Noragami – recenzja tomów 1-6
Data premiery w Polsce: 18 października 2015Lokalny rynek mangowy rozwija się od kilku lat coraz prężniej, warto więc zainteresować się komiksem japońskim, zwłaszcza, że tomików wydawanych w naszym kraju z miesiąca na miesiąc przybywa. Przyjrzyjmy się na dobry początek jednej z moich ulubionych serii wydawanych aktualnie w Polsce – Noragami.
Lokalny rynek mangowy rozwija się od kilku lat coraz prężniej, warto więc zainteresować się komiksem japońskim, zwłaszcza, że tomików wydawanych w naszym kraju z miesiąca na miesiąc przybywa. Przyjrzyjmy się na dobry początek jednej z moich ulubionych serii wydawanych aktualnie w Polsce – Noragami.
Współczesna Japonia. Yato jest bogiem, choć na takowego nie wygląda. Ubiera się raczej specyficznie (dres, kozaki i chusta na szyi), co nie przydaje mu boskiego wyglądu i nie wzbudza zbyt wielkiej chęci do czczenia go. Niestety nie posiada wielu wyznawców, co skutkuje podejmowaniem się każdej pracy, jaka się nawinie – Yato zbiera bowiem fundusze na własną świątynię. Obecnie jednak śpi pod gołym niebem bądź nielegalnie gości w przybytkach cudzych bogów, a za każde zrealizowane zlecenie, jakie by ono nie było, pobiera skromną opłatę w wysokości 5 jenów (około 15 groszy).
Niejeden zdziwi się: dlaczego tak mało? Cóż, 5 jenów to symboliczna kwota, którą tradycyjnie ofiarowuje się bóstwom w zamian za spełnienie życzeń. A że nasz nieskromny bóg marzy o gigantycznej świątyni i milionach wyznawców, droga do celu jeszcze przed nim długa i kręta. Zwłaszcza, że jego codzienność to szukanie obcych kotów czy naprawianie rur… Ale żadna praca nie hańbi! Byłoby też prościej, gdyby oręż Yato, Tomone, właśnie nie zrezygnował z pracy (a raczej zrezygnowała). Tak się składa, że bogowie mają na swych usługach oręże (jap. shinki), czyli dusze zmarłych, które błąkają się na granicy między Bliskim i Dalekim Brzegiem (innymi słowy, między światem żywych i zmarłych). Tak więc tytułowy bezdomny bóg klepie biedę, nikt nie chce z nim pracować, ale jak to często bywa, w końcu musi nadejść odmiana losu, a ta objawia się pod postacią Hiyori Iki, uczennicy ostatniej klasy gimnazjum. Biedna dziewczyna wplątała się w nie byle kabałę – w skutek wypadku od czasu do czasu dusza wypada z jej ciała, a Yato coś nie bardzo się kwapi, żeby coś z tym zrobić (niespodzianka – nie wie jak)…
Tak pokrótce przedstawia się początek jednej z najlepszych i najbardziej sympatycznych mang, jakie zdarzyło mi się czytać. Choć Noragami #1 sklasyfikowano jako mangę shounen (czyli skierowaną głównie do młodszego męskiego grona odbiorców, więcej tu), byłoby sporą niesprawiedliwością uznać, że tylko takiej grupie czytelników ten komiks się spodoba. Ot, choćby sama recenzentka zdecydowanie nie przynależy do tego targetu, ani płcią, ani wiekiem. Mamy tu pełno akcji, humoru, intrygi, tajemniczej przeszłości bohaterów, wątków nadnaturalnych, okraszonych takim tyci tyci romansem, którego przez te sześć tomików na razie za bardzo nie widać, ale czujemy, że coś się święci. Manga została stworzona przez duet pań pod pseudonimem Adachitoka (Adachi oraz Tokashiki), a co ciekawe, obie są odpowiedzialne za całość graficzną i fabularną. W tym wypadku jedna z rysowniczek zajmuje się planem pierwszym, a druga tłami. To naprawdę oryginalny układ, ponieważ przeważnie duety składają się z rysownika i scenarzysty (patrz: Bakuman wydawany w Polsce przez wydawnictwo Waneko). Nie sposób więc stwierdzić, która z pań bardziej odpowiada za część fabularną, ale z tą nie ma najmniejszego problemu.
To, co w tej mandze urzeka, to bohaterowie. Nagminnym problemem komiksu japońskiego są główne postacie żeńskie. Przeważnie to obłędnie piękne heroiny, które co rusz trzeba ratować, czym zajmuje się protagonista. Takie bohaterki do tego przeważnie nie wykazują zbyt dużo intelektu, inicjatywy, a potrafią jeszcze mniej (aż się nasuwa Usagi Tsukino z Czarodziejki z Księżyca, no, ale aż takim beztalenciem ostatecznie nie była). Hiyori Iki, główna bohaterka Noragami #1, to sympatyczna dziewczyna z dobrego domu. Nie powala urodą, nie wydaje się też zbyt wyjątkowa, ale uwierzcie, gdy poznacie jej hobby, zmienicie zdanie. Specjalnie nie zdradzam czym tak panna Hiyori się potajemnie przed rodzicami interesuje, ale po spotkaniu z Yato jej pasja okazuje się nadspodziewanie użyteczna.
Co do rodziców – to naprawdę rzadko w mandze i anime spotykany fakt, iż bohaterowie w ogóle mają jakąś rodzinę. A tu proszę – rodzice są, żyją, wiemy, co robią zawodowo, a Hiyori ma dokąd wracać po przygodach z demonami i innymi nadnaturalnymi bytami. Czy wspomniałam już, że dusza tej dziewczyny po wypadnięciu z ciała obdarzona zostaje uroczym ogonem…? W tym czasie jej powłoka cielesna przeważnie śpi gdzieś pod murem – teraz nietrudno zrozumieć, że Yato musi zmierzyć się z problemem nowej koleżanki jak najszybciej. Sam (nie)młody bóg to też twardy orzech do zgryzienia – naprawdę nietrudno go polubić za jego luzacki styl bycia, ale jak często bywa, to tylko pozory. Nie sposób wspomnieć jeszcze o trzeciej, bardzo ważnej postaci – Yukine, nowym orężu Yato. Kto ma ochotę powkurzać się na jakiegoś przemądrzałego smarkacza, a nie ma akurat żadnego pod ręką, oto bohater idealny.
Wiele jest mang, które fabularnie porywają, a graficznie, cóż – bywa różnie. Duet Adachitoka, choć nie ma na swoim koncie wiele pozycji (Noragami #1 to zaledwie ich drugi tytuł), jednak odwala kawał przysłowiowej, dobrej roboty. Kreska jest naprawdę znakomita – projekty bohaterów są wyraziste i nie ma szans, że kogoś ze sobą pomylimy (och te mangi, w których postaci odróżnia się tylko po fryzurze…). Sceny walki chwilami powalają, pokazując akcję z najróżniejszych perspektyw, nie ma tu więc żadnego pójścia na łatwiznę, a bardzo poprawnie projekty demonów sprawiają, że nie ma ochoty się na nie zbyt długo patrzeć. Tak wybitnie brzydkich potworów dużo się w kulturze popularnej nie widuje.
Sześć tomików pozwala już wystarczająco dobrze poznać bohaterów i ich motywacje, zwłaszcza że im dalej w las, tym robi się ciekawiej. Autorki sięgają często i ochoczo po rzeczywiście istniejące w shintoizmie bóstwa japońskie, takie jak Tenjin czy jedno z Siedmiu Bóstw Szczęścia (jap. shichifukujin), Bishamonten (choć tu w zaskakującej formie). Dla osób interesujących się japońską mitologią i wierzeniami Noragami #1 to pozycja obowiązkowa. Zwłaszcza, że można z niej wyciągnąć naprawdę wiele wiedzy, a pomogą w tym słowniczki zamieszczone przez tłumaczkę, Paulinę Ślusarczyk-Bryłę, gdy tylko pojawiają się nowe terminy wymagające dokładniejszego objaśnienia. Jeżeli chodzi o polski przekład, to nie do końca podoba mi się jedna rzecz – przyzwyczajona do wersji niektórych nazw z anime (powstały do tej pory dwie serie), jestem raczej orędowniczką nietłumaczenia każdego terminu, który przetłumaczyć się da. W tym wypadku to Sekki (‘śnieżny miecz’), tytuł oręża Yukine. Yato krzyczący Śnieżny mieczu! nie końca sprawia poważne wrażenie… Ale zdaję sobie sprawę, że to kwestia przyzwyczajenia, a tłumaczka jasno wyłożyła swoje racje i wytłumaczyła podjęte przez siebie wybory w słowniczku.
Polskie wydanie stoi na naprawdę wysokim poziomie. Studio JG słynie niestety z częstych poślizgów wydawniczych, które w najbardziej ekstremalnych przypadkach trwają już nie miesiącami, a latami (Demon Maiden Zakuro). Noragami #1 na szczęście wydawane jest w miarę regularnie (co dwa miesiące), a niedawno miała miejsce premiera siódmego tomu. Wszystkie tomiki prezentują się naprawdę bardzo ładnie – obwoluta chroni skutecznie przez zniszczeniem, a w środku każdego tomu znaleźć też można kolorową ilustrację wydrukowaną na papierze kredowym. Są śliczne (podobnie jak większość okładek) i stanowią miły dodatek, a do tomiku trzeciego dla wybrańców dołączona była także noworoczna pocztówka. Odrobinę wyższa cena, niż za przeciętny tomik jest tu w pełni usprawiedliwiona. Przydałoby się za to częstsze wstawianie numerów stron, ponieważ numeracja nie pojawia się zawsze, kiedy zwyczajnie jest na nią miejsce. Proste sprawdzenie ile dany tomik ma stron (przeważnie koło 180) jest zwyczajnie uciążliwe i sprowadza się do ręcznego liczenia. Dodatkowo autorki dołączają jeszcze króciutkie 4-kadrowe komiksy, tzw. yonkoma. o charakterze czysto humorystycznym, co tylko pokazuje, że mają ogromny dystans do własnej pracy. Tłumaczenie Pauliny Ślusarczyk-Bryły naprawdę uprzyjemnia lekturę. Język używany przez bohaterów idealnie oddaje ich osobowości, a do tego często przyprawia o co najmniej chichot, jeżeli nie głośny śmiech.
Polecam Noragami #1 nie tylko każdemu, kto zamierza rozpocząć swoją przygodę z japońskim komiksem, ale też każdemu fanowi japońskiej popkultury – choć ci pewnie znają ten tytuł doskonale. Nie jest to może arcydzieło klasy światowej, ale dostarcza znakomitej i niegłupiej rozrywki, a o to przecież głównie chodzi.
Źródło: zdjęcie główne: Studio JG
Poznaj recenzenta
Karolina SzenderaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat