Moon Knight. tom 1 - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 30 lipca 2025Nowy komiks o Moon Knighcie to nie tylko kolejna świetna historia o mścicielu w białej pelerynie, ale też jeden z najładniejszych komiksów w tym roku. Po przegranej z Avengers, kapłan egipskiego boga Khonshu idzie na terapię i zakłada nową organizację.
Nowy komiks o Moon Knighcie to nie tylko kolejna świetna historia o mścicielu w białej pelerynie, ale też jeden z najładniejszych komiksów w tym roku. Po przegranej z Avengers, kapłan egipskiego boga Khonshu idzie na terapię i zakłada nową organizację.

Do Polski, po długim czasie od premiery na amerykańskim rynku, nareszcie dotarła nowa seria komiksowa Moon Knight autorstwa Jeda Mackaya. Nie będę ukrywał, że ze wszystkich polskich premier na tę od kilku lat czekałem najbardziej. Dla samego autora to debiut w Polsce, gdyż jego poprzednia seria o Black Cat nie ukazała się u nas, ale przynajmniej dostaliśmy jego najlepsze dotychczas dzieło.
Nowa historia o "Pięści Khonshu" pokazuje nam sytuację Marca Spectora po wydarzeniach z ostatnich komiksów Avengers, gdzie próbował on przejąć kontrolę nad światem dla swojego egipskiego boga. Sprawiło to, że od bohatera odwróciła się rodzina, przyjaciele i społeczność superbohaterów. W ramach pracy nad sobą ten idzie na terapię, a przy okazji zakłada nowy przybytek – Misję Midnight (do dziwnych tłumaczeń przejdę na koniec). Ma to być coś w formie biura, do którego mieszkańcy Nowego Jorku przybywają z problemami.
Choć fabuła nie brzmi jak coś samo w sobie wybitnego – bohater musi pozbierać się po gorszym okresie – diabeł tkwi w wykonaniu. Po pierwsze, nie przejmujcie się wzmianką o Avengers. Za nowego Moon Knighta można chwycić bez jakiejkolwiek wiedzy o protagoniście i nadal świetnie się bawić, a całe backstory służy tylko temu, aby wytłumaczyć, czemu wszystkie relacje mściciela odzianego na biało leżą w gruzach. Na relacjach w zasadzie opiera się cała historia. W pierwszym tomie Mackay skrzętnie dobiera Moon Knightowi bardzo ciekawą i różnorodną ekipę, w której każdy ma jakąś rolę i jest ciekawym odbiciem protagonisty. Ofiara wampiryzmu, były członek Hydry czy radykalny kapłan Khonshu – to tylko część tej barwnej obsady. Niemal wszyscy są w jakiś sposób złamani, niestabilni albo mają mroczną przeszłość, dokładnie tak jak Marc Spector. Drugą bardzo istotną kwestią jest wątek terapii, na którą uczęszcza bohater. Większość historii przedstawionych w pierwszym tomie przedstawia nam dwie strony fabularne. Jedna skupia się na akcji i tajemnicy, a w drugiej Marc Spector po prostu siada na kozetce swojej terapeutki i opowiada o swoich problemach. Te dwie części perfekcyjnie się komplementują, tworząc spójną narrację, w ramach której złamany psychicznie mściciel odbudowuje swoje życie, jednocześnie pomagając tym, których napotyka na swojej drodze. Fanom historii napisanej przez Jeffa Lemire'a może zabraknąć dynamiki pomiędzy osobowościami Moon Knighta, Marciem, Jake'iem i Stevenem, gdyż ci dwaj ostatni są tu przeważnie tylko wspominani, aczkolwiek zakończenie pierwszego tomu sugeruje, że jeszcze powrócą.
Mackay przywraca też element, którego było nieco mniej w dziełach z kapłanem Khonshu w roli głównej. Moon Knight, pomimo że dostał swój własny serial, a jego serie komiksowe z ostatniej dekady należą do tych lepszych, nadal pozostaje niszową postacią w świecie Marvela. W Polsce można to uznać wręcz za spotęgowane, gdyż wydane u nas serie komiksowe raczej pokazywały nam historie dziejące się na poboczu całego uniwersum. Gdyby nie logo na okładce, można by wręcz pomyśleć, że Moon Knight jest postacią niezależną, całkowicie odizolowaną od reszty superbohaterskiej społeczności. W serii pisanej przez Warrena Ellisa Marc Spector był przedstawiany raczej jako samotny mściciel. W popularnym komiksie Jeffa Lemire'a widzieliśmy tylko to, co dzieje się w głowie protagonisty, a dzieło Briana Michaela Bendisa, choć bardziej nawiązywało do innych postaci Marvela, robiło to w dziwny, wręcz metaforyczny sposób. I choć nie ma nic złego w odosobnionej historii, Moon Knight jest bohaterem o bardzo specyficznej reputacji i pozycji w superbohaterskim świecie, którą dzieło Jeda Mackaya bardzo dobrze zaznacza, jednocześnie pozostając przystępnym dla nowych czytelników. Twórca wręcz od samego początku pokazuje nam, że mściciel działa na terenie miasta pełnego zamaskowanych szaleńców czy paranormalnych istot, z których większość pojawiła się w historii różnorodnych herosów Marvela.
Fabuła ma jeden moment silnie powiązany z innym wydawanym teraz komiksem, czyli Diabelskimi Rządami, evencie skupionym na Daredevilu. Jednak historia, którą przedstawiono w tym tomie, nie jest w żaden sposób zależna i można ją czytać jako samodzielną historię. W zasadzie dobrze to działa jako kolejne zlecenie Moon Knighta.
Nie wspomniałem tu jeszcze o wspaniałej oprawie graficznej stworzonej przez artystę Alessandro Cappuccio. Moon Knight jeszcze nigdy nie wyglądał tak dobrze. Bardzo podoba mi się szczegółowe przedstawienie postaci na tle nieco prostszych, ale urozmaiconych różnorodnymi kolorami teł. Nadaje to onirycznego klimatu całej serii. Przypomina to, że wokół księżycowego mściciela wiecznie jest atmosfera obłędu, szaleństwa i mroku. Jednocześnie nic nie jest nieczytelne, najważniejsze elementy obrazu są konkretnie wskazane i wyszczególnione. Dzięki takiemu podejściu, sam protagonista staje się w pewien sposób dziwny i przerażający, a elementy paranormalne, które w tym komiksie często się pojawiają, działają na wyobraźnię.
Jedynym zarzutem, jaki mam wobec tego komiksu, i powodem, dla którego nie mogę przyznać 10/10 (owszem, ten komiks jest aż tak dobry), jest tłumaczenie. Osobiście nie mam zazwyczaj problemu z tłumaczeniem nazw własnych, choć zdecydowanie wolę zachowanie oryginału i wytłumaczenie go indeksie albo osobnym dymku, jednak to, czego tu dokonano, jest iście kuriozalne. Najlepiej będzie opisać to na przykładzie biura, które Moon Knight tworzy na początku fabuły. W oryginale budynek nosi nazwę Midnight Mission. Z mojej perspektywy dosłowne tłumaczenie jako Misja Północy nie brzmi tragicznie i wciąż zachowuje odpowiedni mistycyzm i tajemniczość. Zachowanie oryginalnej nazwy też nie byłoby złe. Zdecydowano się jednak na dziwny eksperyment – Misję Midnight. Normalnie nie zwróciłbym uwagi na taką drobnostkę, ale tu przeszkadzało mi to przez cały komiks, gdyż biuro jest ważnym elementem fabuły. Poza tym nie ma tu błędów, z wyjątkiem jednego momentu gdzie zdecydowano się nie tłumaczyć słowa księżyc i to aż trzykrotnie. Być może miało to jakiś sens, ale ja go nie zauważyłem.
Zdecydowanie mogę Wam polecić nowego Moon Knighta. To naprawdę wysoki poziom pisania i rysowania komiksów. Jest to bardzo ciekawa analiza Marca Spectora, która w wybitny wręcz sposób buduje wokół bohatera wiarygodną i ciekawą drużynę, jednocześnie zagłębiając się w meandry jego psychiki. To wszystko przy przepięknie narysowanych kadrach. Niech Khonshu czuwa też nad Wami, gdy podróżujecie nocą...
Poznaj recenzenta
Tomasz Hudyga


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1988, kończy 37 lat
ur. 1966, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 50 lat
ur. 1937, kończy 88 lat
ur. 1949, kończy 76 lat

