Lucyfer: sezon 3, odcinek 5 – recenzja
Lucyfer ponownie kręci się wokół problemów ze swoim Tatusiem, obwiniając go za wszystko, co się dzieje. Kiedy już uznaje, że ma dość życia na niewidzialnej smyczy Boga, powraca jego mama, a właściwie Tricia Helfer. Jest to największy plus odcinka.
Lucyfer ponownie kręci się wokół problemów ze swoim Tatusiem, obwiniając go za wszystko, co się dzieje. Kiedy już uznaje, że ma dość życia na niewidzialnej smyczy Boga, powraca jego mama, a właściwie Tricia Helfer. Jest to największy plus odcinka.
Twórcy, jak na razie, porzucili główny wątek związany z Sinnermanem, który w kolejnym odcinku nie zaistniał. Nie wypowiedział nawet jednego słowa. Wycofali również (znowu!) Maze, która niedawno wprowadziła sporo ożywienia do serialu i była bardzo miłą odmianą od coraz bardziej irytujących problemów Lucyfera.
Kolejny odcinek pokazuje, że główny bohater niewiele się zmienił na przestrzeni sezonów. Nadal jest zapatrzonym w siebie egoistą, który interpretuje świat według siebie, nie dopuszczając żadnych innych możliwości. Tak też się dzieje, kiedy zaczyna się upierać, że wszystkie jego problemy związane są z Ojcem, który wpływa na rzeczywistość i otoczenie Lucka. Kiedy nasz bohater postanawia odciąć się od tego całkowicie i uznaje, że jednak jest panem własnego losu, pojawia się jego matka - konkretnie powłoka, w której wcześniej żyła. Do serialu powraca prawdziwa Charlotte, nie pamiętając nic z okresu, kiedy nad jej ciałem kontrolę przejęła mama Lucyfera. Tricia Helfer (piękna ozdoba poprzedniego sezonu) pokazała, że jej postać nadal jest potrzebna, udowadniając przy tym, że da się w tym serialu naprawdę nieźle zagrać rolę dramatyczną. Charlotte jest rozbita nie tylko przez to, że ma ogromną dziurę w pamięci, ale również przeżywa to, że jej dusza przebywała w piekle. To nie było miłe.
Jej spotkanie z Lucyferem nie było przypadkowe (o czym on jest święcie przekonany), lecz miało na celu skonfrontowanie pewnych kwestii w życiu obu tych postaci. Dla Charlotte stał się on swoistym oparciem. Nie dość, że wyjaśnił, dlaczego jej życie przewróciło się do góry nogami, to jeszcze wskazał dalszą drogę postępowania. Być może (niestety, w tym przypadku nie można być niczego pewnym) ponowne spotkanie mamy miało uświadomić Luckowi, że świat nie kręci się tylko wokół niego i jego problemów z Ojcem, Niebem, Piekłem i wszystkim innym, co sobie akurat ubzdurał. O dziwo w tym epizodzie zobaczyliśmy wyjątkowo dojrzałą postawę głównego bohatera, który po raz pierwszy od długiego czasu (jeśli nie po raz pierwszy w ogóle) podchodzi z rozsądkiem do całej sytuacji. Zaskakujące było to, że w końcu spróbowano nadać tej historii trochę więcej powagi i dojrzałości, nie skupiając się na tych samych schematach, które na początku bawiły, a z czasem zaczęły irytować. Ciężar wątków humorystycznych rozłożono na innych bohaterów, włącznie z wiecznie drętwą detektyw Decker i jej córką Trixie.
Ten odcinek, choć zaczynał się niemal tak samo jak poprzednie, czyli od egocentrycznych zachowań Lucyfera, z każdą minutą zaczął stanowić kontrast w stosunku do tego, co do tej pory uświadczyliśmy. Być może to tylko chwilowa zmiana z okazji powrotu Charlotte. Niemniej byłoby dobrze, gdyby takich epizodów było więcej. Na przestrzeni wszystkich sezonów w życiu Lucyfera działo się tak wiele, że powinien się choć trochę zmienić. Niestety, jak do tej pory tak się nie stało. Nie jest to dobre dla serialu.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paweł SzałankiewiczDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat