasie do momentu, kiedy główny bohater przybył do Los Angeles. Otrzymujemy więc kolejny zapychacz, który całkiem przyjemnie wypełnia czas.
Po cliffangerze na koniec roku twórcy Lucyfera dają widzowi mały prztyczek w nos i... cofają się w czasie do momentu, kiedy główny bohater przybył do Los Angeles. Otrzymujemy więc kolejny zapychacz, który całkiem przyjemnie wypełnia czas.
Pomysł, aby cofnąć akcję serialu o kilka lat, nie jest niczym nowym w tym sezonie. Często zresztą dostajemy epizody, które oderwane są od głównego wątku i raczej niewiele wnoszą do tej produkcji. Niektóre – to trzeba uczciwe przyznać – były naprawdę udane (jak choćby epizod z mężem Lindy). Epizod City of Angels? cofa nas do samych początków Lucyfera w Mieście Aniołów. Po jego obejrzeniu płynie jedna, dość przygnębiająca konkluzja dla samego głównego bohatera – świat mógł się całkowicie zmienić, ale on sam już nie. A mówiąc inaczej, jego rozwój jest praktycznie niezauważalny.
Epizod skupia się (a jakże by inaczej) na rozwiązaniu kryminalnej sprawy, choć nie w towarzystwie detektyw Chloe Decker ( w tym okresie jest szeregowym policjantem), a Amenadiela, któremu skradziono... naszyjnik. To bezpośredni powód, dla którego Lucyfer decyduje się zaangażować w swoją pierwszą sprawę w Los Angeles. Drugim powodem jest pozbycie się Amenadiela, który jest mu kulą u nogi w jego nowym, rozpustnym życiu.
Odcinek naturalnie jest lekki w odbiorze. Ta swoista geneza pojawienia się Lucyfera na ziemi nie wnosi właściwie niczego nowego do tego, co wiemy o powodach, dla których opuszcza piekło. Ot znudziło mu się, ma dość i chce żyć po swojemu wbrew oczekiwaniom swojego Ojca. Od samego początku nasz bohater daje się porwać nocnemu (i dziennemu) życiu w Mieście Aniołów, gdzie znaczny czas spędza na imprezowaniu w towarzystwie pięknych kobiet. Dowiadujemy się przy tym, jak zdobył swój klub oraz charakterystyczny samochód. Gdzieś w tle pojawia się już Chloe Decker i większa część bohaterów, jakich znamy ze współczesnego okresu życia Lucyfera. Jest też parę zabawnych momentów, jak choćby ten, w którym Lucyfer opowiada, że jedną z najgorszych tortur w Piekle jest słuchanie muzyki Justina Biebera, ale tak poza tym to właściwie gdyby tego odcinka nie było, nic by to nie zmieniło w całym serialu. To dowodzi jednego – twórców zwyczajnie przerosło rozciągnięcie sezonu do 26 odcinków i starają się go wypełnić praktycznie czymkolwiek. Czasem się udaje, a czasem ponoszą przy tym całkowitą porażkę.
Przez takie zabiegi Lucifer jest bardzo nierównym serialem, któremu zdarzają się bardzo słabe momenty. Odcinek City of Angels? na szczęście taki nie był. Z„genezy” Lucyfera można było wyciągnąć o wiele więcej ciekawych smaczków, ale nie zrobiono tego. Postawiono tradycyjnie na humor i sztampową fabułę. Szkoda, bo czasem nawet zapychacz może być bardzo wartościowym odcinkiem. Ten taki nie był, ale przynajmniej było zabawnie.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat