Need for Speed: Heat - recenzja gry
Data premiery w Polsce: 8 listopada 201925. odsłona serii wraca po krótkiej przerwie. Jakim tworem jest Need for Speed: Heat? Czy to twór niepotrzebny? Czy to gra przełomowa dla serii? Czy w ogóle my – gracze – potrzebowaliśmy takiej gry? Odpowiedź brzmi: i tak, i nie.
25. odsłona serii wraca po krótkiej przerwie. Jakim tworem jest Need for Speed: Heat? Czy to twór niepotrzebny? Czy to gra przełomowa dla serii? Czy w ogóle my – gracze – potrzebowaliśmy takiej gry? Odpowiedź brzmi: i tak, i nie.
Nowy Need for Speed debiutował bez większego echa. Bez głównych zapowiedzi, bez licznych zwiastunów. EA chyba samo nie wierzyło w sukces gry, stąd decyzja o tym, żeby nie inwestować przesadnie w marketing, bo fani i tak kupią to dla samej marki. Fanem już nie jestem, a NFS: Heat jest pierwszym od lat tytułem z cyklu, po który sięgnąłem. Dzięki temu mogą spojrzeć trzeźwo na to, co gra ma do zaoferowania.
Odcinanie kuponów?
Prawda jest taka, że seria Need for Speed skończyła się dobre kilka lat temu. Kolejne gry serii to nieudolne próby podniesienia się z kolan cyklu, który zachwycał, który nie nudził i w który grały miliony graczy. Odsłona Heat wydaje się być dokładnie tym samym – próbą – i zdaje się, że jak wszystkie poprzednie, próbą nieudaną. Marka jednak zobowiązuje. Ponad 150 mln sprzedanych egzemplarzy gier z cyklu i bogate zaplecze własnych developerów sprawia, że EA chce tego konia ujeżdżać tak długo, jak tylko będzie to możliwe. Inaczej. EA będzie tego konia ujeżdżać tak długo, jak długo gracze będą nabierać się na slogan, że „to coś nowego”.
Heat przyjmuje formułę, z którą jesteśmy już obyci. Źli i skorumpowani gliniarze rządzą w Palm City (odpowiednik Miami), a dobrzy i przyjaźni kierowcy, co lubią czasami przycisnąć pedał gazu do podłogi się temu sprzeciwiają. Narasta konflikt. Ci źli w mundurach chcą zdjąć z dróg tych dobrych i takie tam. Zasadniczo – wszystko to już było. Nic szczególnego, nic specjalnego, zatem zapomnijcie o warstwie fabularnej gry, bo to recykling i to zapewne nie jednej z wcześniejszych odsłon.
Grind przede wszystkim
Struktura gry jest klarowna. Albo rozbijamy bank i zbieramy wirtualną walutę, albo bierzemy udział w nocnych zawodach i budujemy reputację. Każdorazowo chodzi tylko o to: zwyciężanie w wyścigach, tylko zmienia się nagroda i odrobinę warunki wyścigów.
Kasę zbieramy za dnia, wieczorem nabijamy sobie reputację. Za dnia bierzemy udział w zawodach, które mają bardziej legalny charakter. Często na torze. W nocy natomiast mamy do czynienia z prawdziwym street racem, gdzie policja może utrudniać nam zabawę.
W zasadzie lepiej, żeby utrudniała, bo im więcej nas ściga, tym poziom reputacji wzrasta i szybciej odblokujemy bardziej wymagające rodzaje zawodów. Jak wpadniemy. No cóż, część reputacji zdobytej tej nocy przepada. Dlatego trzeba się starać, żeby zgubić ogon i zamelinować się w jednym z odblokowanych garaży, aż nadejdzie ranek.
Fabuła wymaga od nas naprzemiennie budowania reputacji i nabijania portfela wirtualna kasą, którą potem trzeba wydać na lepsze fury o zalecanych osiągach.
Tych jest całkiem sporo, bo mamy ponad 120 samochodów dostępnych, a pośród nich takie marki, jak Ford, Porsche, Ferrari, Aston Martin, Lamborghini, BMW i inne, w tym także klasyki z lat 60. i 70. Orgazm dla motomaniaka.
Indywidualizm
Jako że to NFS, to spodziewać się po grze należy sporej gamy kustomizacji. I ponownie mamy do czynienia z carpornem, bo grzebać jest w czym. Zaczniemy od tego, co znajdziemy pod maską, a skończymy na tym, co widzi oko. EA dało nam spory wachlarz możliwości modyfikowania wewnętrznego i zewnętrznego auta. Trudno będzie znaleźć taki sam model samochodu wyglądający identycznie i mający identyczne osiągi, jak nasz samochód. Need for Speed: Heat w tym aspekcie oferuje ogromną swobodę i kreatywność, którą następnie możemy dzielić się w sieci z innymi gracami. To z pewnością jeden z najsilniejszych aspektów nowego Need for Speed.
A jak wypada jazda?
No właśnie. Jazda w NFS: Heat jest specyficzna, żeby nie powiedzieć przestarzała. Do stylu jazdy trzeba się przyzwyczaić, a początki mogą być dość trudne i skutkować obniżeniem poziomu trudności rywali. Rozgrywka w grze to czyste akradowe ściganie i jeśli komuś podchodzi taka forma rozgrywki, to będzie cieszył się jak dziecko z lizaka. Co samo w sobie nie jest złe, bo gra skierowana jest do takiego właśnie targetu. Cóż, ja nim nie jestem i zabawa w NFS kończyła się po kilku przejechanych wyścigach za dnia i potem w nocy, żeby popchnąć fabułę do przodu. Niemniej tych kilka wyścigów przejechanych przy jednym podejściu do konsoli było całkiem znośnych i szło się przyzwyczaić do takiego prowadzenia rozgrywki.
Inną kwestią jest wydawanie kasy na ulepszenia pojazdów, które nie przydają się zbytnio w grze. Lepiej zarobione pieniądze wydać na lepsze auto, niż ładować je w części dla słabszego samochodu. Rozumiem, że ktoś chce całą grę przejechać BMW M3 i dlatego pompuje w niego pieniądze, ale usprawnienia nie są warte takiej kasy. Serio. Nie są.
Rozgrywka ma jeszcze jeden element, ułatwienie i to znaczne. Większość przedmiotów w grze podlega destrukcji. Raczej takiej, która niezbyt wytrąci nasz pojazd z toru jazdy i niewiele spowolni. Drzewa, balustrady, pachołki – wszystko łamie się jak zapałki. Po przydzwonieniu np. w inne auto lub budynek mamy jedynie iluzoryczne uszkodzenia auta, które możemy błyskawicznie naprawić poprzez przejazd przez stację paliw (podczas nocnej rozgrywki liczba przejazdów jest ograniczona). Trzeba się wygimnastykować, aby zniszczyć samochód do stanu jego nieużywalności.
Pusto. momentami ładnie, ale jak to brzmi!
Jadąc przez Palm City zauważamy, że jak na tak duże miasto jest tu dość pusto. Samochodów mało, a te, które są, wyglądają, jakby były prowadzone przez tzw. niedzielnych kierowców. Pieszych nie ma wcale. Najwyraźniej wszyscy w świecie gry są mobilni, ale musi ich być bardzo, bardzo mało, bo ulice świecą pustkami. Ciekawiej i przy tym również ładniej robi się w nocy. Więcej się dzieje i mam wrażenie, że również więcej aut jeździ po bezdrożach i ulicach odpowiednika Miami. Nie chodzi mi tylko o skorumpowanych gliniarzy, ale tak ogólnie.
Grafika nocą też potrafi urzec. Neony, kałuże, refleksy – wszystko to pokazuje, jakie Need for Speed: Heat powinno być, a czym przecież nie jest.
Za to nie mogę przyczepić się do udźwiękowiania gry. Pomijam kwestię muzyki, jaka przygrywa nam podczas wyścigów, bo są gusta i guściki, ale odgłosy silników – znów carporn – pierwsza klasa. Miło się słucha tego mruczącego dźwięku, a poprzez modyfikacje można go zmienić. Ghost Games odwaliło kawał doskonałej pracy.
Podsumowując, Need for Speed: Heat jest taką samą grą, jak ostatnie tytuły z serii. Tworem, bez którego obecności na rynku da się żyć. Gra potrafi wyglądać tak, jak chcemy, żeby takie gry wyglądały, ale nie jest to tytuł, który polecam miłośnikom gier wyścigowych. Fani serii będą zadowoleni, bo gra oferuje dużo i w zasadzie to, do czego seria przyzwyczaiła, i jeśli jeszcze się nie znudziła, to i tutaj się im nie znudzi. To chyba dobrze, bo to właśnie oni są targetem gry, prawda?
PLUSY:
+ wygląda nawet ładnie;
+ brzmienie silników;
+ spora kustomizacja, nie tylko wizualna.
MINUSY:
- mocno arkadowy model jazdy;
- długie ekrany wczytywania;
- przewidywalna fabuła.
Źródło: fot. EA
Poznaj recenzenta
Michał CzubakKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat