

Żarłoczni superbohaterowie-zombie, obdarzeni mocą Galactusa, pożarli cały wszechświat. Nie pozostało już nic do zjedzenia, a nieustający głód doprowadza ich do desperacji. Hulk, Iron Man, Luke Cage i reszta wpadają na przerażający pomysł: gdzieś na Ziemi znajduje się urządzenie umożliwiające podróże między wymiarami. Nowe rzeczywistości oznaczają nowe „przysmaki”. Zombie-herosi wracają na swoją planetę, by odnaleźć wynalazek Reeda Richardsa, ale na miejscu czeka na nich ruch oporu dowodzony przez Czarną Panterę. Rozpoczyna się decydujące starcie między resztkami ludzkości a potężnymi nieumarłymi. Tak właśnie rozpoczyna się drugi tom Marvel Zombies, w którym koniec jednej opowieści staje się początkiem kolejnych.
W recenzji poprzedniego tomu Marvel Zombies chwaliliśmy opowieść za jej absurdalny humor i jednocześnie koherentny, epicki charakter. Kolejna część wciąż obfituje w elementy nonsensu, jednak tym razem fabularne akcenty przesunięto w stronę poważniejszych tonów. Komiks składa się z kilku niezależnych historii, które łączy główny motyw – rozprzestrzenianie się epidemii zombie w multiwersum. Robert Kirkman kończy swoją pracę wraz z finałem wcześniej rozpoczętej historii, a pałeczkę przejmuje Fred Van Lente. To za jego sprawą absurd ustępuje miejsca dynamicznej superbohaterskiej akcji, osadzonej w logicznie skonstruowanych wydarzeniach.

Środkowa część tomu szczególnie uwidacznia zmianę tonu serii, gdy na scenę wkracza zespół Midnight Suns, dowodzony przez doktora Morbiusa. Kilkuczęściowa opowieść skupiona na magii zawiera wiele z typowej superbohaterskiej akcji, ale mimo obecności nieumarłego Deadpoola (w specyficznej formie) nie stawia na humor. Zamiast tego odtwarza marvelowe schematy bez większej zabawy formą i treścią, które tak dobrze działały w poprzednim tomie. W efekcie historia, choć widowiskowa, nie dostarcza takiej satysfakcji, jakiej można by oczekiwać. Nieco lepiej wypada wątek poświęcony robotom – Machine Manowi i Jocaście. Zakochana para cybernetycznych bohaterów przenosi się do innego wymiaru, gdzie mierzy się z nieumarłym gangiem dowodzonym przez Kingpina. „Mistrzem drugiego planu” w tej historii jest Doktor Strange w wersji zombie, który – poza jednym zaklęciem teleportującym – potrafi już tylko wyczarować mannę z nieba.
Po przygodach Midnight Suns wracamy do głównych zombiaków, znanych z poprzedniego tomu, czyli Spider-Mana, Wolverine’a, Giant Mana i reszty. Po wydarzeniach otwierających recenzowany tom bohaterowie zostają rozrzuceni po różnych uniwersach. Ich losy śledzimy w dziewiczych światach, jeszcze nietkniętych epidemią zombie. Trzeci akt komiksu to triumfalny powrót absurdu i czarnego humoru, które wyróżniały pierwszy tom serii. Postmodernistyczna gra formą i treścią nabiera tempa, a jednym z najlepszych przykładów tego podejścia jest segment, w którym Zombie Spider-Man ląduje w rzeczywistości rodem z komiksów o Peterze Parkerze z lat 60. i 70. Wystarczy chwila, by w tym kolorowym, naiwnym i poprawnie politycznym świecie wybuchła masakra. To przezabawna wizja, która efektownie zderza dwa kompletnie niepasujące do siebie konwencje, tworząc groteskowy, ale niezwykle satysfakcjonujący kontrast.
W finale komiksu obserwujemy natomiast konfrontację zombie z zombie, czyli dochodzi do starcia nieumarłych, którzy poskromili głód z tymi, którzy wciąż go celebrują. Mamy więc powrót nieco koherentnej fabuły, a zabawa popkulturą schodzi na dalszy plan. Stawka jest wysoka, a niektórzy zaczynają zauważać światełko w tunelu. Czy istnieje szansa na powstrzymanie multiwersalnej zombie apokalipsy? Miłośnicy serii nie mieliby nic przeciwko pożeraniu świata Marvela w nieskończoność.
Poznaj recenzenta
Wiktor Fisz

