Miasteczko South Park: sezon 20, odcinki 1-4 – recenzja
Raz jeszcze udajemy się w podróż do miasteczka South Park w stanie Kolorado - tym razem z jubileuszowym, 20. sezonem.
Raz jeszcze udajemy się w podróż do miasteczka South Park w stanie Kolorado - tym razem z jubileuszowym, 20. sezonem.

Jeśli ktoś nie śledzi serialu na bieżąco, należy mu się krótkie wyjaśnienie. South Park się zmieniło. Pierwsza era serialu, obejmująca sezony 1–8, skupiała się przede wszystkim na fabule, która nie była jeszcze aż tak silnie inspirowana realnymi wydarzeniami, jak to miało miejsce w drugiej erze, czyli w sezonach 9–17 – wtedy właśnie scenariusze powstawały głównie z myślą o parodiowaniu otaczającej nas rzeczywistości. Obie ery łączył brak ciągłości fabularnej między sezonami czy nawet poszczególnymi odcinkami. Wyjątek stanowiły pojawiające się od czasu do czasu trylogie, jak świetne Imaginationland czy Black Friday.
Od 18. sezonu nastała trzecia era – Matt Stone i Trey Parker postanowili odświeżyć formułę serialu i nadali mu ciągłość fabularną. To rozwiązanie ma zarówno zwolenników, jak i przeciwników, ale trzeba przyznać, że sprawdza się całkiem nieźle, a twórcom z pewnością należą się brawa za mały renesans formatu.
Nowy, jubileuszowy sezon skupia się na trzech wątkach: trollach internetowych (czyżby zapowiadał się wielki powrót nerda z legendarnego odcinka [Make Love, Not Warcraft](link id=202746)?), szkolnej wojnie płci oraz kampanii prezydenckiej między… Wielkim Palantem a Kanapką z Gównem – czyli oczywistym nawiązaniem do Donalda Trumpa (zastąpionego przez pana Garrisona) i Hillary Clinton. Pierwsze dwa wątki są ze sobą silnie powiązane i jeden wynika z drugiego. Natomiast wątek wyborczy jak na razie toczy się zupełnie osobnym torem – najlepiej widać to w odcinku czwartym, gdzie temat ten nie został w ogóle poruszony. Autorzy tradycyjnie zachowują bezstronność – obrywa się obu kandydatom, i to zasłużenie. To bardzo dobry i aktualny motyw, poruszony zresztą już w poprzednim sezonie.
Twórcy w swoim niepodrabialnym stylu wyśmiewają najświeższe wydarzenia ze świata. Oprócz wspomnianych wyborów oberwało się m.in. protestującym podczas grania hymnu USA oraz wszechobecnej nostalgii i modzie na rebooty oraz wskrzeszanie kultowych marek. To drugie zjawisko zostało wyśmiane wręcz genialnie – nie tylko przez rebootowanie hymnu przez J.J. Abramsa, ale przede wszystkim dzięki Member Berries, czyli jagódkom wspominającym, jak to kiedyś wszystko było lepsze. Pomysł prosty, a przy tym niezwykle celny i uniwersalny.
Cały problem polega na tym, że choć sezon ogląda się bardzo przyjemnie, to jednak czegoś w nim brakuje. Nie jest ani wybitny, ani rozczarowujący. Są sceny znakomite, w duchu, do którego serial przyzwyczajał nas przez ostatnie 19 lat – jak dochodzenie w sprawie usunięcia konta na Twitterze i „żałoba” po koleżance (za ten pomysł – największe słowa uznania). Ale niestety, jest też sporo momentów, które nie śmieszą ani trochę. Winy upatruję w odsunięciu na dalszy plan dwóch najzabawniejszych postaci: Randy’ego i Cartmana. Zamiast nich centrum wydarzeń tworzą Gerald (ojciec Kyle’a) i – częściowo – Butters. Mam wręcz wrażenie, że to, co dzieje się z tą dwójką, było pierwotnie zaplanowane właśnie dla Randy’ego i Erica. Być może chodzi o pokazanie, że Miasteczko South Park to ogromna galeria barwnych postaci zasługujących na więcej ekranowego czasu. Tłumaczyłoby to też brak Kenny’ego i większe skupienie na postaciach pokroju pana Mackeya.
South Park wciąga fabularnie i autentycznie nie mogę się doczekać dalszego ciągu historii. Odcinki mijają niepostrzeżenie, a to już świadczy o znacznej poprawie względem słabego sezonu 19. Dorzućcie jeszcze starego, dobrego Cartmana i więcej wątku prezydenckiego, a naprawdę może to być najlepszy sezon od lat.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
naEKRANIE



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 44 lat
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1968, kończy 57 lat
ur. 1946, kończy 79 lat
ur. 1972, kończy 53 lat

