Pan T. - recenzja filmu [44. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni]
Data premiery w Polsce: 25 grudnia 2019Marcin Krzyształowicz zaprezentował podczas Festiwalu w Gdyni film Pan T., który zaskakuje i jest zdecydowanie jedną z większych niespodzianek tej edycji.
Marcin Krzyształowicz zaprezentował podczas Festiwalu w Gdyni film Pan T., który zaskakuje i jest zdecydowanie jedną z większych niespodzianek tej edycji.
Film Pan T. otwiera plansza z napisem, że nie jest to w żadnym razie film biograficzny. Z przekąsem odnosząc się do panującej w Polsce mody na tworzenie filmów osadzonych w przeszłości i opowiadających ckliwe historie o ciekawych ludziach, ale nie było w tym raczej celowości. Całość jest bowiem inspirowana twórczością Leopolda Tyrmanda, ale twórcy filmu nie dogadali się z jego synem w kwestii praw do dzienników pisarza, zatem mamy tylko luźne opieranie się na materiałach źródłowych, a owe dzienniki napisane zostały nie przez Tyrmanda, a reżysera Marcina Krzyształowicza.
Akcja osadzona została w roku 1953 w Warszawie, a jej głównym bohaterem jest oczywiście Pan T. - uznany pisarz, który mieszka w hotelu dla literatów. Mężczyzna utrzymuje się z korepetycji dawanych pięknej maturzystce, z którą łączy go relacja wykraczająca daleko poza wykłady i naukę języka polskiego. Nasz bohater napotka jednak na swojej drodze nie tylko skomplikowane relacje z otaczającymi go ludźmi, ale też na podejrzewanie go o zamiar wysadzenia Pałacu Kultury i Nauki.
Oglądany w czerni i bieli film okazał się być niezwykle intrygującym dramatem zabarwionym elementami komediowymi. Zdecydowanie mamy do czynienia z jedną z ciekawszych propozycji tegorocznego Festiwalu w Gdyni, a także powiewem świeżości, którego jak tlenu potrzebuje nasza kinematografia. Nie jest to z pewnością film bez wad i reżyser wpada w różne pułapki, które wspomnę później, jednak jego zabawa konwencjami oraz komediowa strona filmu wypadają nadzwyczaj dobrze. Jest to też wielki powrót Pawła Wilczaka do łask, którego kreacja choć stonowana i niezwykle subtelna, to mimo wszystko wyzwala duże emocje i pozostaje w pamięci na długo po skończeniu filmu.
Ogromną zaletą filmu prócz aktorstwa (na drugim planie świetni są także Sebastian Stankiewicz, Maria Sobocińska i Wojciech Mecwaldowski) jest sposób, w jaki wykreowano świat socjalistycznej Polski lat 50., gdzie przy niewielkim budżecie dało radę stworzyć bardzo ciekawy film od strony wizualnej. To jednak, co najbardziej zaskakuje, to zabawa różnymi konwencjami i żonglowanie gatunkami. Niezwykle sprawnie wychodzi przechodzenie od dramatu do komedii, a zwłaszcza te komediowe elementy, są nadzwyczaj udane. Bierut palący jointa jest wierzchołkiem góry lodowej i takich scen oraz momentów w krzywym zwierciadle jest o wiele więcej.
Przy tym nie jest to film bez wad. Scenariusz napotyka niekiedy trudności, a ironia nie zawsze trafia w punkt. Trzeba jednak przyznać, że Pan T. został wykonany świetnie, od doboru aktorów po przedstawioną historię, zabawę stylami i narracją. Takiego kina w naszym kraju brakowało.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michał KujawińskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat